piątek, 30 września 2016

Dinosaur Jr. - Give a Glimpse of What Yer Not (2016)



Jedenasta płyta tej zasłużonej amerykańskiej formacji istniejącej od 1984 roku, z kilkuletnią przerwą w latach 1997 - 2005, to czwarty album od czasu ich powrotu. Obecnie w praktycznie niezmienionym przez lata oryginalnym składzie trio wydała nie tylko jedną z najciekawszych płyt w swojej dyskografii, ale także jedną z najciekawszych płyt roku szczodrego. Płytę mocno zakorzenioną w charakterystycznej dla formacji stylistyce mocno czerpiącej z hard rocka i punk rocka lat 70, ale także osadzonej w bogatej palecie alternatywnego grania, zarówno tego z lat 90, jak i przeinterpretowanej w ciągu ostatnich kliku latach choćby za sprawą Jacka White'a.


Otwiera świetny rozpędzony "Going Down" w którym doskonale słychać jak kapitalnie punk rockowy pazur spotyka się tutaj z nowoczesnym zdecydowanie alternatywnym brzmieniem. Nie ustępuje mu znakomity "Tiny" w którym nie brakuje chwytliwych riffów, które sprawiają że chcemy podrygiwać w rytm. Po nim następuje zmiana tempa w łagodniejszym "Be a Part", gdzie nie brakuje nieco bardziej melancholijnego charakteru, bujania i przepięknej melodii. Mocniejsze gitarowe uderzenie pojawia się ponownie w "I Told Everyone" jednak nie ma tu żadnej ściany dźwięku, a przepiękne wyważenie między melancholijnym trochę Knoplflerowym klimatem i hard rockowym zacięciem pięknie osadzonym w przestrzeni z jednej strony jakiegoś garażu gdzie mogłyby te numery zostać odnalezione i jedynie odkurzone, a z drugiej tak jakby były grane tu i teraz unosząc się wokół nas i porywając ze sobą. Ten układ kapitalnie zostaje utrzymane w świetnym "Love Is...". Nie ma tu żadnego zbędnego elementu, a każdy dźwięk każe zamknąć oczy i pozwolić umysłowi dosłownie odlecieć. Proszę też zwrócić uwagę jak przepięknie jest ten utwór zbalansowany pod względem emocji! Ile artystów dzisiaj tak potrafi tworzyć?

Żeby za bardzo nie uśpić naszej czujności, panowie przyspieszają odrobinę w kolejnym znakomitym utworze zatytułowanym "Good to Know". Znów słychać tu wpływy punk rocka, który został przefiltrowany przez wrażliwość współczesnego alternatywnego grania. Fakt, że panowie mają po pięćdziesiąt lat, a grają ze świeżością bandy dwudziestolatków dodatkowo tylko pokazuje siłę tej muzyki. Jeszcze bardziej dobitnie pokazuje się to w świetnym, niemal doomowym, może nawet hard bluesowym, surowym i bodaj najduszniejszym na płycie "I walk for Miles". Po prostu coś pięknego! Cieplej, ale znów bardzo przebojowo robi się w bardzo dobrym "Lost All Day", który brzmi niemal tak jakby został wyrwany z jakiegoś filmu drogi w którym chłopak goni za dziewczyną w klasycznym Mustangu rocznik '67. Miodzio. Najlepsze jest to, że nie ma tutaj ani jednego złego numeru, bo zbliżając się do końca płyty nadal otrzymujemy mnóstwo dopracowanych dźwięków, które są jak ożywcze uderzenie w policzek.


Tempo i niespożyta energia nie siada bowiem w następnym, "Knocked Around" z którego to zaczerpnięto tytuł płyty. Sam utwór jest znów dużo spokojniejszy niż poprzednie (z kapitalnym mocniejszym finałem), wycisza i buja, ale jakże cudnie się z nimi zazębia i łączy, a do tego bije na głowę wszystkich współczesnych songwriterów i młodociane indie rockowe boysbandy. Tyle łakoci na jednej płycie? A to jeszcze nie koniec! Od perkusyjnego wstępu i gitarowych akordów zaczyna się znakomity przedostatni numer noszący tytuł "Mirror", który jednocześnie przepełniony smutkiem jest bardzo ciepły i soczysty. Do tego kapitalnie nawiązuje się tutaj do bluesowej tradycji zabarwiając ją alternatywnym podejściem i współczesnym brzmieniem. Ten sam lekko bluesowy styl towarzyszy ostatniemu także znakomitemu "Left/Right" w któym kapitalnie burczy główna partia basu, a wokal Josepha Mascisa niemal zbliża się do tego znanego z New Model Army.

To jedna z tych płyt, która wielu po porostu oczaruje niezwykłym balansem między ostrzejszym graniem a melancholią, a przede wszystkim ogromną świeżością, której u wielu młodych formacji próżno szukać i której mgli od starych wyg z Dinosaur Jr. się uczyć i czerpać garściami. To taka płyta, która wybrzmiewa szybko (bo trwa nieco ponad trzy kwadranse), ale nie pozwala o sobie zapomnieć, bo gdy tylko się skończy od razu chce się ją puścić jeszcze raz i wcale, nawet przez chwilę, nie ma się poczucia znużenia. Wreszcie to płyta zespołu dojrzałego, który niczego nie musi nikomu udowadniać, ale potrafiącego mimo upływu lat tworzyć kawałki poruszające, do bólu prawdziwe i cudownie odnajdujące się we współczesnym zalewie muzyki będąc jedną z nielicznych do których będzie się chciało wracać. Panowie i panie - czapki z głów. Ocena: 10/10 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz