W pierwszy dzień października w ramach ostatniego dnia VIII Festiwalu Filmowego Niepokorni Niezłomni Wyklęci poświęconego filmom dokumentalnym i fabularnym o tematyce narodowo-patriotycznej zagrała węgierska grupa Hungarica, która tym samym rozpoczęła koncertową promocję swojej najnowszej płyty zatytułowanej "Haza és hűség/Ojczyzna i wierność" zrealizowanej w podwójnej wersji językowej - po węgiersku i po polsku. Jak wypadł koncert i co robił na nim naczelny, czyli niżej podpisany?
Nie żebym miał coś przeciwko pamięci żołnierzy wyklętym i tego typu imprezom, nie zamierzam też wdawać się w jakiekolwiek prowadzące donikąd polityczno-historyczne dysputy - normalnie bym na taki koncert nie poszedł. Nie chodzi też oto, że był za darmo. Interesował mnie zespół, czyli Hungarica której najnowsza płyta bardzo mi się podoba i byłem ciekaw jak wypadną na żywo, zwłaszcza w warunkach plenerowych. Nie oszukujmy się: impreza była trochę skrojona na miarę rodzinnego festynu na którym zabrakło śmierdzących, oślizgłych od tłuszczu kiełbasek z grilla i chrzczonego piwska najpośledniejszego gatunku. Różnica polegała na tym, że po Placu Grunwaldzkim przechadzali się żołnierze z grup rekonstrukcyjnych w mundurach Armii Krajowej i innych ugrupowań Polski Walczącej czy Podziemnej. Do tego też zaobserwować można było dość charakterystyczny typ ludzi, do których także w pewnym sensie takie imprezy i "narodowe" tematy są kierowane. Ja przyszedłem tylko i wyłącznie dla zespołu, bo choć sam patriotą jestem, to taka forma pamięci i przypominania historii i żołnierzy wyklętych, z całym należytym szacunkiem, odrzuca mnie i po prostu zniechęca.
Hungarica miała rozpocząć swój koncert o godzinie 16, ale zaczęła jakieś pół godziny później i w sumie dobrze, bo zebrało się dzięki temu więcej zainteresowanych osób - czy to kręcących się po miasteczku festiwalowym, czy to fanów grupy (także sympatyków węgierszczyzny) czy ludzi, którzy zachęceni faktem, że grają podchodzili i zostawali na dłużej nie zważając na deszczyk, który próbował popsuć zabawę, co oczywiście się nie udało. Jak na koncert plenerowy postarano się o brzmienie, które było dobre, ani za ciche ani za głośne, jak również pozbawione częstych przy takich imprezach sprzężeń i szumów, choć bez problemów technicznych się nie obyło, gdyż w pewnym momencie jeden z gitarzystów musiał natychmiast wymienić gitarę na inną. Hungarica na scenie prezentowała się porządnie, choć nie tak potężnie jak ma to miejsce na nagraniach studyjnych, a wokalista Zoltan starał się też o dobry kontakt z zebraną publicznością. Grupa zaprezentowała niezbyt długi set złożony głównie z polskich wersji utworów, zarówno z najnowszej płyty, jak i poprzedniej zatytułowanej "Przybądź wolności". Nie zabrakło zatem "Armii Siedmiogrodzkiej" czy utworu "Ojczyzna i wierność" i innych kompozycji Hungariki, także kilku napisanych w rodzimym języku, jak również pieśni "Rozkwitały pąki białych róż" oraz utworu "Polak, Węgier..." czy zaśpiewanej na sam koniec występu, razem z publicznością "Roty" Marii Konopnickiej.
Sam koncert uważam za udany, choć zdecydowanie mógłby być dłuższy i być złożony także z innych zespołów (także wykonujących muzykę o zbliżonej tematyce) i niekoniecznie odbywać się w atmosferze Festiwalu Filmowego, który z tej perspektywy przypominał festyn rodzinny o określonych zapatrywaniach, do których osobiście nic nie mam, byle nie popadały one w skrajności. Tematyka narodowa i historyczna powinna bowiem, tak jak w przypadku przyjaźni polsko-węgierskiej i dobrej muzyki reprezentowanej w tym wypadku przez Hungarikę, łączyć, a nie dzielić. Z tej właśnie perspektywy "Rota", której wydźwięk jest równie intensywny jak ponad sto lat temu w chwili napisania owego wiersza przez Konopnicką, śpiewana razem ze wszystkimi właśnie na Placu Grunwaldzkim i na tym konkretnym Festiwalu, wypadła tyleż podniośle, co właśnie niezwykle bratająco - także ludzi o jak sądzę różnych zapatrywaniach politycznych i historycznych - oraz pięknie i przy tym zostańmy!
Zdjęcia własne. Więcej zdjęć na naszym facebooku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz