piątek, 2 listopada 2018

Pardans - Spit And Image (2018)


Halloween co prawda już było, ale nic nie stoi na przeszkodzie żebym zaprosił na odrobinę spóźniony bal upiorów odbywający się w wesołym miasteczku...

Czy można ze sobą połączyć tak skrajne gatunki jak jazz i punk? Styl jawnie prostacki ze stylem eleganckim? Duńskie Pardans pokazuje że można i co więcej robi to w bardzo intrygujący sposób. Grupa powstała w Kopenhadze w 2015 roku i swoją muzykę oparło na przeciwnościach. Z jednej strony sięgają po punk rock, który mieszają z eksperymentalną stylistyką no wave rodem z lat 70tych, z drugiej dodają do tego awangardowy jazz albo pop barokowy (Scott Walker się kłania), a do tego dorzucą jeszcze szczyptę psychodelicznego rocka spod znaku Captain Beefheart czy wariactw Davida Bowie. Zadebiutowali w 2016 roku płytą "Heaven, Treason, Women", tak więc najnowszy jest ich drugim wydawnictwem, a dla mnie pierwszym zetknięciem z tą grupą. O swojej nowej płycie kwintet mówi, że jest to pokręcony soundtrack do filmu noir, takiego klasycznego z lat 40, którego akcja dzieje się w zadymionej nowojorskiej kawiarni. Zobaczmy więc czy Humphrey Bogart mógłby prowadzić śledztwo przy dźwiękach proponowanych przez Pardans. Te zaś zamykają się w trzynastu numerach rozciągniętych w czasie na niespełna czterdzieści minut (bez dwóch sekund).

Zaczynamy od zwariowanego "Burning House Bedding" w którym roi się od sekcji dętej, dysonansów, parafraz swingu wymieszanych z przefiltrowanym przez pop barokowy punkiem i groteskowej, wodewilowej atmosfery skutecznie podtrzymywanej przez bardziej krzyczący niż śpiewający głos wokalisty, który krótko mówiąc zdaje się wszystkich sprowadzać do przysłowiowego parteru, by raz zszokowanych móc w spokoju oczarować kolejnymi dźwiękami. Już po dwóch minutach wpada jeszcze bardziej zaskakujący "Corner Bar" który właściwie samą sekcją dętą i krzykliwymi wokalami zaczyna się i kończy za nim na dobre się rozwinie, po niespełna minucie. W tytule nawiązanie do słynnego obrazu "Nocne marki" Edwarda Hoppera z 1942 roku. Po nim od razu przeskakujemy do utworu tytułowego, który ponownie atakuje kakofonią sekcji dętej, rozszalałej perkusji i surowej, przypominającej kontrabas partii gitary. Tego muzycznego szaleństwa nie powstydziłby się wspomniany już Scott Walker, brakuje chyba tylko grania na kawałach mięcha. Trochę mnie dziwny, choć również nietuzinkowy jest czwarty utwór zatytułowany "(Hookers with) Hidden Depths" w którym gitarze ponownie blisko do kontrabasu, ale akordy co rusz przypominają Hendrixa, by następnie znów wrócić do około jazzowych klimatów zmieszanych ponownie z popem barokowym.


Znakomicie wypada tajemniczy i bardzo mroczny "Over the Moon and Beyond" gdzie skojarzenia z twórczością Scotta Walkera ponownie są bardzo wskazane, a dodatkowo pojawiają się elementy muzyki klasycznej i ewidentne nawiązania do walca kapitalnie zbalansowane nagłymi zjazdami tempa i równie nagłym wejściem (na chwilę) sekcji dętej. Tęskna, przecudna melodia wygrywana na saksofonie wita zaś w "Love Run Loose". Około drugiej minuty stopniowo dołączają do niej pozostali muzycy - delikatną gitarą, lekko pulsującą perkusją, barytonem wokalisty i chórem pozostałych muzyków w tle podtrzymując smutny nastrój, który świetnie kontrastuje z wcześniejszymi szaleństwami. Po nim perkusyjnym wjazdem zaczyna się "Let It Be Today" i znów zaczyna się opętańczy swing upiorów. Kolejny numer to znakomity "In Season's Grip" który mógłby się znaleźć ze swoim surowym, mrocznym basem i hałaśliwymi efektami na którymś z albumów Bauhaus. Gotyk miesza się tutaj z psychodelicznym rockiem, punkową agresją, barokowym głębokim brzmieniem i bezkompromisowym traktowaniem przestrzeni dźwiękowej. W następnym noszącym tytuł "When Comes the Rats" punkowo-barokowa estetyka znów miesza się z klasyką za sprawą nerwowej altówki czy wreszcie niemal schizofrenicznego finału. Niełatwo, przedziwnie, ale jakże smakowicie!

Dziesiąta propozycja to "Ralle's Theme" który otwiera tęskna melodia gitary odrobinę przypominająca sławetne akordy otwierające "Stairway to Heaven" Led Zeppelin, choć im dalej tym bardziej się one rozstrajają i brzmią coraz bardziej niepokojąco,by następnie przejść w kolejną awangardową barokowo-jazzową formę w "A Modern Design". Istotnie jest to utwór bardzo modernistyczny i dekonstruujący to, co zwykle nazywa się muzyką. To ten moment, w którym film zaczyna się rwać, a przed nami jeszcze dwa numery. Najpierw "Views Into Vastness" oparty na kolejnej porcji saksofonu dodatkowo okraszonej ambientowym, lekko orientalnym tłem. To jednak szybko ustępuje szalonemu kakofonicznemu rozwinięciu gdzie gitary znów brzmią jak kontrabasy, saksofon wypluwa ostre frazy, a perkusja co chwila zmienia tempo raz głaskając, a za chwilę waląc jak oszalała. Szybkie przejście do kapitalnego jazzującego (ponownie przefiltrowanego przez punkową i barokową estetykę) finału pod postacią "Are You Entertained Yet?". Pytanie zawarte w tytule brzmi trochę tak, jakby kapela się niecierpliwiła faktem że musi grać, ale muzycznie wcale nie słychać zniecierpliwienia. Świetne jazzujące zwolnienie z synkopą i jękami saksofonu są jak wyrwane z eksperymentów Milesa Davisa, a stopniowa dekonstrukcja przechodząca w plemienne rytmy i jakiś niemalże mistyczny, narkotykowy szał naprawdę potrafi zrobić wrażenie i sprawić, że się odpływa. Na zakończenie zaś wszystko ponownie zaczyna drgać mocniej, rozpędzać się i eksploduje punkowym bulwersem i oburzeniem.

Ocena: Pełnia
Ten artystyczny, pełen chaosu i dekonstrukcji dźwiękowych kolaż z całą pewnością nie jest muzyką najłatwiejszą w słuchaniu, nie zawsze też najprzyjemniejszą formą rozrywki, ale zdecydowanie potrafiącą zachwycić co wrażliwsze dusze. Teatralność i organiczność tego muzycznego tworu jaki serwuje w swoim wesołym miasteczku ukrytym w zadymionym pubie Pardans szokuje, zachwyca i czaruje, w końcu wywołuje całkowicie skrajne emocje, a do tego robi to z wdziękiem i niezwykłą precyzją wykonawczą. "Chcemy zwrotu naszych pieniędzy!" - wykrzykuje tłum pod koniec ostatniego numeru na płycie. A ja nie chcę, bo jestem absolutnie kupiony tym co się tutaj wyprawia. Zapewniam, że większość z Was też będzie, ale do mnie po zwrot pieniędzy i z płaczem nie przylatujcie, bo odprawie z kwitkiem. Sądzę jednak, że panowie z Pardans zażalenia przyjmują przez całą dobę...


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz