W Chinach już byliśmy, czas na... Japonię! Mono poznałem przy okazji splitu z The Ocean "Transcendental" z zeszłego roku, ale dotąd nie przesłuchałem żadnej z ich płyt w całości - poza najnowszą będącą ich dziewiątą pełnometrażową płytą studyjną. Sprawdźmy jak przedstawia się podróż przez dantejskie piekło w wykonaniu Tokijczyków...
To, co zwraca uwagę na samym początku to okładka płyty na której wykorzystano obraz namalowany właśnie do "Boskiej Komedii" Dantego Alighieri przez Gustave'a Dóre. Gitarzysta grupy Takaakira Goto o najnowszym albumie i okładce wypowiada się następująco: Ten album to seria pięciu numerów spośród mnóstwa inspiracji, jakie przyszły do nas w 2015 roku. Kiedy napisaliśmy każdy z utworów i nadaliśmy im tytuły, natknęliśmy się na "Boską Komedię" i przedstawiona w niej historia poruszyła nas dogłębnie. Opowieść o podróży do czeluści Piekieł, przez czyściec, a następnie przez Niebo do rzeczywistości jaką znamy, okazała się toczyć według tego samego motywu, który sobie wymyśliliśmy. Dlatego też zdecydowaliśmy się, by ilustracja Gustave'a Dóre przedstawiająca ostatnią scenę "Boskiej Komedii" była główną okładką płyty.
Otwiera ją "Death in Rebirth" smutnym gitarowym pasażem, który wpierw wyłania się z ciszy i zaczyna pulsować wraz z rytmiczną, marszową perkusją. Im dalej tym utwór staje się żywszy i szybszy, aż do noise'owej ściany dźwięku - zupełnie jakby następowało przebudzenie, niekoniecznie ze śmierci, ale nawet takie zwykłe jakiego doświadczamy każdego ranka. Na sam koniec zaś uderza w nas fala szumu, który przenika do następnego utworu "Stellar" gdzie przepięknie rozpoczyna go smutna partia skrzypiec. Po chwili dołącza do niego pianino. Słuchając początku tego utworu przyszła mi na myśl muzyka Hansa Zimmera z "Incepcji" czy nawet genialna ścieżka dźwiękowa Clinta Mansella do "Źródła", bowiem filmowy wymiar jest tutaj bardzo wyczuwalny. Po około pięciu minutach tego wyciszającego, przejmującego piękna przeskakujemy do ponad siedemnastominutowego utworu tytułowego, który otwiera przejmująca partia gitary. Przy piątej minucie utwór rozpędza się za sprawą dołączenia perkusji i przyspieszenia riffów, które przecudnie płyną w przestrzeni. Słuchając ma się wręcz wrażenie pikowania w dół przez wszystkie kręgi Piekieł. W duchu ten utwór jest też bardzo progresywnym - rozwija się w czasie, zmienia tempo oraz nastrój i muszę przyznać, że Japończykom z Mono wychodzi to nadzwyczajnie dobrze, gładko i bez natrętnego wrażenia hipertrofii. Słychać to szczególnie gdy po intensywnym napędzanym gitarami i perkusją pasażu około dziewiątej minuty następuje wyciszony wietrzny prześwit ponownie wprowadzający w melancholijny, smutny nastrój. Ten jednak nie trwa długo, bo niepokojąco zaczyna wibrować i znów delikatnie przyśpieszać, aż do surowego, ostrego wybuchu w dwunastej minucie w którym zostajemy już do samego końca.
Przedostatni numer na płycie to "Ely's Heartbeat", który został przez Mono napisany dla córki ich wieloletniego przyjaciela i wydawcy w Ameryce. Jeremy przysyłał nam zdjęcia i bicie jej serca na długo zanim się urodziła. Kiedy Ely przyszła na świat, postanowiliśmy zadedykować jej jeden z utworów z nadzieją, że kiedyś go będzie słuchać kiedy już podrośnie. Zdecydowaliśmy się też na użycie bicia jej serca do początkowej partii tego utworu - wyjaśnia w materiałach prasowych Goto. Ponad ośmiominutowa kompozycja zaczyna się delikatnie niczym kołysanka od wyłaniającego się z ciszy klawiszowego pasażu na którym można usłyszeć bicie serca małego serduszka. Po chwili dołącza do niego gitara i skrzypce, ponownie robi się filmowo i niezwykle pięknie. Pulsująca perkusja na kształt mocniejszego bicia serca, nieco bardziej przyspiesza utwór, ale wciąż jeszcze jest melancholijnie i spokojnie. Później utwór przyspiesza coraz bardziej jednak pozostając w wietrznym, delikatnie rozsnuwającym się w przestrzeni dźwięku. Gdy ponownie schodzimy w wyciszone dźwięki pianina te milkną zupełnie, by po chwili ustąpić miejsca akustycznej gitarze i jej niepokojącej melodii do której znów dołącza pulsująca niczym serce perkusja. Jednakże tu wstępujemy już do ostatniego utworu zatytułowanego "The Last Scene". Słuchając poprzedniego warto zwrócić uwagę, że utwór jest niezwykle ekspresyjny i nastawiony na emocje, zupełnie jak gdyby chciano (i sądzę, że udało się to Mono doskonale) przedstawić całe życie w tych kilku minutach - od poczęcia, przez narodziny aż do dorosłego życia i być może, nieuniknionej śmieci Ely. Kapitalnie też łączy się to z dantejską podróżą, która tutaj staje się metaforą życia każdego z nas - schodzimy w piekło, przechodzimy przez czyściec, by na końcu drogi stanąć u świetlistego kresu - u bram Nieba lub nowej ścieżki przez reinkarnację do kolejnego życia.Ten motyw i myśl jest moim zdaniem kontynuowana w piątym i wieńczącym album numerze, który jest właściwie dalszym ciągiem poprzedniego. Tu znów na miejscu będzie skojarzenie także z muzyką Mansella ze "Źródła". Piękne i przejmujące.
Transcendentalna w swoim brzmieniu muzyka Mono zawarta na tym albumie z całą pewnością do najłatwiejszych nie należy, ale słucha się jej niezwykle przyjemnie i bez poczucia zmęczenia. Być może siłą tej płyty jest także jej długość - czterdzieści sześć minut - ale przypuszczam, że nawet jeśli byłaby dłuższa o numer lub dwa nie byłaby też taka intensywna w doznania. Brzmieniowo jest też dość eklektycznie, ale jednocześnie nie ma się wrażenia znużenia wynikającego z tej metody tworzenia. Nie spodziewałem się, że Japończycy są w stanie mnie zaskoczyć w tak pozytywny sposób, ale Mono zdecydowanie się to udało i być może w niedalekiej przyszłości sięgnę po ich poprzednie albumy (nie tylko pełnometrażowe). "Requiem For Hell" to pozycja, której warto poświęcić trochę swojego czasu i zwyczajnie zatopić się w pięknie bijącym z tej muzyki. Ocena: 8/10
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse. Wypowiedzi na podstawie materiałów prasowych (w języku angielskim) w tłumaczeniu własnym. Grupę Mono będzie można zobaczyć i usłyszeć 28 listopada w gdańskim B90 gdzie wystąpią razem z francuskim Alcestem (recenzja najnowszej "Kodamy" wkrótce) oraz szwedzkim pg.lost (recenzja najnowszej płyty "Versus" tutaj).
Przedostatni numer na płycie to "Ely's Heartbeat", który został przez Mono napisany dla córki ich wieloletniego przyjaciela i wydawcy w Ameryce. Jeremy przysyłał nam zdjęcia i bicie jej serca na długo zanim się urodziła. Kiedy Ely przyszła na świat, postanowiliśmy zadedykować jej jeden z utworów z nadzieją, że kiedyś go będzie słuchać kiedy już podrośnie. Zdecydowaliśmy się też na użycie bicia jej serca do początkowej partii tego utworu - wyjaśnia w materiałach prasowych Goto. Ponad ośmiominutowa kompozycja zaczyna się delikatnie niczym kołysanka od wyłaniającego się z ciszy klawiszowego pasażu na którym można usłyszeć bicie serca małego serduszka. Po chwili dołącza do niego gitara i skrzypce, ponownie robi się filmowo i niezwykle pięknie. Pulsująca perkusja na kształt mocniejszego bicia serca, nieco bardziej przyspiesza utwór, ale wciąż jeszcze jest melancholijnie i spokojnie. Później utwór przyspiesza coraz bardziej jednak pozostając w wietrznym, delikatnie rozsnuwającym się w przestrzeni dźwięku. Gdy ponownie schodzimy w wyciszone dźwięki pianina te milkną zupełnie, by po chwili ustąpić miejsca akustycznej gitarze i jej niepokojącej melodii do której znów dołącza pulsująca niczym serce perkusja. Jednakże tu wstępujemy już do ostatniego utworu zatytułowanego "The Last Scene". Słuchając poprzedniego warto zwrócić uwagę, że utwór jest niezwykle ekspresyjny i nastawiony na emocje, zupełnie jak gdyby chciano (i sądzę, że udało się to Mono doskonale) przedstawić całe życie w tych kilku minutach - od poczęcia, przez narodziny aż do dorosłego życia i być może, nieuniknionej śmieci Ely. Kapitalnie też łączy się to z dantejską podróżą, która tutaj staje się metaforą życia każdego z nas - schodzimy w piekło, przechodzimy przez czyściec, by na końcu drogi stanąć u świetlistego kresu - u bram Nieba lub nowej ścieżki przez reinkarnację do kolejnego życia.Ten motyw i myśl jest moim zdaniem kontynuowana w piątym i wieńczącym album numerze, który jest właściwie dalszym ciągiem poprzedniego. Tu znów na miejscu będzie skojarzenie także z muzyką Mansella ze "Źródła". Piękne i przejmujące.
Transcendentalna w swoim brzmieniu muzyka Mono zawarta na tym albumie z całą pewnością do najłatwiejszych nie należy, ale słucha się jej niezwykle przyjemnie i bez poczucia zmęczenia. Być może siłą tej płyty jest także jej długość - czterdzieści sześć minut - ale przypuszczam, że nawet jeśli byłaby dłuższa o numer lub dwa nie byłaby też taka intensywna w doznania. Brzmieniowo jest też dość eklektycznie, ale jednocześnie nie ma się wrażenia znużenia wynikającego z tej metody tworzenia. Nie spodziewałem się, że Japończycy są w stanie mnie zaskoczyć w tak pozytywny sposób, ale Mono zdecydowanie się to udało i być może w niedalekiej przyszłości sięgnę po ich poprzednie albumy (nie tylko pełnometrażowe). "Requiem For Hell" to pozycja, której warto poświęcić trochę swojego czasu i zwyczajnie zatopić się w pięknie bijącym z tej muzyki. Ocena: 8/10
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse. Wypowiedzi na podstawie materiałów prasowych (w języku angielskim) w tłumaczeniu własnym. Grupę Mono będzie można zobaczyć i usłyszeć 28 listopada w gdańskim B90 gdzie wystąpią razem z francuskim Alcestem (recenzja najnowszej "Kodamy" wkrótce) oraz szwedzkim pg.lost (recenzja najnowszej płyty "Versus" tutaj).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz