wtorek, 24 marca 2015

Melechesh - Enki (2015)



Napisał: Dominik "Stanley" Stankiewicz

Lubicie Nile, Behemoth, Septicflesh i Rotting Christ? A może starą, „rootsową” Sepulturę? Jeśli tak, a nigdy nie zetknęliście się z izraelskim Melecheshem to wypadałoby nadrobić, bo może przy okazji słuchania odkryjecie swoją nową miłość? 

Muzyka grupy to wypadkowa melodyjnego death i black metalu wyróżniająca się orientalizmami typowymi dla kraju ich pochodzenia. Grupa łupie już swoje ponad 20 lat, a jej nazwa pochodzi od imienia założyciela Melechesha Ashmediego (po hebrajsku Król Ognia). Jak to zwykle bywa, w miejscach najbardziej naznaczonych religijnością powstają hordy radykalne sprzeciwiające się zastanemu porządkowi i forsujące hołdowanie pierwotnym siłom natury bądź też starożytnym gniewnym bogom. I taki jest też Melechesh, wściekły, rozpędzony, przetaczający się przez głowę słuchacza niczym tornado. Tylko czy potem w tej głowie coś zostaje? Czy taką zawieruchę idzie zapamiętać?

Na pewno nie za pierwszym razem. Mój pierwszy kontakt z „Enki” mógłbym podsumować jako rozczarowujący, żadna melodia za mną nie chodziła, tak więc nie potrafiłbym wskazać wyróżniającego się numeru. Za drugim razem było o piekło lepiej, a za trzecim wykrystalizowała się zajebistość motywu przewodniego "The Palm The Eye And Lapis Lazuli", który na tle reszty jawi się jako wzorcowy hicior na modłę "Athanati Este" Rotting Christ, gdzie cały numer nakręca powtarzany w nieskończoność motyw. Następnie przekonał mnie zupełnie niemetalowy, orientalno-plemienny "Doorways To Irkaa" (kłania się wspomniana Sepultura i Soulfly - konkretnie ich instrumentalne numerowane utwory). Numer tytułowy swoją podniosłością natomiast niedaleko pada od Behemotha z okresu "Zos Kia Cultus". Rzecz jasna zespół nie kopiuje kolegów po fachu, jedynie czuć podobne wibracje w tej muzyce. Jej składniki są odrobinę inne i o wiele bardziej nasączone izraelskim pierwiastkiem, tak że momentami mam wrażenie, że panowie biorą na warsztat klasyczne regionalne melodie i przekształcają na swoją metalową modłę. Do tego trafią się jeszcze zawodzące czyste wokalizy i mamy obraz zespołu z ciekawym pomysłem na siebie, z potężnym selektywnym brzmieniem i kompozycjami, które fanów ekstremy nie powinny rozczarować, rzecz jasna jeśli nie gardzą produkcjami innymi niż piwniczne, płyta jest bowiem dopieszczona w każdym calu i każdy dźwięk jest na swoim miejscu. 

Odkrywcze granie to w dzisiejszych czasach nie jest, ale sprawić może wiele przyjemności szczególnie jak lubicie mieszanie gatunków i dźwięki przenoszące daleko, daleko w czasie. "Enki" to naprawdę bardzo dobry album. Polecam! Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz