Prawie 50 lat na scenie muzycznej. 16 płyt studyjnych. 3 wokalistów. Kilka zmian w składzie. Liczne przeobrażenia Eddiego - maskotki zespołu. Kilka przeobrażeń stylistycznych. Tematyka literacka, historyczna, wojenna, mitologiczna, popkulturowa, lotnicza, społeczna, polityczna i osobista. Niezwykle charakterystyczne okładki. Fenomen kulturowy i popkulturowy. Wzloty, upadki, zadyszki i powroty niczym feniks z popiołów. Absolutna legenda i ikona - Iron Maiden, to zespół, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. 3 września 2021 roku ukaże się ich 17 krążek studyjny zatytułowany "Senjutsu" (jap. "taktyka i strategia"). Kolega z twittera - Szymon Bijak - zaproponował udział w challenge'u w którym począwszy od 18 sierpnia do dnia premiery będziemy na twitterze krótko opisywać poszczególne albumy formacji. LupusUnleashed podjęło rękawice - a to jest pierwsza zbiorcza część tweetów obejmująca dziewięć pierwszych płyt Iron Maiden.
1. Iron Maiden (1980)
Jeden z najbardziej nieoczywistych, prawdopodobnie najlepiej kojarzonych debiutów w historii muzyki i najwybitniejszych debiutów w historii muzyki rockowej i metalowej. Prawdziwy game changer, bo przed nimi praktycznie nikt nie grał tak szybko, wirtuozersko i bezczelnie. Surowa, garażowa, punkowa atmosfera podlana melodią i ogromnym talentem, a do tego jeden z dwóch albumów z intrygującym Paulem Di'Anno przy mikrofonie. Punkty bonusowe: kapitalne efekty kaczki nałożone na gitary. Ulubione kawałki: "Remember Tomorrow", "Running Free", "Strange World", "Sanctuary" oraz b-side "Burning Ambition".
2. Killers (1981)
Idąc za ciosem ledwie rok później ambitni Brytyjczycy wydali swój drugi, a zarazem ostatni album z Paulem Di'Anno przy mikrofonie. W brzmieniu niewiele się zmieniło, ale wyraźnie było słychać, że grupa nie stoi w miejscu: kompozycje stały się jeszcze bardziej odważne, jeszcze bardziej melodyjne i bogatsze technicznie. Punkty bonusowe: kontrowersyjny coverowy b-side "Women In Uniform" z kapitalną okładką przedstawiającą Eddiego w towarzystwie pań i żołnierkę czającą się za rogiem budynku ucharakteryzowaną na Margaret Thatcher, ówczesną premier Wielkiej Brytanii. Ulubione kawałki: jeden z tych przypadków, gdy lubię całą płytę od początku do końca.
3. The Number of the Beast (1982)
Trzeci album grupy, a zarazem pierwszy z Brucem Dickinsonem przy mikrofonie, który dla Ironów rzucił posadę wokalisty w formacji Samson. Będący de facto drugim debiutem Brytyjczyków absolutnie w niczym nie przypominał swoich poprzedników. Ten krążek był całkowicie nowym otwarciem nie tylko dla zespołu, ale także wyznacznikiem brzmienia - tak jak oni chcieli odtąd grać wszyscy niezależnie od szerokości geograficznej. Absolutna petarda. Punkty bonusowe: Eddie jako animator kukiełki Diabła na okładce albumu oraz utwór "Total Eclipse", który pierwotnie znalazł się wyłącznie na japońskiej edycji płyty. Ulubione kawałki: "Children of the Damned", orwellowski "The Prisoner", "The Number of the Beast" i zdradzający progresywne ciągoty "Hallowed Be Thy Name".
4. Piece Of Mind (1983)
Mordercze tempo wydawania kolejnych krążków, nie przeszkodziło w wydaniu następnego genialnego albumu. Z jednej strony naturalna kontynuacja wydanego rok wcześniej "The Number of the Beast", z drugiej niezwykła konsekwencja w przeobrażaniu się i poszukiwania nowego brzmienia. To nie był już ten sam zespół, co na początku lat 80tych. To był zespół, który doskonale wiedział czego chce, jak chce brzmieć i na nikogo się nie oglądał. Czwarty album był tego właśnie najlepszym dowodem i do dziś pozostaje nie tylko jedną z najmocniejszych pozycji w heavy metalu, ale i w dyskografii zespołu. Nadal budzący silne emocje! Punkty bonusowe: kapitalna okładka z nowym Eddiem w kaftanie bezpieczeństwa, spętanym łańcuchami i zamkniętym w izolatce psychiatryka. Ulubione kawałki: "Where Eagles Dare", "Revelations", "The Trooper" (ikoniczny żołnierz Eddie z Union Jackiem) i "To Tame a Land".
5. Powerslave (1984)
Po spojrzeniu w ludzki umysł, Ironi ponownie postanowili napisać metakoncept, ale tym razem o szeroko pojętym niewolnictwie. To, co było naturalną ewolucją w brzmieniu poprzednika, tutaj stało się prawdziwym kamieniem milowym, ogromnym krokiem na przód i wyznacznikiem ich charakterystycznego stylu na długie lata. Dość wspomnieć, że suita - niemal czternastominutowa - "Rime of the Ancient Mariner" to przecież czysty progresywny metal. Punkty bonusowe: kapitalna grafika okładkowa - tym razem w stylu egipskim. Ulubione kawałki: jeden z tych przypadków, gdy lubię całą płytę od początku do końca - ale może z wyłączeniem instrumentalnego "Losfer Words (Big 'Orra) i ze szczególnym uwielbieniem dla fantastycznego "Rime of the Ancient Mariner".
6. Somewhere In Time (1986)
Druga połowa lat 80tych wymagała poświęceń i kolejnych przeobrażeń, ale to jak zrobili to Ironi ponownie potwierdza jak wspaniałą i rozwijającą się grupą byli. Ironi, podobnie jak wiele innych zespołów dodali do swojej muzyki klawisze (choć formalnie nigdzie nie znajdziecie o tym wzmianki), ale nie stali się kolejną hair/glam metalową formacją, które w tamtym czasie pączkowały jak grzyby po deszczu. Przenieśli się w odległą przyszłość gdzieś poza czasem i niejako upgrade'owani niczym w jakiejś grze komputerowej znów zrobili to, co potrafili najlepiej: byli sobą i konsekwentnie rozwijali swój muzyczny świat. Punkty bonusowe: kapitalna metatekstualna i intertekstualna grafika okładkowa z Eddiem w roli futurystycznego zabójcy polującego na zwierzynę w ogromnej rozświetlonej futurystycznej metropolii. Ulubione kawałki: jeden z tych przypadków, gdy lubię całą płytę od początku do końca - może z wyłączeniem filmowego "The Loneliness of the Long Distance Runner", który ciągnie się niemiłosiernie, a szczególnie w warstwie wokalnej (doskonale rozumiem, że chodziło o podkreślenie tej samotności, czasu i długiego biegu, ale jest w tym coś, co mnie strasznie denerwuje) i ze szczególnym uwzględnieniem utworu tytułowego i "Alexander The Great".
7. Seventh Son of the Seventh Son (1988)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz