czwartek, 26 sierpnia 2021

Po Całości: Iron Maiden - droga do Senjutsu (1): Od Iron Maiden do Fear of the Dark

 



Prawie 50 lat na scenie muzycznej. 16 płyt studyjnych. 3 wokalistów. Kilka zmian w składzie. Liczne przeobrażenia Eddiego - maskotki zespołu. Kilka przeobrażeń stylistycznych. Tematyka literacka, historyczna, wojenna, mitologiczna, popkulturowa, lotnicza, społeczna, polityczna i osobista. Niezwykle charakterystyczne okładki. Fenomen kulturowy i popkulturowy. Wzloty, upadki, zadyszki i powroty niczym feniks z popiołów. Absolutna legenda i ikona  - Iron Maiden, to zespół, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. 3 września 2021 roku ukaże się ich 17 krążek studyjny zatytułowany "Senjutsu" (jap. "taktyka i strategia"). Kolega z twittera - Szymon Bijak - zaproponował udział w challenge'u w którym począwszy od 18 sierpnia do dnia premiery będziemy na twitterze krótko opisywać poszczególne albumy formacji. LupusUnleashed podjęło rękawice - a to jest pierwsza zbiorcza część tweetów obejmująca dziewięć pierwszych płyt Iron Maiden.

 

1. Iron Maiden (1980)

Jeden z najbardziej nieoczywistych, prawdopodobnie najlepiej kojarzonych debiutów w historii muzyki i najwybitniejszych debiutów w historii muzyki rockowej i metalowej. Prawdziwy game changer, bo przed nimi praktycznie nikt nie grał tak szybko, wirtuozersko i bezczelnie. Surowa, garażowa, punkowa atmosfera podlana melodią i ogromnym talentem, a do tego jeden z dwóch albumów z intrygującym Paulem Di'Anno przy mikrofonie. Punkty bonusowe: kapitalne efekty kaczki nałożone na gitary. Ulubione kawałki: "Remember Tomorrow", "Running  Free", "Strange World", "Sanctuary" oraz b-side "Burning Ambition".

2. Killers (1981)

Idąc za ciosem ledwie rok później ambitni Brytyjczycy wydali swój drugi, a zarazem ostatni album z Paulem Di'Anno przy mikrofonie. W brzmieniu niewiele się zmieniło, ale wyraźnie było słychać, że grupa nie stoi w miejscu: kompozycje stały się jeszcze bardziej odważne, jeszcze bardziej melodyjne i bogatsze technicznie. Punkty bonusowe: kontrowersyjny coverowy b-side "Women In Uniform" z kapitalną okładką przedstawiającą Eddiego w towarzystwie pań i żołnierkę czającą się za rogiem budynku ucharakteryzowaną na Margaret Thatcher, ówczesną premier Wielkiej Brytanii. Ulubione kawałki: jeden z tych przypadków, gdy lubię całą płytę od początku do końca.

3. The Number of the Beast (1982)

Trzeci album grupy, a zarazem pierwszy z Brucem Dickinsonem przy mikrofonie, który dla Ironów rzucił posadę wokalisty w formacji Samson. Będący de facto drugim debiutem Brytyjczyków absolutnie w niczym nie przypominał swoich poprzedników. Ten krążek był całkowicie nowym otwarciem nie tylko dla zespołu, ale także wyznacznikiem brzmienia - tak jak oni chcieli odtąd grać wszyscy niezależnie od szerokości geograficznej. Absolutna petarda. Punkty bonusowe: Eddie jako animator kukiełki Diabła na okładce albumu oraz utwór "Total Eclipse", który pierwotnie znalazł się wyłącznie na japońskiej edycji płyty. Ulubione kawałki: "Children of the Damned", orwellowski "The Prisoner", "The Number of the Beast" i zdradzający progresywne ciągoty "Hallowed Be Thy Name".

4. Piece Of Mind (1983)


Mordercze tempo wydawania kolejnych krążków, nie przeszkodziło w wydaniu następnego genialnego albumu. Z jednej strony naturalna kontynuacja wydanego rok wcześniej "The Number of the Beast", z drugiej niezwykła konsekwencja w przeobrażaniu się i poszukiwania nowego brzmienia. To nie był już ten sam zespół, co na początku lat 80tych. To był zespół, który doskonale wiedział czego chce, jak chce brzmieć i na nikogo się nie oglądał. Czwarty album był tego właśnie najlepszym dowodem i do dziś pozostaje nie tylko jedną z najmocniejszych pozycji w heavy metalu, ale i w dyskografii zespołu. Nadal budzący silne emocje! Punkty bonusowe: kapitalna okładka z nowym Eddiem w kaftanie bezpieczeństwa, spętanym łańcuchami i zamkniętym w izolatce psychiatryka. Ulubione kawałki: "Where Eagles Dare", "Revelations", "The Trooper" (ikoniczny żołnierz Eddie z Union Jackiem) i "To Tame a Land".

5. Powerslave (1984)

Po spojrzeniu w ludzki umysł, Ironi ponownie postanowili napisać metakoncept, ale tym razem o szeroko pojętym niewolnictwie. To, co było naturalną ewolucją w brzmieniu poprzednika, tutaj stało się prawdziwym kamieniem milowym, ogromnym krokiem na przód i wyznacznikiem ich charakterystycznego stylu na długie lata. Dość wspomnieć, że suita - niemal czternastominutowa - "Rime of the Ancient Mariner" to przecież czysty progresywny metal. Punkty bonusowe: kapitalna grafika okładkowa - tym razem w stylu egipskim. Ulubione kawałki: jeden z tych przypadków, gdy lubię całą płytę od początku do końca - ale może z wyłączeniem instrumentalnego "Losfer Words (Big 'Orra) i ze szczególnym uwielbieniem dla fantastycznego "Rime of the Ancient Mariner".

6. Somewhere In Time (1986)

Druga połowa lat 80tych wymagała poświęceń i kolejnych przeobrażeń, ale to jak zrobili to Ironi ponownie potwierdza jak wspaniałą i rozwijającą się grupą byli. Ironi, podobnie jak wiele innych zespołów dodali do swojej muzyki klawisze (choć formalnie nigdzie nie znajdziecie o tym wzmianki), ale nie stali się kolejną hair/glam metalową formacją, które w tamtym czasie pączkowały jak grzyby po deszczu. Przenieśli się w odległą przyszłość gdzieś poza czasem i niejako upgrade'owani niczym w jakiejś grze komputerowej znów zrobili to, co potrafili najlepiej: byli sobą i konsekwentnie rozwijali swój muzyczny świat. Punkty bonusowe: kapitalna metatekstualna i intertekstualna grafika okładkowa z Eddiem w roli futurystycznego zabójcy polującego na zwierzynę w ogromnej rozświetlonej futurystycznej metropolii. Ulubione kawałki: jeden z tych przypadków, gdy lubię całą płytę od początku do końca - może z wyłączeniem filmowego "The Loneliness of the Long Distance Runner", który ciągnie się niemiłosiernie, a szczególnie w warstwie wokalnej (doskonale rozumiem, że chodziło o podkreślenie tej samotności, czasu i długiego biegu, ale jest w tym coś, co mnie strasznie denerwuje) i ze szczególnym uwzględnieniem utworu tytułowego i "Alexander The Great".

7. Seventh Son of the Seventh Son (1988)

Zachowując dwuletni okres przerwy między kolejnymi płytami rozpoczęty "Powerslave" Ironi prawdopodobnie nie zdążyli się wypalić za szybko. Być może też dzięki temu udało im się nagrać swoje opus magnum - nie tylko tego okresu ich historii, ale także w całej swojej dotychczasowej i późniejszej dyskografii. Kolejny metakoncept genialnie spięty akustyczną, niezwykle klimatyczną klamrą i zawierający niespełna - ale za to jakie! - trzy kwadranse kwintesencji stylu Ironów i prawdziwie progresywnego grania. Jeden z tych albumów (z utworem tytułowym na czele), który stał się jednym z pierwszych albumów w ramach gatunku zwanego metalem progresywnym. Sztos na wieki, prawdziwa petarda i absolutny majstersztyk. Punkty bonusowe: Idąc z duchem czasu, Ironi pozwolili sobie także na upiosenkowienie swojego brzmienia, o czym świadczą takie numery jak "Can I Play with Madness", "The Clairvoyant" czy "The Evil That Man Do" (którego to znamiona były już słyszalne także na poprzedniku - "Wasted Years", "Sea of Madness" i "Heaven Can Wait"). Do kompletu kolejna ikoniczna okładka z rozmontowanym do wnętrzności Eddiem. Ulubione kawałki: czy naprawdę muszę się z tego tłumaczyć? Oczywiście, że cała płyta!
 
Przypomnijmy też pełną recenzję, którą napisał redaktor Jarek Kosznik: (tutaj).

8. No Prayer for the Dying (1990)
 
 
Ironi upadają po raz pierwszy i łapią zadyszkę. W zespole pojawiły się pierwsze poważne tarcia i niezadowolenie co do obieranego kierunku artystycznego, które przypieczętowało odejście gitarzysty Adriana Smitha z formacji. Zasileni nowym gitarzystą Janickiem Gersem, Ironi weszli w nową dekadę z prawdopodobnie jednym z swoich najsłabszych albumów. Surowe brzmienie, niemal całkowite odcięcie się od znakomitego progresywnego brzmienia drugiej połowy lat 80tych i brzydka okładka z Eddiem powracającym do pierwotnego wyglądu (nieznacznie poprawiona przy okazji reedycji z 1998 roku) przyczyniło się do chłodnego przyjęcia w swoim czasie i do dziś album raczej nie jest wymieniany z wypiekami na twarzy przez fanów, a i również nie należy do moich ulubionych. Punkty bonusowe: Janick Gers. Ulubione kawałki: "Tailgunner", "Holy Smoke", "Public Enemy Number One", "Run Silent, Run Deep" oraz jedyny który napisał przed swoim odejściem Adrian Smith "Hooks in You".

9. Fear of the Dark (1992)
 

Album, który dla Ironów stanowił nie tylko właściwe wejście w lata 90te, ale także będący tym czym dla Metalliki był "Czarny Album". Wprowadzeni w mainstream Ironi dalej mierzyli się z wewnętrznymi tarciami, które w niedługim czasie miały doprowadzić do odejścia jednego z najważniejszych filarów grupy: Bruce'a Dickinsona, który postanowił skupić się na solowej karierze. To także album będący swoistym paradoksem, bo z jednej strony będący krążkiem bardzo nierównym i wyraźnie naznaczony wewnętrznymi tarciami, zawiera kilka naprawdę udanych kawałków, z których znajomości tytułowego nawet przez tych, którzy na co dzień heavy metalu nie słuchają, chyba odmówić nie można (autentyczny przypadek z bluesowego koncertu - kobita słusznej postury w koszulce z drzewcem Eddiem; na pytanie czemu w takiej koszulce na bluesy, kobita odparła, że co prawda nie słucha takiej muzyki jak Iron Maiden i wręcz nie lubi to tę koszulkę i kawałek zwyczajnie uwielbia). Punkty bonusowe: Fantastyczna grafika okładkowa z drzewcem Eddiem oraz... Janick Gers. Ulubione kawałki: "Be Quick or Be Dead", "From Here to Eternity", mój absolutny faworyt "Afraid to Shoot Strangers" (jeden z najcięższych i najtrudniejszych utworów Ironów w historii - ta progresja w rozwinięciu!; mam ciary za każdym razem), "Weekend Warrior" oraz fenomenalny numer tytułowy (również ciarki przy każdym odsłuchu).

Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz