niedziela, 14 lutego 2016

R3/127: Powerwolf, Battle Beast (12.02.2016, B90, Gdańsk)


Wilkołaki z niemieckiego Powerwolf odwiedzili ze swoją mszą gdański klub B90 razem z fińskimi pancernymi lwami z Battle Beast. Oba wypadły znakomicie, choć dość nietypowo. Jeden bardzo mile zaskoczył, ale oba dobitnie pokazały, że heavy/power metal wciąż ma się dobrze i może dać dużo radości fanom takiej muzyki...

Battle Beast pochodzący z Finlandii to wręcz typowy przykład przaśnego nowoczesnego, retrospektywnego, sentymentalnego i plastikowego do bólu heavy/power metalu jakim obrodziło w ostatnich latach. Oczywiście czego nie dotkną się Skandynawowie można mieć pewność, że będzie to solidne, mocne i nawet jeśli trącące powtarzalnością to również bardzo przebojowe. Niektórzy zapewne usłyszeli o tej grupie za sprawą szwedzkiego Sabatona, który na ostatniej płycie studyjnej "Heroes" scoverował "Out of Control". Płyty Finów (dotychczas wydali trzy krążki) są dopracowane i bardzo efektowne, ale tak naprawdę nie wnoszą nic nowego, ani właściwie nie porywają jakoś szczególnie. Tymczasem grupa świetnie prezentuje się na żywo, a wszystko dzięki nie tylko chwytliwym numerom, ale także charyzmatycznej wokalistce Noorze Louhimo. Ta kobita jest jak wyjęta z lat 80, reprezentując sobą całą gamę kobiecego heavy metalowego kiczu. Wytapirowane białe włosy, mocny makijaż, obszerny czarny płaszcz obwieszony metalowymi ozdobami, wysokie buty i silny głos stawia ją na równi z królową heavy metalowych wokalistek - Doro. Przykuwała uwagę nie tylko prezencją i wspomnianym silnym głosem, ale także świetnym kontaktem z publicznością. Pancerne Bestie zagrały set złożony zarówno z utworów, które znalazły się na najnowszym, zeszłorocznym "Unholy Savior" jak i numerów z dwóch wcześniejszych albumów. Pośród nich nie zabrakło kapitalnego "Out of Control", świetnego "Black Ninja" czy mocnego otwieracza pod postacią "Let It Roar".



Naładowana energią publiczność doczekała się w końcu niemieckiej formacji Powerwolf lubującej się w parodystycznej otoczce będącej połączeniem symfonicznego power metalu z gotykiem i heavy metalu w stylistyce Mercyful Fate, King Diamond czy reprezentującego podobne podejście do grania, szwedzkiego Ghost. Na początek jednak fanów tej grupy spotkała niemiła niespodzianka - wokalista grupy Karsten Brill znany jako Atilla Dorn poinformował, że są zmuszeni zagrać koncert bez perkusisty Roela van Heldena, który trafił do szpitala z podejrzeniem grypy. Nie chcąc odwoływać swojego występu postanowili puścić partie Heldena z taśmy, licząc na wyrozumiałość zebranego w B90 tłumu. Można by poddać w wątpliwość, czy związku z powyższym reszta instrumentów i wokale też nie leciały z taśmy, ale sądzę że akurat to nie miało miejsca. Powerwolf niewątpliwie podszedł do sprawy profesjonalnie i z szacunkiem dla fanów. Brak jednego, nawet istotnego muzyka, nie powinien stanowić problemu. W tym względzie Powerwolf pokazał klasę jakiej brakuje niektórym grupom, które po prostu by występ odwołały. 



Niemieckie wilkołaki zagrały nieco krótszy set niż miało to miejsce w czwartek w Krakowie, ale na pewno nie można powiedzieć, że przez to był mniej intensywny. Pośród utworów z najnowszego, zeszłorocznego "Blessed & Possesed" znalazła się kompozycja tytułowa, porywające "Armata Strigoi", "Army of the Night", "Let There Be Night" oraz "All You Can Bleed". Całość uzupełniły numery z poprzednich albumów Powerwolf, nie zabrakło więc "Amen & Attack", "Kreuzfeur", "Lupus Dei", "Coleus Sanctus", "Cardinal Sin", "Werewolves of Armenia", "In The Name Of God (Deus Vult) czy "We Drin Your Blood". Atilla razem z klawiszowcem Falk Maria Schlegelem (przez większość czasu, bardzo dowcipna pantomima) dyrygowali publicznością, podżegali do wspólnego śpiewania czy do "rozstąpienia się niczym Morze Czerwone za pośrednictwem Mojżesza". Świetny kontakt z publicznością i mnóstwo energetycznej, bardzo sprawnie zagranej twórczości Niemnców, mimo ewidentnego braku perkusisty (co zaskakujące brzmienie było tak dopracowane, że nie było wcale słychać, że partie Heldena lecą z głośników) uzupełniały teatralne gadżety w rodzaju ogromnego różańca, kadzidła, wielkiej flagi, kielicha z "krwią" oraz płomieni buchających ze specjalnych zniczy i nakładek na podesty.



Oba zespoły dały bardzo dobre, mocne koncerty. Powerwolf jak wspomniałem pokazał klasę, naładował energią i kapitalnym parodystycznym podejściem zarówno do Kościoła, jak i powieści i filmów grozy głównie opowiadających o wilkołakach, wampirach i ghoulach. Jednak moim zdaniem to Finowie z Battle Beast byli królami tego wieczoru - krótki, ale bardzo treściwy występ z dopracowanym, ciężkim brzmieniem (w przypadku supportów, nawet w B90, nie zawsze można mówić o takiej perfekcji) oraz porywająca, charyzmatyczna wokalistka z całą pewnością przekonała do siebie wielu niedowiarków, że power metal wciąż może zachwycać i bawić. O ile płyty są mocne, ale wyraźnie napompowane w studiu sztuczkami i współczesnym plastikiem naśladującym lata 80, o tyle koncertowo zabrzmiało to znakomicie. Mam nadzieję, że zarówno Finowie, jak i Niemcy zawitają do nas jeszcze nie raz, bo takich wykonań heavy/power metalu w ówczesnym wysypie podobnych do siebie kapel i zjadania własnych ogonów przez legendy - próżno szukać i nigdy za wiele.

Zdjęcia własne. Więcej zdjęć na naszym facebooku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz