piątek, 13 marca 2015

R7/106: Black Label Society, Crobot (11.03.2015, B90, Gdańsk)


Napisał: Łukasz "Babirs" Babski 

Black Label Society występował w Polsce nie jeden raz i zawsze były to wydarzenia, które na długo zapadały w pamięci fanom ciężkiego grania. 11 marca grupa zawitała do gdańskiego B90 w ramach tegorocznej trasy potwierdzając swoją formę oraz siłę na scenie dając świetny występ.

Na trasie zespół miał być wspierany przez dwie grupy: Black Tusk i Crobot. Jednak w ostatniej chwili występ tego pierwszego został odwołany przez wypadek wokalisty, czego skutkiem był godzinny występ zespołu Crobot. Podchodziłem do nich jak do jeża, ale zupełnie niepotrzebnie. Zespół świetnie rozgrzał publiczność przed występem gwiazdy wieczoru. Swoją energią i hard rockowym brzmieniem porwali publiczność, która nie szczędziła oklasków. Sami wykonawcy wyśmienicie się bawili, a charyzmatyczny Brandon Yeagley miotał się po scenie i nie dawał publiczności odpocząć. Słychać po nich inspiracje takimi klasykami jak Rage Against The Machine, Queens of the Stone Age czy Audioslave. Dla mnie bomba, czysta energia i kapitalne wykonanie. Na drugi album czekam z niecierpliwościom, a do odsłuchania pierwszego LP „Something Supernatural” bez dwóch zdań zachęcam.

Po zejściu supportu ze sceny zaczęło się wielkie oczekiwanie na BLS i powiem szczerze, że warto było czekać przeszło godzinę na Zakka i spółkę. Kiedy syreny zaczęły wyć na alarm, a wielka kurtyna opadła, wiadomo było że będzie to święto heavy metalu. Zakk górował na podeście nad zebraną pod sceną publicznością, a potężne dźwięki bombardowały słuchaczy. Nagłośnienie spisało się na medal, a industrialny charakter B90 genialnie pasował jako tło dla tego występu. Oprawa wizualna idealnie wkomponowywała się w kolejne kompozycje grane przez BLS, a te zostały dobrane kapitalnie. Oprócz kilku kompozycji z ostatniej płyty „Catacombs of the black Vatican” publiczność dostała takie klasyki jak "Bleed for me", "In this river", "Suicide Messiah" czy "Stillborn". Do setlisty nie można się przyczepić, cały koncert i oprawa muzyczna stała na najwyższym poziomie. Nie ma co się dziwić, mamy przecież do czynienia z zespołem jednego z najlepszych heavy metalowych gitarzystów na świecie. I powiem Wam szczerze, że był to koncert właśnie tego jednego człowieka - Zakka Wylde’a, który jako jedyny nie schodził w ogóle ze sceny nawet na moment. Grał nie tylko na gitarze (czy to jedno, czy wielogryfowej), ale i na klawiszach. Raczył publikę swoimi mięsistymi solówkami i przede wszystkim widać było, że jest w swoim żywiole. 

Po tym wieczorze nie dziwię się, że koncerty tego zespołu zapełniają kluby po brzegi (B90 było pełne). Była moc, wielkie show, czachy i krzyż na statywie i co najważniejsze heavy metal w najlepszym wydaniu. Kto nie zna, niech nadrobi zaległości. Kto zna, ale nie widział na żywo niech przekona się na własnej skórze. Wielkie brawa dla całego zespołu, który dał z siebie wszystko. Nie zmienia to jednak faktu, że bez Zakk’a Wylde’a - Black Label Society po prostu by nie istniało.

Naszą recenzję "Something Supernatural" grupy Crobot możecie przeczytać pod tym linkiem. [przyp. naczelny]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz