czwartek, 8 lutego 2018

Hyvmine - Earthquake (2018)


O porywający debiut coraz trudniej, ale perełki się zdarzają. Amerykańska formacja Hyvmine to nowy projekt młodego, trzydziestojednoletniego obecnie bardzo utalentowanego gitarzysty Ala Josepha, który dotychczas wydał dwa albumy sygnowane własnym nazwiskiem oraz jeden album z zawieszoną od jakiegoś czasu formacją The Great Gamble. Najnowszy zespół Josepha zwraca uwagę już świetnym zdjęciem na okładce, ale to, co na niej wyprawia się od strony instrumentalnej i brzmieniowej przebija nawet ją. Stylistycznie panowie postawili bowiem na progresywny metal w stylistyce Dream Theater czy Animals As Leaders wymieszany z wczesnym Trivium i kapitalnym shredingiem w duchu Marca Sfogli, Joe'a Satriani, Steve'a Vai, Tony'ego MacAlpine'a, Paula Wardinghama czy Jeffa Loomisa...

Zanim jednak przejdziemy do muzyki grupy rzut oka na okładkę i trochę o samym zespole. Bardzo podoba mi się minimalizm i kolorystyka grafiki,w której dominuje biel i odcienie szarości. Świetnie koresponduje ona z muzyką, która choć minimalistyczna nie jest to kapitalnie ją uzupełnia poprzez brzmienie nawiązujące do uderzenia pięścią tajemniczej postaci w ziemię. Białoskóry, łysy umięśniony osobnik ubrany tylko w długą czarną opaskę z czerwonym lampasem wokół pasa przypomina któregoś z Inżynierów z "Promoteusza". Nie jest to skojarzenie wcale takie głupie, bo z całą pewnością można powiedzieć, że takimi inżynierami są panowie z Hyvmine. Nad nim układa się drobne kafelkowe tło na którym zapisano tytuł płyty oraz logo grupy zrealizowane ciekawą czcionką i rozpostarte dodatkowo na czymś, co przypomina łańcuch DNA. Zespół jest zaś rzeczą zdaje się całkiem świeżą, bo podobnie jak Into The Great Divide pojawia się ta grupa praktycznie znikąd. W je skład wchodzą bracia Joseph, czyli śpiewający i grający na gitarze Al oraz basista Chris, pochodzący z Izraela gitarzysta Alon Mei-Tal i włoski perkusista Fabrizzio Cavallaro. Wszyscy czterej skończyli słynne Berklee College Of Music, to samo gdzie lata temu uczyli się choćby panowie z Dream Theater.

Panowie z Hyvmine nie przesadzają z długością dziewięciu numerów, więc cała płyta zamyka się w czasie niespełna trzech kwadransów, co z kolei w połączeniu z mocnym brzmieniem interesującymi riffami Ala Josepha przekłada się na solidną dawkę bardzo porządnego grania doskonale prezentującego zespół od najlepszej i naprawdę zaskakującej strony. Niepozorny klawiszowy początek utworu "Shift" nie zwiastuje uderzenia, po chwili jednak dołącza soczysta perkusja i gitara i następuje pierwsze zaskoczenie, bo utwór bynajmniej nie przyspiesza a skręca w w klimaty, których nie powstydziłby się zmarły Chris Cornell czy grupa Nevermore. Początek jest nadzwyczaj delikatny, ale bardzo melodyjny i charakterny zarazem, zwłaszcza w rozpędzającej się świetnej drugiej połowie. Tu po raz pierwszy można mieć wrażenie zderzenia stylistyki Dream Theater z Trivium i brzmi to naprawdę niesamowicie. Drugi kawałek nosi tytuł "Mirror Master" i porywa nisko strojonymi rffami, intrygująco i mocno osadzoną na ich tle synkopową perkusją o zdecydowanie zwiększonym ładunku ciężaru. Znów jest nieco bliżej Nevermore czy solowych dokonań Jeffa Loomisa, jednak w żadnym wypadku nie można mówić o kopii jednego czy drugiego. Wprawne ucho wyłapie także w nim dalekie echa nu-metalowej formacji P.O.D, którą otwarcie jako inspirację wymienia w jednym z wywiadów Chris Joseph. Absolutnym strzałem jest następujący zaraz po nim "Shogun" z wyraźnym niskim strojem gitary, echami Animals As Leaders i Nevermore i ponownie wczesnego Trivium (który zresztą też ma utwór o takim tytule) zderzonego z Dream Theater i odrobiną stylistyki Chrisa Cornella. Wgniecenie w fotel brzmieniem i pomysłowością gwarantowane!


"All Of Creation" znalazł się na pozycji czwartej i od razu wita nas soczystym, nisko strojonym riffem utrzymanym w duchu Loomisa czy Sfogliego. Równie soczysta jest tutaj perkusja i znakomity, bardzo charakterystyczny lekko szorstki wokal Ala Josepha.  Świetne jest tutaj także przełamanie zwolnieniem pod koniec numeru, które następnie płynnie przechodzi w rozbudowaną solówkę i finał kawałka. Następny w kolejce jest równie udany utwór tytułowy, który wycisza z początku bardzo łagodnym akustycznym i spokojnym wstępem. Jak łatwo się domyślić jest to jedynie usypianie czujności i chwilowa zmiana tempa, jednak uderzenie nie następuje od razu. Panowie budują tempo systematycznie, delikatnie i z ogromnym, godnym pozazdroszczenia wyczuciem. Z każdą sekundą numer coraz bardziej się rozwija, przyspiesza i gęstnieje, choć nawet na moment nie uderzają w nim tak mocno jak w poprzednim. Potężne, wręcz monumentalne uderzenie następuje w kapitalnym nisko strojonym, surowym i dusznym "Fire Escape" w którym znów słychać dalekie echa gry Jeffa Loomisa czy stylistyki Nevermore, jak również wczesnego Trivium, które niestety z dość podobnego grania zbyt  szybko zrezygnowało. Blisko tutaj także do djetnowania Animals As Leaders czy Periphery, które również należy do ulubionych zespołów braci Joseph. 

Siódemka to "Elysium" gdzie ponownie blisko pod względem riffowania, ale również linii wokalnej nawiązującej do stylistyki Spencera Sotelo, do Periphery. Tym razem jednak jest nieco wolniej, bardziej melodyjnie i nieco balladowo, choć ze względu na surowy, dość ciężki riff nie jest to w żadnym wypadku przesłodzona piosenka, bo takich ani na płytach Periphery, ani na debiucie Hyvmine nie znajdziecie.  Jednocześnie należy podkreślić, że ten numer mógłby z powodzeniem odnaleźć się na falach radiowych. W przedostatnim znakomitym "Great Divide" panowie nie rezygnują z soczystego niskiego riffowania. Ponownie jest więc surowo, ale i bardziej w kierunku Trivium, nawet tego obecnego, ale ze znacznie ciekawszym rezultatem końcowym. Numer charakteryzuje się dość wolnym tempem, co w połączeniu z riffami i kapitalnym frazowaniem poszczególnych instrumentów daje wrażenie monumentalności. Na koniec panowie uderzają znacznie mocniejszym numerem, jakże trafnie zatytułowanym "Cliffhanger". Tu znów wracają echa Trivium, Nevremore i Jeffa Loomis'a. Jest melodyjnie, surowo i niesamowicie soczyście.

Ocena: Pełnia
Hyvmine zatytułowała swój debiutancki album nieco przekornie trzęsieniem ziemi, bo w gruncie rzeczy pod względem stylistyki czy wyraźnych inspiracji nic takiego nie następuje, w pewnym bowiem sensie jest on bardziej takim "ćwiczeniem pamięci". Nie burzą żadnych schematów, ani nie zmieniają reguł gry progresywnego grania. Zespół braci Joseph może się jednak okazać trzęsieniem ziemi ze względu na świetne, dopracowane brzmienie, kapitalną grę każdego z muzyków i ogromną swobodą. To bowiem album pozbawiony dłużyzn, pełen pasji, świetnych riffów i wpadających w ucho kawałków i jeśli tylko na tym jednym albumie się nie skończy, a panowie jeszcze bardziej rozwiną swój styl, a inspiracje przekują w całkowicie własną tożsamość artystyczną możemy mieć do czynienia z jednym z najciekawszych debiutów nie tylko tego roku, ale i kończącej się już powoli tej dekady. Polecam! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz