poniedziałek, 12 stycznia 2015

Tydzień Urodzinowy: Dream Theater - Systematic Chaos (2007)


Bardzo trudno wybrać tę jedną płytę, która zmienia życie, otwiera nowe horyzonty, która permanentnie zmienia percepcję muzyczną, która była momentem przełamania i "incepcją" wszelkich poszukiwań gatunkowych. Mógłbym wymienić kilka, pośród nich znalazłaby się również "Mezzanine" Massive Attack, o której napisze redaktor Babski czy "A Matter Of Life And Death" Iron Maiden nad którą długo myślałem. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, dochodziłem do wniosku, że zespołem który przewrócił mój cały muzyczny świat do góry nogami, był właśnie Dream Theater. A stało się to za sprawą ich "Systematycznego Chaosu"...


Było lato 2007 roku, gdy na antenie 3 Programu Polskiego Radia w mojej ulubionej audycji MINIMAX Redaktor Kaczkowski puścił dźwięki, które nie były podobne do niczego co wcześniej znałem. Rozbudowana kompozycja przypominała Metallikę, ale nie zgadzała się złożoność, wokal też był zupełnie inny, skomplikowanie techniczne i klawiszowe tła. Redaktor Kaczkowski po puszczeniu tegoż nie chciał powiedzieć co to za utwór, co to za zespół, zamiast tego ze swoją typową przekorą stwierdził: "Poznają Państwo tę grupę? Nic nie powiem, ale puszczę jeszcze jeden utwór...".
Kolejny numer, utrzymany w tej samej rytmice, złożoności, a jednak zupełnie inny. Słuchałem jak oniemiały; gdy wybrzmiał, Kaczkowski charakterystycznym dla niego rozmarzonym tembrem głosu, zwłaszcza wtedy gdy usilnie próbował zwodzić swoich słuchaczy na manowce, niczym złośliwy goblin cieszący się z takich niespodzianek, powiedział: "Dream Theater - Systematic Chaos. Płyta wyszła 4 czerwca. Nadal wywołują ogromne emocje, prawda?". Po czym puścił coś zupełnie innego innej grupy, znów bawiąc się ze swoją wierną publicznością siedzącą po drugiej stronie radiowego odbiornika. Tymczasem ja dalej siedziałem jak oniemiały, oczarowany, a trybiki w mojej głowie wciąż trawiły i chłonęły to, co przed chwilą wybrzmiało. Przez kilka tygodni chodziłem z jedną myślą: "Dream Theater, Dream Theater".



Czym była tajemnicza płyta, o której cały czas myślałem? Spójrzmy na genialną okładkę autorstwa Hugh Syme'a. Autostrada, na niej mnóstwo mrówek niepodzielnie rządzących w mieście gdzie na każdym znaku widać słynne Majesty Logo. I te dźwięki, które otwierają płytę w pierwszej części, dwuczęściowego "In the Presence of Enemies". Suita mająca podtytuł "The Heretic And The Dark Master" w pierwszej części trwającej dziewięć minut składa się z dwóch kolejnych podtytułów: instrumentalnego "Prelude" oraz "Resurrection". Perkusyjne intro, balans między ostrymi dźwiękami i tymi zdecydowanie lżejszymi, melodyka, a następnie niesamowite przejście do "mrówkowego" kroku, tak istotnego dla tego albumu. Kuszenie, zwodzenie i wyciąganie dłoni do nieznanego - o tym jest ten utwór i to samo robi z nieświadomymi niczego adeptami nowych dźwięków: Mogę przeprowadzić Cię przez ścieżkę i przywrócić do życia/Wszystko czego pragnę, byś był przy mnie/Pomogę Ci się zemścić i ocalę Cię/Dam Ci życie wieczne... - śpiewa LaBrie. Wyciszenie i pojawia się fantastyczny "Forsaken" z genialnym klawiszowym intrem i ciekawym, melodyjnym rozwinięciem. Do dziś ten utwór będący pierwszym singlem z tej płyty, należy do moich najulubieńszych w dyskografii DT. Po nim pojawia się kolejny, kapitalny "Constant Motion", w którym znów pojawia się "mrówkowy" pochód. Ciężki riff, thrashowa drapieżność, niesamowite solówki. Kolejny, który nadal bardzo lubię. 

Następny jest świetny, mroczny "The Dark Eternal Night" z niesamowitym "mrówkowym" intrem i wciągającym riffie, który do dziś, zresztą jak cały utwór, wywołuje na moich plecach ciarki. Lovecraftiańśki tekst traktujący o nieznanym chaosie czającym się w mroku i jego pradwanych bogach, które budzą się by odzyskać kontrolę nad światem. W tym wypadku nie są to jednak mrówki, a coś znacznie potężniejszego. W następnym panowie trochę zwalniają. "Repentance" to ponad dziesięciominutowy kolos, w dodatku niezwykle spokojny i trochę nasączony Pink Floydowym klimatem. Prawie też nie czuć przejścia między "Regret", a instrumentalnym "Restitution" (będącymi kolejno ósmą i dziewiątą częścią "AA 12 Steps Suite"). Bardzo dobrym utworem jest też "Prophets Of War" do którego Hugh Syme wykonał fenomenalną grafikę - szare, burzowe niebo, mały (na tle ogromu nieba) wojskowy helikopter i kawał metalowej zardzewiałej poręczy/lufy czołgu (?) po której spokojnie idą sobie dwie mrówki niosące pocisk. Kapitalne rozkręcające się intro, potężne uderzenie riffu prowadzącego i świetne rozwinięcie. Nadal robi wrażenie. 


Przedostatnim na płycie i zdecydowanie najsłabszym, choć wcale nie będącym złym utworem jest niemal piętnastominutowy "The Ministry Of Lost Souls", jednocześnie będącym takim trochę manifestem do wszystkich zbłąkanych owieczek nie znających wówczas, ale znających obecnie, twórczość tej grupy (i oby każdego kto jeszcze ich nie zna wprowadziło w ten wspaniały świat). Życie na tym świecie bez Ciebie/Nurzanie się w przeszłości/Jest jak życie w żadnym świecie/A teraz mogę liczyć na Ciebie - gdy pisząc ten tekst wsłuchuję się w te słowa, to tak właśnie się czuję. W trudnych momentach DT zawsze potrafi mi poprawić humor, pozwolić się otrząsnąć i naprowadzić na właściwy tor. Ten utwór również jest niesamowicie zbalansowany: najpierw lekki i spokojny, następnie coraz szybszy, aż do mocnego konkretnego finału, który mógłby płytę kończyć, ale tak nie jest. Czeka nas jeszcze finał właściwy i klamra całego albumu, czyli druga część "In The Presence Of Enemies" trwająca ponad szesnaście minut. Witaj strudzony wędrowcze/W naszej drużynie/Czekaliśmy na Ciebie/Wszyscy się już zebrali/na Twoje przybycie/Wszyscy wyznawcy - to pierwsze słowa jakie padają w części trzeciej zatytułowanej "Heretic" zaczynającej się od kapitalnego mrocznego, wietrznego tonu gitary i delikatnych, niepokojących klawiszy Rudessa, następnie przyspieszenie, ale wciąż w wolnym, niepokojącym klimacie. Potem przychodzi kolejne uderzenie i fenomenalny niesamowicie wkręcający się refren. Płynne przejście do ciężkiej czwartej części "The Slaughter of The Damned" ponownie flirtującej z thrashem, fenomenalny, szalony instrumentalny pasaż w piątej części "The Reckoning" i na koniec mocny finał w "Salvation".

Wówczas raczkujący youtube pozwolił mi odnaleźć zespół, który nie dawał mi spać, o którym nie mogłem przestać myśleć. Tu i ówdzie trafiałem na wcześniejsze utwory, po czym stwierdziłem, że muszę ich poznać dokładniej i w całości. Zacząłem pochłaniać wszystkie ich płyty od nowszych począwszy, aż na pierwszych kończąc. Do dziś do moich najukochańszych krążków należą ich najlepsze "Images And Words", "Awake", "Scenes From the Memory: Metropolis Pt. II" czy "Octavarium", ale to właśnie "Systematic Chaos" wywrócił mój muzyczny świat do góry nogami. Do dziś jest to jedna z moich ulubionych płyt zespołu, który w moim sercu zawsze będzie miał miejsce szczególne. Pod koniec 2013 roku miałem ogromny zaszczyt poznać klawiszowca Mistrza Jordana Rudessa, gdy w Gdańsku wraz z Sinfonietta Consonus Michała Mierzejewskiego nagrywał swoją płytę "Explorations", uścisnąć jego dłoń, porozmawiać i zdobyć autograf. Pół roku później, w lipcu 2014 roku Dream Theater po raz drugi w ramach trasy promującej krążek self-titled, przyjechało do Polski, tym razem do Gdyni. Nie zabrakło mnie tam, nigdy nie miałem możliwości pojechać na koncerty we wcześniejszych latach, tym razem się udało. Przecudowny koncert, kolejne autografy i jedno z wielu marzeń, które się spełniło. Dream Theater - zespół, który w  moim życiu zmienił wszystko... 


Fragmenty tekstów DT w tłumaczeniu własnym.

1 komentarz:

  1. Bardzo osobisty i świetny tekst. :)
    Charakterystyka Piotra Kaczkowskiego genialna ;)

    OdpowiedzUsuń