poniedziałek, 26 lutego 2018

Stone Cavalli - Kill Violence (2018)


Po wizycie we Francji i Czechach łapiemy tani lot do Włoch. Chciałoby się powiedzieć, że samolotowy, ale powiem inaczej: miotłowy. Stone Cavalli którego posłuchamy został założony przez braci Tarricone, którzy chyba są włoskimi czarodziejami. Ich granie bowiem dziwnie skojarzyło mi się z Fatalnymi Jędzami (The Weird Sisters), fikcyjną grupą wizard rockową* z "Harry'ego Pottera" zmieszanej z New Model Army...


Power trio jakim jest Stone Cavalli składa się z dwóch braci Tarricone: śpiewającego i grającego na gitarze Simona, perkusisty Benjamina obsługującego również samplery i Manu Barrery będącego ich drugim, dodatkowym, gościnnym gitarzystą. "Kill Violence" jest ich drugim wydawnictwem,debiutowali bowiem epką zatytułowaną "Bandini" w 2014 roku. Ich muzyka to czysty punk rock z lekkimi odchyleniami w kierunku alternatywy, grunge'u czy hard rocka z domieszką włoskiej fantazji. O swojej muzyce piszą że idealnie nadaje się do lektury powieści Johna Fante'a, amerykańskiego pisarza włoskiego pochodzenia (czego nie jestem w stanie potwierdzić) oraz uderzeniem z plaskacza w twarz (to już prędzej). Na pewno nad całością unosi się zadziorny, magiczny charakterek znany z The Wierd Sisters, co słychać doskonale w otwierającym płytę "Come On". Zaczyna się od elektronicznego wtrętu, a potem dołącza energetyczny gitarowy riff i szorstki Sullivanowy wokal. Rozpędzenie dosłownie porywa w tan niczym szalony kawałek "Do The Hipogriff" wspomnianej grupy ze świata Harry'ego Pottera. Czyżby bracia Tarricone byli właśnie takimi czarodziejami bawiącymi się w zespół?


Energia i magiczne iskry nie omijają drugiego, tytułowego utworu, który choć odrobinę wolniejszy i bardziej w klimacie zimnej fali oraz wyraźną skoczną elektroniką również znakomicie wlatuje w uszy i nie chce z nich wyjść. Trzeci kawałek nosi tytuł "Chapter Nineteen" który zgrabnie łączy grunge z alternatywą. Ponownie odznacza się na tle gitar i perkusji odrobina elektroniki i punkowy chłód i wyraźne w liniach wokalnych zapatrzenie w New Model Army. Sam tytuł jakoś dziwnie kojarzy się z epilogiem siódmej części Pottera, ale muszę też zmartwić: mimo że jest magicznie to bracia nie śpiewają o Potterze i jego świecie. Bardzo dobrze wypada również "Electric Lies", który znalazł się na pozycji czwartej. Robi się szybciej, jeszcze bardziej zadziornie, trochę w klimacie Royal Blood ale w znacznie bardziej surowym brzmieniu i bez idealnej cyzelacji dźwięku. Końcówka wręcz może się zaś kojarzyć z chorwackimi Muscle Tribe Of Danger And Excellence czy She Loves Pablo.  Następny w kolejce jest "Mirror". Grunge i punk w stylistyce niczym z The Stooges! Urocze i magiczne, w powietrzu wirują kapelusze, nawet słychać jak jakaś czarownica z groupies głośno się śmieje z radości, bo grają jej ulubiony kawałek. Najdłuższy na płycie, bo sześciominutowy "Angleterre" również nie traci tempa, skoczności i charakterku. Zaczyna się jednak od małego usypiania czujności - elektronika szeleści w tle, a gitara surowym riffem rozwija się powoli do szybszego grania. To znów jakby od niechcenia przypomina The Weird Sisters albo New Model Army polane sosem z Nirvany. Na finał panowie dorzucili jeszcze dwu i pół minutową repryzę utworu tytułowego w wersji włoskiej "Kill Violenza", ale nie należy oczekiwać dosłownego powtórzenia. Panowie idą dalej i korzystają z dobrodziejstw elektroniki i bawią się w nim gałkami i mrocznym ambientem zupełnie jakby gitary nagle się wyłączyły i w głośnikach został tylko zgrzyt.

Ocena: Pełnia
Przekorna jest na niej również okładka, która intryguje minimalizmem i zestawieniem zdjęcia w trójkąt prostokątny. Jeleń w eleganckiej białej koszuli, pod krawatem i trzymający strzelbę jest otoczony wianuszkiem roznegliżowanych kobiet - czarownic, które już nie wytrzymały i dosłownie składają mu pokłony. Świetnie oddaje ono charakter płyty, która jest właśnie taka: zadziorna, energiczna i sypiąca iskrami we wszystkie strony. To trzydzieści jeden minut żywiołu które nie odkrywają prochu, ale autentycznie cieszą, porywają i droczą się ze słuchaczami, a po przesłuchaniu całości, błyskają idealnie białymi zębami niczym Gilderoy Lockhart, Kawaler Orderu Merlina Trzeciej Klasy i pięciokrotny laureat nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”, zachęcając do ponownego odtworzenia albo na piwo kremowe. To jak? Skusicie się?


* Autentyczny gatunek powstały w wyniku fascynacji fanów serii o nastoletnim czarodzieju, którego filmowym reprezentantem były The Weird Sisters (których muzyków grali między innymi muzycy Pulp i Radiohead). O grupach wizard rockowych z naszego mugolskiego świata prawdopodobnie pojawi się psobny wpis w niedalekiej przyszłości. 

Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz