niedziela, 25 września 2016

Sabaton - The Last Stand (2016) Kontrrecenzja MaKaBa


Napisał: Marcin "MaKaB" Kabziński


Powszechnie spotykany jest pogląd, że Sabaton od co najmniej dwóch albumów stoi w miejscu pod względem muzycznego rzemiosła. Poważne zmiany składu również nie przyniosły szczególnych nowości w stylu zespołu. Skoro dotychczasowe schematy się sprawdzają, to czemu je zmieniać? Tak może myśleć wokalista Joakim Brodén.  Do "The Last Stand" pochodziłem mimo wszystko z dozą nadziei, że zespół spróbuje czegoś naprawdę nowego. Niestety nie doczekałem się rewolucji, ale nie jest również tak źle, jak to niektórzy widzą. Lupus w swojej recenzji* dość dotkliwie potraktował najnowszy album Sabatonu. W dużym stopniu nie zgadzam się z werdyktem odnośnie "The Last Stand", pozwolę sobie zatem przedstawić mój punkt widzenia.


"The Last Stand" to bowiem przyzwoity, niestety tylko, album ze szczyptą nowości, który mimo wszystko może zadowolić większość dotychczasowych fanów zespołu. Po przesłuchaniu płyty po prostu czuje się, że muzycy nie chcieli (nie potrafili?)  wprowadzić rewolucji  w swym graniu. Album to zatem kolejna porcja tego samego z kilkoma małymi eksperymentami pokroju nieco lżejszego brzmienia (momentami hard-rockowego czy nawet glam metalowego) oraz często nadużywanych klawiszy. Przejdźmy więc do tych dyskusyjnych utworów z edycji podstawowej "The Last Stand".

Płytę rozpoczyna "Sparta" niewątpliwie zainspirowany wizją przedstawioną w filmie "300", o czym świadczą chociażby okrzyki. Ciekawy koncept jednak się nie sprawdza, zanudzając słuchacza. Zdecydowanie lepszy jest "Last Dying Breath"**. Prosta kompozycja w połączeniu z chwytliwym refrenem i niezłym tempem przypomina mi czemu słucham Sabatonu. Następny "Blood of Bannockburn" stanowi prawdopodobnie największy eksperyment na płycie. Łagodne brzmienie, a zwłaszcza gęsto wykorzystane klawisze sprawiają wrażenie lekko inspirowanych zespołem "Deep Purple". Kawałek niezły, ale nie każdemu spodoba się taka lżejsza odmiana zespołu. Przerywnik "Diary Of An Unknown Soldier" wprowadza nas do "The Lost Battalion". Ten kawałek najłatwiej określić jako typowy, ale to bardzo typowy kawałek zespołu. Zawiera mnóstwo zrzynek z poprzednich albumów, co nie przeszkadza w jego odbiorze, zdarzyło mi się nucić refren przy odsłuchu. Następnie wchodzi rozpędzone "Rorke's Drift", które z pewnością rozkręci widownię na koncercie, jednak przy drugim, trzecim odsłuchu może wydać się nieco monotonne.


Kolejnym kawałkiem jest ciekawy "The Last Stand", który naprawdę trudno nazwać nijakim. Całkiem bogaty kompozycyjny (jak na standardy zespołu) z nieco pompatycznym refrenem dobrze komponuje się z papieską tematyką. "Hill 3234" to następny mocno sabatonowy utwór stanowiący istny konglomerat zapożyczeń z poprzednich płyt (sprawne ucho wychwyci między innymi "Wehrmacht" i "Talvisotę"), przez co może znudzić starszych fanów. Zdecydowanie najlepszy kawałek na płycie stanowi "Shiroyama". Świetne tempo i wyjątkowo dobrze pasujący wokal Joakima przykrywają drobne  mankamenty takie jak nadmiar elektroniki. Jeżeli któryś kawałek z płyty ma wejść na stałe do koncertowego repertuaru Sabatonu, to "Shiroyama" jest jednym z faworytów. Następnie przybywa "Winged Hussars, którego fragment już funkcjonuje wśród wielu fanów jako mem. Sam utwór niestety mnie nie powalił. Fraza "Then the Winged Hussars arrive" niewątpliwie zapada w pamięć, ale całościowo kawałek wydaje mi się robiony na siłę (a szkoda, bo polskich tematów nigdy za mało) oraz nieco tandetny m.in. przez znów nadużywaną i co najwyżej przeciętną elektronikę. Płytę zamyka całkiem udany i dość lekki "The Last Battle". Uwagę zwraca melodyjność utworu oraz dobra synchronizacja wszystkich instrumentów.

"The Last Stand" z pewnością nie będzie uważany za najlepszy album w historii zespołu, ale powinien spełnić oczekiwania większości fanów. Słuchając np. "Last Dying Breath" czy "Shiroyamy", od razu można wyobrazić sobie dane wydarzanie i "wczuć się" w epickie, choć często tragiczne boje. Szkoda, że w graniu zabrakło większej werwy oraz innowacyjności, która w tym wydaniu często się nie sprawdzała. Mimo to trzeba stwierdzić, że Sabaton dostarczył w większości niezłe kawałki, które wpisują się w dotychczasowy kurs "metalowych nauczycieli historii". Mam nadzieję, że "The Last Stand" nie okaże się ostatnim albumem zespołu i za dwa lata doczekamy się większych (i dobrych) nowości. Ocena wersji podstawowej: 6,5/10


* Recenzja naczelnego dostępna tutaj.
** Tu fanowski klip tu do tegoż utworu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz