Z Węgier przenosimy się do Francji, gdzie też będziemy mierzyć się ze smutkiem, przemijaniem i odchodzeniem jednakże tym razem w formie indie rocka. Zaakceptować, że ponownie muszę cierpieć razem z muzykiem jestem w stanie, szkoda tylko, że to, co prezentuje jednoosobowa formacja I, Useless jest po prostu... bezużyteczne...
"Twister" to debiutancki album grupy powstałej w Clermont-Ferand. W założeniu twórcy projektu płyta ma opowiadać o stracie przyjaciela i radzeniu sobie z dalszym przebiegiem życia. Do tego w notce prasowej pojawiają się górnolotne sformułowania w rodzaju: "oda do tych, którzy odeszli, których nam brakuje i afirmacji piękna życia". Garść ostatnich wiadomości w rodzaju "wszystko będzie dobrze, nic się nie martw" albo "żegnaj, to już koniec". Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak że jestem nieczuły, ale podobne tematy w muzyce przewijają się nader często i pewnie jeszcze nie raz i nie dwa się przewiną, sęk polega na tym, że były serwowane w dużo lepszymi ciekawszym stylu.
Płytka nie jest długa, bo nie przekracza trzydziestu minut, zamykając się w niespełna dwudziestu ośmiu i dziesięciu numerach, które u mnie niestety wywoływały nie smutek, ani oczyszczenie z tego typu emocji, a uśmiech politowania i chęć jak najszybszego wyłączenia "Twistera" - po to, by włączyć znacznie lepiej opracowane dźwięki oparte na cierpieniu, smutku i rozliczaniu się z naszymi bliskimi, którzy odeszli na zawsze. Czego to się jednak nie robi dla czytelników! Zaczynamy od numeru tytułowego, w którym witają nas deszczowe klawisze i... przerażający słodki, sielski, w notce określany wręcz mianem dziecięcego głos wokalisty, do których później dołącza odrobina elektroniki i tłumionych uderzeń perkusji. Od początku wieje nudą, ale uparcie idziemy dalej. "Out Of This" o nieco żywszym charakterze opartym na syntezatorach i takiej samej tłumionej, elektronicznej perkusji. Dla mnie za słodko, choć tu muzyka nawet by się broniła, gdyby nie ta koszmarna barwa głosu. Indie rockowe granie (dołącza gitara) z utworu "Because Of You" to z kolei mało ciekawa wariacja na temat grania w stylu Imagine Dragons. To samo wrażenie przychodzi w "Dancing girl" rozpiętym na koszmarnie słodkim tle i wkurzającym "łoło" dośpiewywanym między zwrotkami. To taki utwór bez początku, rozwinięcia i wyraźnego końca. W następnym zatytułowanym "Reverse" I, Useless sięga zaś po dźwięki mogące przypominać nawet U2, ale już ze schyłkowego okresu, zjadania własnego ogona i tak kilkanaście razy gorzej. Zrobić utwór gorszy od najgorszych numerów Irlandczyków to jest dopiero sztuka! Odszczekuję tym samym wszystko co złego napisałem o ich ostatniej płycie - zawartość "Twistera" jest znacznie gorsza!
Po nim wpada "Hikers". Dla odmiany akustyczny, ponownie jednak nudny i nieciekawy oraz denerwujący słodkim głosikiem twórcy całego projektu. Kiedy myślisz nad tym, że jeszcze gorzej być nie może to z pomocą przychodzi utwór pod tytułem "Here the story ends" w którym kompletnie nie czuć emocji, a warstwa muzyczna rozpięta na klawiszach i wiolonczeli, okazjonalnie elektronicznej perkusji wypada nudno i ponownie przywodzi na myśl słabą kopię Imagine Dragons. Następny kawałek pod tytułem "I want you" to połączenie wszystkich najgorszych cech popu i indie - mnóstwo cukru w głosie i melodii, jeszcze więcej cukru w jednym akordzie gitary wygrywanym przez cały numer i tak! dodatkowo cukier w cymbałkach i nudnej perkusji, naturalnie elektronicznej. Przedostatni, pod tytułem "Spleen" jeszcze bardziej rozrzewnia i rozcieńcza duże ilości cukru uduchowionym tłem, w którym nie ma żadnych emocji i kolejnej dawce nudnych, słodkich wokali. Na koniec mordęgi na wytrwałych czeka jeszcze "I'm Yours" brzmiący jak próba dyskontowania sukcesu Celine Dion z jej przebojem z "Titanica" wygrywanym na klawiszach udających klawesyn.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale to były najdłuższe pół godziny mojego życia. Ta płyta jest po prostu zła i nieciekawa, nudna i straszliwie męcząca. Pozbawiona stylu, pomysłu i prezentująca to, co najgorsze w muzyce pop i stylistyce indie rockowej, jeśli w ogóle uznać twórczość I, Useless za muzykę rockową. Rzadko jestem tak negatywnie nastawiony i zniesmaczony muzyką, którą słucham, także z recenzenckiego obowiązku, zawsze staram się znaleźć jakieś pozytywy, ale tu na próżno ich szukać. Jest wiele dużo lepszych artystów niezależnych, jednoosobowych i dużo lepszych zespołów chcących grać słodko, lekko i bez fajerwerków oczekiwanych po stylistyce jaką obierają. Być może znajdą się osoby, które spojrzą na debiut I, Useless przychylniej, docenią dźwięki jakie stworzył na album "Twister", ale ja niestety męczyłem się słuchając tego krążka, a musiałem zrobić to kilka razy. I zdecydowanie nie było to "guilty pleasure". Oceńcie sami, najlepiej przesłuchując cały album - od początku do samego końca.
Po nim wpada "Hikers". Dla odmiany akustyczny, ponownie jednak nudny i nieciekawy oraz denerwujący słodkim głosikiem twórcy całego projektu. Kiedy myślisz nad tym, że jeszcze gorzej być nie może to z pomocą przychodzi utwór pod tytułem "Here the story ends" w którym kompletnie nie czuć emocji, a warstwa muzyczna rozpięta na klawiszach i wiolonczeli, okazjonalnie elektronicznej perkusji wypada nudno i ponownie przywodzi na myśl słabą kopię Imagine Dragons. Następny kawałek pod tytułem "I want you" to połączenie wszystkich najgorszych cech popu i indie - mnóstwo cukru w głosie i melodii, jeszcze więcej cukru w jednym akordzie gitary wygrywanym przez cały numer i tak! dodatkowo cukier w cymbałkach i nudnej perkusji, naturalnie elektronicznej. Przedostatni, pod tytułem "Spleen" jeszcze bardziej rozrzewnia i rozcieńcza duże ilości cukru uduchowionym tłem, w którym nie ma żadnych emocji i kolejnej dawce nudnych, słodkich wokali. Na koniec mordęgi na wytrwałych czeka jeszcze "I'm Yours" brzmiący jak próba dyskontowania sukcesu Celine Dion z jej przebojem z "Titanica" wygrywanym na klawiszach udających klawesyn.
Ocena: Nów |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz