Choć nazwa grupy odnosi się do gdyńskich żurawi stojących w gdyńskim porcie, to śmiało można sobie pozwolić na ornitologiczną analogię, bo Żurawie pięknie się wznoszą coraz wyżej, co mnie osobiście bardzo cieszy. Wiem, że dali czadu w gdańskiej Paszczy Lwa, a ich kolejny koncert, który odbył się w poniedziałek na Letniej Scenie Blues Clubu przy ulicy Zawiszy Czarnego nawet w połowie nie oddał tego szaleństwa, o którym mogę tylko posłuchać, bo w tym czasie byłem na Sisterhood. Mimo wszystko było słychać, że to nie do końca jest ten sam zespół, który słyszałem i widziałem po raz pierwszy tuż przed pandemią w gdańskim Drizzly Grizzly...
To właśnie wtedy zaprezentowali się jako support bardziej doświadczonej gdyńskiej ekipy Kiev Office, która świętowała premierę studyjnego krążka "Nordowi Môl". Nieco wcześniej wydali całkiem interesującą debiutancką epkę "Powidok". Wówczas z całą pewnością dało się wyczuć spory potencjał chłopaków, ale słychać i widać też było, że tamten koncert był trochę nieśmiały i zagrany ze sporym dystansem. W ciągu pandemicznego roku zaś zamiast grać koncerty promujące wspomnianą epkę chłopaki tak naprawdę mieli kilka ścieżek do wyboru - zrezygnować i przestać grać tudzież wrócić za jakiś czas, zniknąć całkowicie lub zaszyć się w studiu nagraniowym i przygotować kolejny materiał. Na szczęście chłopaki wybrali trzecią opcję, a wydany na początku kolejnego, bieżącego roku, pełnometrażowy debiut zatytułowany "Poza zasięgiem" na który niewątpliwie wpływ miała pandemia, pokazał na co ich stać. O ile epka zawierała sympatyczne, dość oryginalne, marzycielskie i poetyckie piosenki, z pasującym do niego nieco niezdecydowanym brzmieniem, o tyle pełnometrażowy debiut zaprezentował grupę o wyrazistym, zadziornym i punkowym charakterze, rozwijającą pomysły krótkiej poprzedniczki oraz robiącym to z żywiołowością, energią i bezczelnością, której w Drizzly Grizzly trochę mi brakowało. Do tego niedawno dorzucili świetnego kasetowego splita z grupą Sztylety, po czym gdy tylko odmroziła się możliwość grania koncertów, ochoczo do nich wrócili.
Nie mogąc być w dwóch miejscach jednocześnie, ucieszyłem się, że będzie okazja zobaczyć i usłyszeć ich w tydzień później właśnie w Gdyni na Letniej Scenie Blues Clubu. Mogłem się w końcu przekonać, że dobro wylewające się z głośników nie jest iluzją, ani mi się nie przesłyszało. Chłopaki mimo braku koncertów w ciągu półtora roku nabrali wiatru w żagle, dźwigi z łoskotem podniosły pakunki, a kontenerowce zdają się nie nadążać z rozwożeniem ich mocnego, świeżego powiewu prosto znad morza. Dopisała pogoda, a publiczność mimo poniedziałku zebrała się całkiem licznie - punkowo-noise'owe granie z całą pewnością przyciągało także przechadzających się obok ludzi. Szacuneczek należy się także dla tych wszystkich rodziców, którzy przyszli ze swoimi pociechami - dla niektórych dzieciaków mógł to być pierwszy w ogóle kontakt z takim graniem, a widziałem nawet jak jeden chłopiec próbuje podśpiewywać do rożka od loda i podskakuje w rytm.
Nie zabrakło więc numerów z epki, jak i najnowszego, wciąż jeszcze świeżego albumu "Poza zasięgiem", które w plenerze może nie zabrzmiały tak ostro, jak mogą zabrzmieć w małym, zadymionym od oparów potu klubie (jak w Paszczy Lwa), ale nie można było zdecydowanie odmówić im mocy. Niezdecydowanie pojawiło się tylko na chwilę w nowej kompozycji, którą chłopaki jeszcze szlifują, a mianowicie w instrumentalnym kawałku roboczo zatytułowanym "Nowy-Kapo 3" (w którym wykorzystali zapowiedź redaktora Radia Gdańsk Kamila Wicika, zapowiadającego koncert - redaktor Wicik zażartował, że jeśli pojawi się w ostatecznej wersji to chce wpis do ZAIKSu lub przynajmniej wymienienia swojego nazwiska - jakby co to teraz jest to nawet na piśmie!).
Trio w postaci grającego na gitarach i syntezatorach oraz śpiewającego Mateusza Bartoszka, grającego na gitarach i syntezatorach oraz śpiewającego Michała Juniewicza oraz śpiewającego perkusisty Ignacego Macikowskiego znalazło na siebie także patent w prezencji scenicznej. Juniewicz już nie sprawiał wrażenia lekko przestraszonego i nieśmiałego chłopaka sprzed półtora roku - a takie bowiem wówczas odniosłem wrażenie - a Mateusz Bartoszek zdecydowanie odważniej poczynał sobie i czuł się na scenie jak ryba w wodzie, aniżeli te półtora roku temu. To, co było obiecujące, zdecydowanie zostało rozwinięte i wprawione w ruch stając się sprawną i dobrze naoliwioną maszyną. Chłopaki zdecydowanie się rozwijają i biorą przykład od najlepszych - czyli od Kiev Office - cierpliwie i konsekwentnie budując swój wizerunek i brzmienie, a przy tym nie gwiazdorząc, a zamiast tego charakteryzując się determinacją i sporą odwagą - a to w trójmiejskiej scenie muzycznej cenię najbardziej i bardzo mnie cieszy, gdy znów mam okazję widzieć i kibicować rozkręcającemu się zespołowi, który zdecydowanie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
Zdjęcia własne. Kopiowanie bez zgody zabronione. Więcej zdjęć na naszym facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz