piątek, 27 lipca 2012

Testament - Dark Roots of Earth (2012)


Minęły cztery lata od mocnego, ale trochę rozczarowującego "The Formation of Damnation" i nadszedł czas na kolejną płytę. Testament obok Megadeth i Overkill należy obecnie do najciekawszych thrash metalowych zespołów, które są dinozaurami i legendami i wciąż wydają albumy oszałamiająco dobre. A nowy album Testamentu, podobnie jak tegoroczny "The Electric Age" Overkill, pozostawia panów z Metallici daleko w tyle...


Rzut oka na genialną, niezwykle klimatyczną okładkę, nie pomylę się jeśli powiem, że to najlepsza okładka jaką widziałem w tym roku, a na pewno od bardzo dawna w muzyce metalowej. To nie tylko ciekawy koncept i wykonanie, ale też zgranie barw i chyba też najlepsza okładka jaką Testament miał od początku swojej kariery. Od pierwszych sekund słychać też bardzo dobre, dopracowane brzmienie łączące w sobie to, co najlepsze w klasycznym thrashu z lat 80 z najnowszymi zdobyczami muzyki metalowej i współczesnymi standardami dźwięku - bo płyta brzmi bardzo nowocześnie, a jednocześnie jest jak wyjęta z najlepszych lat dla metalu. Testament nie byłby jednak sobą gdyby nie wycieczki w stronę groove metalu czy miejscami nawet melodyjnego death metalu, a wszystko za sprawą niepokonanego Chucka Billy'ego.

Otwiera płytę "Rise Up" utrzymany w szybkich, klasycznych thrashowych klimatach z mocną solówką na końcu; nawet wokal Billy'ego ociera się o Hetfielda, a Testament jak wiadomo nigdy się nie ukrywał ze swoimi inspiracjami właśnie Metallicą. Jako drugi wjeżdża jeszcze szybszy "Native Blood" (będący drugim singlem do utworu), w którym energetyczny nisko strojony riff fantastycznie współgra z intensywną perkusją. Na trzecim miejscu utwór tytułowy, który otwiera wolne Black Sabbathowe intro, Hetfiledowy wokal gdzieś z "...And Justice For All" a potem utwór troszkę się rozpędza. Ale nie jest wcale szybki, jest wolniejszy, bardziej duszny, ale bynajmniej nie brakuje w nim rozpędzenia i rozbudowanej solówki. I wypada bardzo dobrze i co najważniejsze - świeżo, po prostu świetny kawałek (i przy tym tak bardzo w stylu dawnej Metallici). Czwórka to "True American Hate" (pierwszy singiel promujący album), w nim znów przyspieszamy (ta solówka na wejście), a potem groove'ujący przypierdol z growlem wgniata w fotel. Mocny utwór, z mocną solówką i fantastyczną sekcją rytmiczną, w której razem z wokalem kłania się trochę dawny Soulfly i Sepultura (pod przewodnictwem Cavalery).

Szóstka "A day in the death" otwiera partia basu i na niej zbudowana jest całość, szybka ale w dość wolnych tonach i do tego rewelacyjny growl Billy'ego, który wypada mu niezwykle interesująco, zwłaszcza przy zachowaniu Hetfieldowej linii. Jeszcze bardziej wgniatamy się w fotel - pachnie Solitude Aeternus, z tą różnicą, że Testament to nie doom metal, ale czuć coś w tym utworze takiego dusznego charakterystycznego dla wspomnianego reprezentanta doom metalu, obok Candlemass najlepszego w swoim gatunku. Szósty (i najdłuższy, prawie ośmiominutowy) "Cold Embrace" otwiera akustyczna gitara i spokojne uderzenia perkusji, takiż wokal - usypianie czujności naturalnie, bo zaraz uderza mocniej, ale za chwilę dalej jest spokojnie, a potem znów uderza niemal do końca. Ballada - szkoda tylko, że tak bardzo, do bólu schematyczna. Po wyciszeniu przywalenie utworem "Man Kills Mankind", znów (a czemu nie?) osadzonym w Metallicowym sosie, ale brzmiacym znacznie ciekawiej. Dobry kawałek na koncertowe kociołki pod sceną i rozpętywanie piekła. Przedostatni jest "Throne of Thorns", który otwiera mroczna akustyczna gitara, a po chwili wchodzą mocniejsze uderzenia, ponownie wolne, duszne tempo i przyspieszamy. Kolejny mocny utwór na tej płycie. Finałowy "Last Stand for Independence" to z kolei klasyczne thrashowe łojenie, znów odrobinę pachnące Metallicą, taki typowy zamykacz, ale podkreślmy to, bardzo dobry.

Wersja rozszerzona zawiera jeszcze cztery utwory, w tym trzy covery. Nie wiem po co taki dodatek, zwłaszcza od takiego zespołu jakim jest Testament. ale i jemu warto się przyjrzeć. Najpierw cover utworu grupy Queen "Dragon Attack" z płyty "The Game" z 1980 roku: intrygujący, bo znacznie szybszy od oryginału i w dodatku potraktowany na thrashową modłę. Dla mnie bomba, przynajmniej nie jest bladą kopią oryginału. Następnie "Animal Magnetism" grupy Scorpions z albumu pod tym samym tytułem, również z 1980 roku. Wolny, duszny, trochę doomowy kawałek nie został w wykonaniu Testamentu mocno zmieniony, brzmi tak samo, tylko nowocześniej, pod względem brzmieniowym znacznie lepiej. Skojarzenia z Solitude Aeternus jak najbardziej powinny być wskazane, przynajmniej dla tych, którzy tę grupę znają. Trzeci cover to "Powerslave" Iron Maiden z płyty pod tym samym tytułem z roku 1984 roku (ale tego akurat chyba nikomu nie trzeba przypominać). Ostrzejsze, potężniejsze i zaśpiewane bardziej szorstko. Bardzo dobra, mocna i ciekawa wersja, ale mimo wszystko wolę oryginał Ironów - gdyby znalazł się na znakomitej trybutowej składance "Maiden Heaven" wypadłby bardzo słabo w porównaniu z innymi "nowymi wersjami" kawałków Iron Maiden, bo jest odegrany nuta w nutę, nie ma w nim nic na dobra sprawę innego. Jedynie, że brzmi nowocześniej, ale takiego kawałka nawet Ironi przecież na siłę nieunowocześniają  - w każdym razie niepotrzebne. A na koniec dłuższa o czterdzieści sekund wersja "Throne of  Thorns" - posiadające nieco inne zakończenie, ot ciekawostka chyba dla bardzo zagorzałych fanów Testamentu.

Nie jest to zły album, bo Metallica to nawet nie doskoczy do tego poziomu, a poziom tego albumu jest bardzo wysoki, ale nie jest to też album, który powala na kolana. Jest na nim kilka numerów, które autentycznie w fotel wgniatają, które wbijają się w głowę, ale nie należy też się spodziewać arcydzieła. Nie jest to też album na miarę ostatnich dokonań Overkill czy Megadeth, dorównuje bowiem swojemu poprzednikowi - kilka mocnych utworów, potężna produkcja, znakomity Chuck Billy. Szkoda tylko, że pomysłów zabrakło na okładkę i zaledwie cztery czy pięć utworów z dziewięciu (i ewentualnie na dwa covery). Nie wątpię jednak, że to jeden z najciekawszych albumów tego roku, nie tylko nieoczekiwanych, ale także pokazujący, nie po raz pierwszy zresztą, że inne dinozaury thrash metalu, są znacznie lepsi w obecnym czasie od "wielkiej i wspaniałej" Metallici. W każdym razie warto posłuchać i być może też trochę nosem pokręcić. Mnie mimo wszystko, trochę rozczarował, bo spodziewałem się petardy na miarę dwóch ostatnich płyt Overkill.

Ocena: 7,5/10 (w porywach do 8)

3 komentarze:

  1. kurcze tyle szumu, tak piekna okładka, tak wspaniałe brzmienie i jest ciężar, jest thrash metal, ale jest nie dosyt. OVERKILL czy KREATOR to stara gwardia, która nagrała o niebo lepsze albumy. Jak dla mnie zabrakło większej ilości przebojów, kawałków które zostawałyby na dłużej niż kilka sekund.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, też się zmartwiłem. Najwyraźniej nie wszystkim się udaje wrócić z dobrym materiałem.

      Usuń