poniedziałek, 17 października 2016

Sully Erna - Hometown Life (2016)


Pierwszy wers jaki słyszymy na albumie to "I know you've waited for me here so long" (tłum. wiem, że czekaliście na mnie tutaj bardzo długo). Całość utworu co prawda odnosi się do czego innego, jednak nie da się ukryć, że wokalista Godsmack na swój drugi solowy krążek kazał czekać fanom aż sześć lat. Część materiału gotowa była już na krótko po premierze Avalon (mowa tu o "Forever My Infinity" oraz "Falling To Black"), a część utworów jest bardzo świeża (na przykład "Don't Comfort Me"). Czy opłacało się czekać na najnowszy krążek?

Całość otwiera tytułowy utwór, rozpoczynający się od melodii fortepianu, dopełniona perkusją i wokalem. Podbudowanie następuje stopniowo, aż do mocnego refrenu. Utwór opowiada o powrocie do miasta w którym zakorzeniony jest podmiot (w wypadku Sully'ego Erny chodzi o Boston). Jednak kolejny utwór pod tytułem "Your Own Drum" przedstawia już zupełnie inny klimat. Całość oparta jest na partii gitary, przywodząca na myśl niemal hiszpańsko - karaibskie klimaty. Utwór opowiada o podążaniu za swoimi przekonaniami raczy słuchacza energicznymi zwrotkami i równie silnym refrenem. Znacznie spokojniejszy jest "Different Kind Of Tears", który jest melancholijnym utworem opartym o gitarę akustyczną. W utworze można wyczuć subtelne wpływy muzyki country, a całość stopniowo przybiera na sile, by w pełni wybrzmieć w drugim refrenie. Warty uwagi jest także mostek, na którym melodia zmienia się nieco i także powoli rozwija, by przejść w końcowy refren. Dalej czeka na słuchacza "Take All Of Me" będące chwytliwym kawałkiem prowadzonym przez partię fortepianu. I tak jak zazwyczaj nie lubię kiedy ten instrument jest mieszany z gitarą i perkusją, tak tutaj wyszło to perfekcyjnie. Wszystko jest odpowiednio stonowane w zwrotkach, by uderzyć z pełną mocą w refrenie. Szalenie chwytliwym refrenie należy wspomnieć. Akustyczny "Don't Comfort Me" jest znacznie bardziej "bolesnym" utworem. Tekst opowiada o zdradzie kogoś bliskiego, a muzyka doskonale to podkreśla melodią gitary akustycznej oraz akompaniującym jej pozostałym instrumentom. Warte uwagi jest tutaj solo gitarowe, choć minimalistyczne to idealnie wpasowuje się w całość kawałka.


W znacznie lżejsze klimaty uderza "Turn It Up" opowiadający po prostu o miłości do muzyki. Całość rozpoczyna klimatyczne wejście basu, dopełnione wokalem i pstrykaniem palcami. Całość utworu ma jazz'owo - funkowy feeling. Warto wspomnieć, że w tym utworze występuje ojciec Sully'ego Erny - Sal Erna - grający na trąbce. Sully przyznał w wywiadzie, że współpraca z ojcem, była ciekawy doświadczeniem, tym bardziej, że to on zaszczepił w Sully'm miłość do muzyki. Sam utwór zaś to rozbudowana kompozycja, z podniosłym refrenem, ciekawą solówką gitarową i stonowanymi zwrotkami. Znacznie smutniejszy jest "Blue Skies". Oparty jest on na fortepianie, a dopełniony jest melodią wiolonczeli. Przyjść może nawet na myśl "Until Then" z poprzedniej płyty i tak jak wspomniany utwór skradł mi serce kompletnie, tak samo nie byłem w stanie przestać zasłuchiwać się w "Blue Skies". Energiczna, lecz smutna melodia na zwrotce przechodzi płynnie w refren. Pierwsze skrzypce gra tutaj z pewnością wokal. Sully idealnie balansuje tutaj pomiędzy spokojnym i stonowanym wokalem, a podniosłym śpiewem w refrenie.

Melodią gitary akustycznej rozpoczyna się "Forever My Infinity". Szybko dołącza do niej wokal Erny oraz Lisy Guyer, która na drugiej solowej płycie wokalisty Godsmack nie jest już tak wystawiona na przód i raczej dodaje małych smaczków, zupełnie inaczej niż na "Avalon" gdzie była niemalże drugim głównym wokalem. "Forever My Infinity" jest także najbardziej zbliżony do materiału z "Avalon". Co nie znaczy wcale, że jest jakimś odrzutem z tej płyty, bo wyraźnie ma nieco inny styl niż utwory z tamtego krążka. Kawałek w całości oparty jest na melodii gitary akustycznej, a nad nią górują połączone głosy wokalistów. "Father Of Time" także oparty jest na gitarze akustycznej. Utwór zaskakuje ciekawym klimatem, wyczuwalnym zwłaszcza w ciekawym refrenie. Płytę zamyka "Falling To Black". Utwór jest bardzo minimalistyczny, bo oparty jest tylko na gitarze akustycznej wspomaganej wiolonczelą, a nad całością góruje wokal. Całość jednak stwarza niepowtarzalny klimat. Utwór jest bardzo smutny i melancholijny.

Powiem wprost. Ta płyta jest dla mnie fenomenalna. Jak bardzo bym się starał, to nie jestem w stanie znaleźć słabego utworu na niej, czy słabszego momentu. Jest ona różnorodna, mieszająca różne style muzyczne, a przy tym nie zatracająca własnego. W dziennikach dokumentujących proces nagrywania płyty Erna mówił, że ta płyta jest znacznie inna niż "Avalon", że znacznie bardziej odsłania się na niej, oraz że każdy utwór mógłby być singlem. I jest to 100% prawda. Choć słychać w niej echa "Avalon" to jest to zdecydowanie odmienna płyta, jednak nie na tyle, by stwarzać wrażenie tworzonej przez kogoś innego. Teksty i muzyka prezentują szeroki wachlarz emocji od pozytywne do smutku i melancholii, a każdy z utworów faktycznie mógłby stać się singlem. Nie znaczy to jednak, że jest to płyta przystępna i pisana pod radio. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest to album dla każdego. Jednak nie można nie dostrzegać tego, jak wiele serca jest włożone w te utwory i jak są one przemyślane i dopracowane. Moim zdaniem jest to jedna z tych płyt które dotykają głęboko duszy słuchacza z każdą nutą. Należy ją słuchać leżąc z zamkniętymi oczami, by w pełni dać się ponieść muzyce. Ocena: 10/10


Zdjęcie okładki własne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz