Pisaliśmy o Besides zanim stało się to modne za sprawą ósmej edycji programu Must Be The Music, kiedy to brzeszczańska grupa stała się nieco bardziej znana szerszej publiczności. Wówczas wydali ponownie debiutancki krążek "We Were So Wrong" z kilkoma dodatkowymi numerami. W pięknistym zaś wypuścili jego następcę, który pod względem okładki zdradza fascynację Gazpacho. Nie pisaliśmy o nim w zeszłym roku, bo z reguły nie lubimy być jak wszyscy, dlatego w kolejną podróż z Besides zapraszamy dopiero teraz. Co się słychać w jednej z najciekawszych post-rockowych formacji w naszym kraju?
Na drugim albumie znalazło się osiem kompozycji. Początek pod postacią "Of Joy" nie wskazuje by panowie porzucili smutny, melancholijny nastrój poprzednika. Jest lekko, przestrzennie, ale jednocześnie przytłaczająco. Całość rozwija się aż do mocnego, shoegaze'owego uderzenia, które owe uczucie przytłoczenia potęguje. Fascynatom post-rockowych pejzaży na pewno skojarzyć się powinien z Arctic Plateau, ale także polskim Tides From Nebula. Z tą różnicą, że moim zdaniem dalej grają ciekawiej od Tidesów, które miały świetny start, a potem coś się u nich zepsuło. Wietrzny i nieco lżejszy z początku, także zaczynający się delikatnie jest przepięknie płynący "Efflorescent", w którym nie brakuje mocniejszego rozwinięcia. Niby te pejzaże i dźwiękowe przestrzenie są dobrze znane, ale są zagrane z taką pasją, że nie sposób odmówić im świeżości. Przecudnie zaczyna się "Fluttering" - pulsujące uderzenia perkusji i wietrzne, leniwe tło. Niechaj jednak nikogo to usypianie czujności nie zmyli, bo kiedy już się rozwinie jest ciężko, gęsto i niemal doomowo, by po chwili wrócić na moment do rozrzewnionych, nieco bardziej słonecznych dźwięków. Kolejną niesamowitą podróżą jest "And So Am I", w której od początku jest potężniej. Brzmienie doskonale podkreśla tutaj nastrój, który jest jak w życiu - raz podniosły i dający mnóstwo uśmiechów, a za chwilę ponury i dający w kość.
Kapitalnie rozpoczyna się "Cauterized". Początkowe pulsacje i wjazd gitar może przywodzić nawet norweskiego Ulvera gdzieś z "Perdition City". Płynne shoegaze'owe rozwinięcie jest błogie, ale i niepokojące. A na sam koniec następuje bardzo udane, wręcz filmowe, nawiązanie do rocka alternatywnego, które po chwili się wycisza i przechodzi do "A Threnody". Koniec poprzedniego to początek numeru szóstego. Znów jest lekko, usypiająco, ale jednocześnie bardzo smutno i niepokojąco. Do chwili gdy panowie znów zdecydują się uderzyć w gitary noise'owym jazgotem i mocniejszą perkusją. Przedostatni "Remained" znów zaczyna się od usypiania czujności, lekką ale wciąż smutną melodią gitary, która po chwili ustępuje mocnemu ostremu wejściu utrzymanym w dusznym, pochodowym tempie. Nie brakuje tutaj porcji klimatycznych zwolnień, które prowadzą do ostatniego fenomenalnego "Of Sorrow", którego nie powstydziliby się nawet Szwedzi z Opeth, gdyby jeszcze grali ostro. Progresywne harmonie, ostre riffy i świetne tempo przyprawić może w nim o dreszcze.
Besides to grupa, która ma na siebie pomysł. Poruszając się po przestrzeniach post-rocka nie stroni od mocniejszych uderzeń, doomowego nastroju i progresywnych rozwinięć. Ich wygrana w popularnym programie dla gawiedzi nikogo nie powinna dziwić, bo jest w pełni zasłużona. Ta muzyka porusza i zaskakuje przy każdym podejściu, obojętnie czy słuchamy jej jesienią czy u schyłku zimy, czy jesteśmy w nastroju podłym czy radosnym. Kalejdoskop prawdziwych emocji musi trafić do nawet mało wyrafinowanego słuchacza, bo na tym polega geniusz. Nie ma tu co prawda odkrywania niczego nowego, ale emocji i pięknych pasaży, które wciągają od początku do samego końca odmówić im nie można. Besides przypomina trochę drzewo z okładki - jest pełne pączków nowych liści i kwiatów, które można zrywać i zachwycać się ich pięknem, zapachem, a potem zasuszyć i dalej podziwiać. Liczę na to, że zostanie tak jak najdłużej, bo porywać samą muzyką niewielu już potrafi nie tylko w naszym kraju, ale także i na świecie. Ocena: 9/10
Kapitalnie rozpoczyna się "Cauterized". Początkowe pulsacje i wjazd gitar może przywodzić nawet norweskiego Ulvera gdzieś z "Perdition City". Płynne shoegaze'owe rozwinięcie jest błogie, ale i niepokojące. A na sam koniec następuje bardzo udane, wręcz filmowe, nawiązanie do rocka alternatywnego, które po chwili się wycisza i przechodzi do "A Threnody". Koniec poprzedniego to początek numeru szóstego. Znów jest lekko, usypiająco, ale jednocześnie bardzo smutno i niepokojąco. Do chwili gdy panowie znów zdecydują się uderzyć w gitary noise'owym jazgotem i mocniejszą perkusją. Przedostatni "Remained" znów zaczyna się od usypiania czujności, lekką ale wciąż smutną melodią gitary, która po chwili ustępuje mocnemu ostremu wejściu utrzymanym w dusznym, pochodowym tempie. Nie brakuje tutaj porcji klimatycznych zwolnień, które prowadzą do ostatniego fenomenalnego "Of Sorrow", którego nie powstydziliby się nawet Szwedzi z Opeth, gdyby jeszcze grali ostro. Progresywne harmonie, ostre riffy i świetne tempo przyprawić może w nim o dreszcze.
Besides to grupa, która ma na siebie pomysł. Poruszając się po przestrzeniach post-rocka nie stroni od mocniejszych uderzeń, doomowego nastroju i progresywnych rozwinięć. Ich wygrana w popularnym programie dla gawiedzi nikogo nie powinna dziwić, bo jest w pełni zasłużona. Ta muzyka porusza i zaskakuje przy każdym podejściu, obojętnie czy słuchamy jej jesienią czy u schyłku zimy, czy jesteśmy w nastroju podłym czy radosnym. Kalejdoskop prawdziwych emocji musi trafić do nawet mało wyrafinowanego słuchacza, bo na tym polega geniusz. Nie ma tu co prawda odkrywania niczego nowego, ale emocji i pięknych pasaży, które wciągają od początku do samego końca odmówić im nie można. Besides przypomina trochę drzewo z okładki - jest pełne pączków nowych liści i kwiatów, które można zrywać i zachwycać się ich pięknem, zapachem, a potem zasuszyć i dalej podziwiać. Liczę na to, że zostanie tak jak najdłużej, bo porywać samą muzyką niewielu już potrafi nie tylko w naszym kraju, ale także i na świecie. Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz