sobota, 10 lutego 2018

Into The Great Divide - Into The Great Divide (2018)


Prawdopodobnie pierwszy na świecie album tego typu, będącym pełnymi kompleksowym połączeniem audiobooka z muzyką instrumentalną zbudowaną wokół soczystego metalu progresywnego. Prawdopodobnie byłby to też album który przeszedłby praktycznie bez echa - pojawił się nagle, niespodziewanie i praktycznie znikąd - gdyby nie dobry marketing i dwa fakty: odpowiedzialny za projekt Zack Zalon zaprosił do współpracy obecnego perkusistę Dream Theater Mike'a Manginiego i producenta bogów, czyli Richarda Chyckiego. Co wyszło z tej kolaboracji? Najlepszy album Dream Theater z Manginim, jakiego paradoksalnie nie nagrała najsłynniejsza progresywna grupa naszych czasów...

Pierwsze zapowiedzi projektu zaczęły się pojawiać pod koniec zeszłego roku, choć prace nad płytą były albo bardzo zaawansowane albo nawet już zakończone, a karty były odkrywane systematycznie, aczkolwiek nie nachalnie. Oprócz Manginiego i Chyckiego, grający na gitarach, basie i klawiszach multiinstrumentalista Zack Zalon zaprosił do zespołu (czy też realizacji swojego projektu) Brendona Cassidy, któremu powierzył przygotowanie orkiestracji oraz Larry'ego Davisa, któremu przypadły narracje. Byłby to bowiem album w pełni instrumentalny gdyby nie narracje opowiadające konceptualną historię, które zastąpiły tradycyjny wokal. Na krążek złożyło się z kolei dwadzieścia utworów podzielonych na dziesięć rozdziałów, po dwa na każdy fragment opowieści opartej na "Podróży bohatera" Josepha Campbella. Muzyczna powieść, jak należałoby właściwie określać Into The Great Divide to w pewnym sensie lepszy brat nieszczęsnego "The Astonishing", w którym nie brał udziału (poza Manginim i Chyckim) nikt związany z Dreamami, ale co istotne obaj odcisnęli na brzmieniu tego albumu swoje piętno. Bardzo dobre wrażenie robi już minimalistyczna okładka utrzymana w szarościach, bieli i odcieniach srebrnego. Bohater muzycznej powieści stoi wpatrując się w ciemną otchłań wielkiej dziury w ziemi lub ogromnego lasu. Niezależnie jak rozpatrywać ten obraz na górze prześwituje białym światłem niebo. Przez środek biegnie nazwa zespołu i jednocześnie tytuł płyty oraz logo przypominające Majesty Logo lub orła Queensrÿche. A jak przedstawia się kwestia muzyki i samej historii?

Pierwsze intro wprowadza do utworu "The Crossing", który otwiera klawiszowa partia o dość lirycznym charakterze, filmowo wspomagana chórem unoszącym się w tle, by nagle całkowicie zmienić charakter w perkusyjno-gitarową melodyjną kanonadę przypominającym brzmieniem zarówno Dream Theater (ale nie tylko ze względu na Manginiego) czy gitarowych wirtuozów pokroju Steve'a Lukathera, Steve'a Vai'a, Joe'a Satraniego czy Johna Petrucciego. Kapitalne jest rozwinięcie w drugiej połowie utworu, gdzie robi się jeszcze bardziej żywo za sprawą świetnego gitarowego tła, mocnej i rozbudowanej perkusji Mike'a i bardzo dobrej solówki, które następnie płynnie przechodzą w mroczniejszy i pełen niepokoju fragment, który z kolei na koniec znów przyspiesza. Chwila oddechu w drugim "Intrze" i zaczyna się rozdział drugi "A Call to Adventure". Gitarowo-klawiszowy wstęp i wejście perkusji w której doskonale słychać jak niesamowitym perkusistą jest Mike zgrabnie przechodzącym między delikatnymi partiami a zdecydowanie żywszymi przejściami i rozwinięciami. Wiele dobrego dzieje się też w melodyce gitar czy orkiestracjach, które naprawdę porywają i są tak znakomicie dopracowane, że niemal ma się wrażenie, że słucha się płyty Dreamów właśnie z ich najlepszych płyt. Nie brzmi to bowiem jak debiut zupełnie nowej grupy, a jakby był to materiał dojrzałego i doświadczonego zespołu. Po kolejnym intrze przechodzimy do rozdziału trzeciego "Under a Bright Starry Sky" rozpoczynający się lirycznie i filmowo od muzyki świerszczy wygrywanej pośród nocy i akustycznej gitary, które z kolei płynnie przechodzi w rozwinięcie z kolejną znakomitą porcją perkusji Manginiego i melodyjnych gitar. Dopracowane brzmienie z kolei sprawia, że instrumentalny numer nie nudzi słuchacza nawet przez chwilę, bo cały czas trzyma w napięciu, także ze względu na liczne i intrygujące rozwinięcia zdradzające także silną inspirację Yes czy Rush.


Kolejne intro i zaczyna się kapitalny rozdział czwarty noszący tytuł "Tests & Enemies" stanowiący jeden z najciekawszych kawałków na płycie. Energiczny riff, mocno osadzona szybka perkusja i kontrasty klawiszy, wreszcie niezwykle klimatyczny pogłos plasuje go gdzieś miedzy Dream Theater czy Symphony X a Iron Maiden. Piąte intro i kolejny rozdział, czyli "Challenge Accepted" który otwiera lekko jazzująca perkusja Manginiego i delikatna elektronika w tle. Po chwili jednak numer kapitalnie się rozwija gitarowym riffem mogącym przywodzić ponownie na myśl Dream Theater, trochę nasze Riverside i w ogóle brzmi dość znajomo. Poszczególne przetasowania, przetowrzenia i modulacje potrafią jednak naprawdę zaskoczyć i sprawić, że zostajemy dosłownie rzuceni w wir wydarzeń z jakimi zmaga się bohater opowieści. Nie zwalniamy tempa i szybko dostajemy rozdział szósty czyli "Dark Water". Kapitalny, mroczny i niezwykle filmowy wstęp przywodzący trochę namyśl muzykę Brada Fiedela z "Terminatora", Vangelisa czy ostatnie eksperymenty Hansa Zimmera po czym następuje zmiana i wita nas akustyczna gitara utrzymana w duchu lat 70,jakby została wyjęta gdzieś z twórczości Ricka Wakemana czy Yes. Usypianie czujności jakie tutaj następuje szybko i niezwykle płynnie przechodzi zaś w kolejną energiczną i melodyjną partię gitar i znakomitą grę perkusyjną Manginiego. Echa Wakemana są jednak nadal słyszalne w partiach klawiszy, a te z kolei znakomicie są kontrastowane gitarowymi zagrywkami, również z wykorzystaniem nielubianego przeze mnie efektu wah-wah. Te niemal dziewięć minut świetnych rozwinięć i emocjonujących przejść znakomicie pokazuje, że w progresywnym metalu wciąż jest miejsce na żywiołowe i niezwykle świeże granie.

Najkrótszy, bo trwający nieco ponad minutę jest rozdział siódmy, który po intrze wycisza emocje poprzedniego numeru mroczną i liryczną klawiszowo-orkiestrową miniaturką. W rozdziale ósmym zatytułowanym "A New Perspective" wracamy do punktu wyjścia i ponownie wita nas porcja energetycznych riffów, bogatych klawiszy i znakomitej szybkiej perkusji. Słyszalne są tutaj bardzo wyraźnie echa lat 80 i napędzanych klawiszami nieco przaśnych skocznych numerów, ale nie ten element stanowi najważniejszy fragment grania. Najważniejsza jest tutaj gitara, a dopiero później kolejne rozwinięcia przywodzące na myśl Van Halena czy wczesny (a nawet już dojrzały) progresywny metal, w tym wypadku wyrastający z eksperymentów power metalowców. Mnóstwo tutaj też mrugnięć oczu do takich projektów jak Liquid Tension Experiment czy oczywiście Satraniego i jego znakomitego "Surfing with the Alien". Po prostu znakomita robota. Zbliżając się do końca opowieści czekają nas jeszcze dwa rozdziały. Dziewiąty nosi tytuł "The World You Made" i zaczyna się od świetnego riffu, uderzeń perkusji i tempa którego nie powstydziłoby się ani Iron Maiden, ani Dream Theater. "And So It Ends", czyli rozdział dziesiąty i ostatni w ramach tej płyty z początku ponownie wycisza i usypia czujność klawiszowym wstępem i melodyjną partią gitary. Rozwiniecie z kolei najpierw wita nas delikatnym przyspieszeniem, a następnie całość narasta aż do kulminacji stanowiąc znakomite powtórzenie wszystkich dotychczasowych dźwięków i ich podsumowanie.


Ocena: Pełnia
Into The Great Divide pod względem kompozycji nie wyważa żadnych drzwi, bo w znacznej mierze czerpie z bogatego zaplecza progresywnego grania i technicznego grania wirtuozów gitary, ale naprawdę potrafi zaskoczyć powiewem świeżości i ogromną swobodą. Jest to jednak płyta w pełni satysfakcjonująca, bardzo energetyczna, melodyjna i płynna, niezwykle absorbująca od pierwszych dźwięków, aż po zakończenie podróży jaką oferuje nam w swoim projekcie Zack Zalon. Ogromnym plusem tego nagrania jest znakomite, bogate i porywające pełne, odrobinę surowe brzmienie za które odpowiada Richard Chycki, który pokazuje że mając mocny materiał wyjściowy jest prawdziwym czarodziejem dźwięku. Mocnym akcentem jest także Mike Mangini, dla którego wszyscy którzy nienawidzą jego gry w Dream Theater powinni koniecznie przesłuchać ten album - jego gra jest tutaj na bardzo wysokim poziomie, wszechstronna i dowodząca tego, że Mangini jest niezwykłym, bardzo charakterystycznym muzykiem, który nie jest jedynie rzemieślnikiem, jak niektórzy śmią sądzić i podobnie jak Chycki z dobrego materiału potrafi wykrzesać wiele dobrego. Wreszcie, jest to płyta którą warto pochłonąć od początku do końca niczym dobrą książkę. Audiobookowy koncept sprawdza się tutaj bowiem naprawdę bardzo dobrze i mam nadzieję, że nie tylko na tej jednej płycie się nie skończy, ale też że wkrótce taka forma będzie też chętnie wykorzystywana przez inne zespoły, nie tylko poruszające się w rejonach progresywnych.


Polecam też ciekawy wywiad z Zackiem Zalonem, który możecie przeczytać tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz