Przedświąteczne ładowanie
akumulatorów odbyło się w gdyńskiej Desdemonie. Uciekając od odwiecznych
problemów z lampkami choinkowymi, ubierania sypiącego się drzewka i od lepienia
pierogów postanowiłem posłuchać dwóch bardzo dobrych gdyńskich zespołów.
Młoda grupa Ninja oraz nieco starsza wiekiem i stażem Broken Betty zagrały mocne, bardzo energetyczne sety…
Ninja to zespół, który nie tak
dawno słyszałem w gdyńskim Pokładzie i wywarł na mnie jeszcze większe wrażenie,
niż na tamtym gigu. Chłopaki jakby nabijając się z amerykańskiego ciężkiego
grania czerpią zarówno z (horror) punk rocka, jak i z stoner rocka i metalcore’u.
Maks Krzywkowski |
Iwo |
Dzięki temu powstaje mieszanka
świeża i bardzo energetyczna, a miejscami bardzo oryginalna. Uderzenie z grubej
rury na wejście, a potem kolejne osiem killerów. Mocną stroną grupy jest nie tylko
oryginalne podejście do granej muzyki ale też siła składu – a zwłaszcza dwóch
osób – gitarzysty Maksa Krzykowskiego oraz rewelacyjnego wokalisty Iwa. Ten
drugi świetnie radzi sobie z łagodnymi melodyjnymi zaśpiewami by po chwili
przywalić solidnym screamem i growlem. Najbardziej wyróżniały się utwory, a
przynajmniej mi najbardziej wpadły w ucho, pod tytułami: „Single Girl”, „Alcohol”,
„Ignorance”, „6 Monsters” oraz zagrany jako ostatni… „Tupolev”.
Chwilę później zaczął grać drugi
zespół wieczoru – Broken Betty, który również stosunkowo niedawno słyszałem przy
okazji koncertu grupy Tides From Nebula w sopockim Sfinksie 700.
Broken Betty |
Broken Betty zaprezentowała się
znacznie lepiej niż na tamtym koncercie, w każdym razie mi podobali się
bardziej. Nie zabrakło szybkich pasaży, ostrych riffów, zwolnień i kolejnych
ekstatycznych wybuchów. Bardzo dobre nagłośnienie sprawiało, że momentami
Broken Betty zaczęło mi się kojarzyć z amerykańską grupą Lamb Of God (zwłaszcza
w kontekście zapowiadanej na przyszły rok płyty „Resolution”). Pustynne
zwolnienia przeplatały się bowiem z ciekawym groove’em i brudem lat 70, a z każdym pojedynczym dźwiękiem
naprawdę słyszało się, że chłopaki czują to, co grają – nie odgrywali jakiś
fragmentów, tylko bez skrupułów i z polotem zalewali salę poteżną dawką muzyki,
bez smędzenia i suchot. Dosłownie chciało się zamknąć
oczy i niczym wiatr chulać po pustyni, a może nawet wsiąść w jakiś muscle car…
Jan Galbas |
Co ciekawe southern/stoner
rockowe inspiracje zespołu momentami mocno zaczęły mi pachnieć też nieco
bardziej ekstremalnym graniem jakim jest sludge. Bardzo cenię sobie zespoły,
które wymykają się wszelkim kategoryzacjom, które potrafią na dobrze znanym
gruncie stworzyć coś swojego i wycisnąć z tego to, co najlepsze i jednocześnie
nie popaść w radiową sztampę, po prostu energetycznie grając to, co czują i
grają, które potrafią pociągnąć za sobą publikę. Ta częściowo nawet skakała pod
sceną nieomal nie przewracając stolików.
I jeszcze na bis chłopaki, po
fantastycznym kilkunastominutowym przestrzennym i na przemian ostrym kolosie
zagrali kolejne dwa kawałki.
Oba zespoły wypadły naprawdę
dobrze. Jest nie tylko pomysł, ale i odpowiedni przy tego typu graniu brud i
agresja, melancholia i przypierdol. Ninja szykuje się do wydania singla, a
Broken Betty znika na jakiś czas ze sceny by przygotować swoją trzecią płytkę. Oba są grupami interesującymi i
rosnącymi w siłę – tym co grają i rzeszą zwolenników.
Dam się też posiekać jeśli nie są
to jedne z najbardziej interesujących trójmiejskich zespołów.
Z taką dawką energetycznego
grania akumulatory są naładowane i na pewno przetrwają zmasowany atak rodziny,
potraw, które trzeba zjeść (bo są tylko raz w roku) oraz nieznośnych
konwersacji, które również zdarzają się raz w roku. A skoro jesteśmy przy świętach i
w ogóle jest tak jakoś (mimo braku śniegu) świątecznie, pragnę wszystkim życzyć
wesołych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia, bogatego rockowo-metalowego Mikołaja
i spełnienia marzeń, jakie by nie były szalone…
http://www.youtube.com/watch?v=l0WXgL0hUqU&feature=autoshare
http://www.youtube.com/watch?v=l0WXgL0hUqU&feature=autoshare
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz