wtorek, 15 marca 2011

Relacja II


Koncert zespołu State Urge
(Blues Club 14.03.2011)


Nie wiem, naprawdę nie wiem jak zacząć… cokolwiek napiszę będzie nieodpowiednie i niepełne, tak więc i powyższe i te słowa są po prostu złe, ale skoro początek mam za sobą, mogę napisać, że jestem absolutnie porażony i zachwycony. Trzeci koncert gdyńskiej grupy State Urge, na którym byłem powalił mnie dosłownie i w przenośni na łopatki, no może nie jakoś bardzo, ale na pewno muszę zauważyć, że postęp jest ogromny, zauważalny i słyszalny.
            Koncert odbył się w ramach kolejnej odsłony Gitariady, organizowanego cyklicznie przez Blues Club konkurso-przeglądu młodych pomorskich zespołów. Obok SU miał zagrać zespół 7’, ale podobno się rozwiązał. Trzeba przyznać, że trochę łyso, gdy zespół rozpada się w momencie, kiedy ma zaklepany koncert z szansą na laury, ale bywa i tak. Nie wiem jak pozostali artyści grający w ramach Gitariady wypadają, ale SU moim zdaniem ma ogromne szanse, aby przejść do dalszego etapu. Tak więc w ramach koncertu zagrał tylko State Urge – i naprawdę dał koncert świetny, ale od początku.
            Tym razem wybrałem się na SU z kumplem Grzegorzem Ciężkowskim, który woli jak się na niego mówi Kahun (swego czasu bębnił nawet w zespole, który razem współtworzyliśmy, ale „legendarny” Q-MaR to już niestety historia, która nie ma szans na wskrzeszenie). Jako, że byliśmy nieco wcześniej załapaliśmy się na próbę przed koncertem, co już dało mi pewne wyobrażenie, co będzie dalej. Dosłownie Hitchcockowskie trzęsienie ziemi, a potem napięcie rosło, ale nie będę wyprzedzał faktów i rozpisywał się o próbie, bo to nawet nie wypada, choć dygresja dotycząca pewnego utworu znajdzie się w dalszej części.
            Część właściwą, czyli koncert rozpoczął przemową Szymon Jachimek z kabaretu LIMO, a potem chłopaki uderzyli obowiązkowym dymem i własnym utworem „Preface”.
Silnie nasączona stylistyką Pink Floyd czy nawet Deep Purplowym szlifem kompozycja, rozpoczyna każdy koncert grupy (w każdym razie poprzedni rozpoczęła). Jest potężna, mocna i rozedrgana pod względem emocji, inaczej mówiąc niesamowita. I te kroczące klawisze… po prostu majstersztyk.
            Jako drugi był cover Jeffa Buckleya „Hallelujah” jeszcze mocniej rozpięty w przestrzeni niż poprzednim razem, jeszcze bardziej melancholijny i rozrzewniony.
Chmurne klawisze i doskonale słyszalny bas, a potem uderzenie i przepiękne solo, rosnące i świdrujące, znów przywołujące na myśl Gary’ego Moore’a, zejście w bluesową lekką i bujającą tonację i zejście do wyciszenia.
            Trzeci był cover utworu „Comfortably numb” Pink Floyd, choć mogę przysiąc, że pierwsze dźwięki zabrzmiały jak „Is there anybody out there”. Świetnie wyszedł dwugłos – szorstki wokal Krystiana Papiernika (basisty) i wyższa partia Marcina Cieślika (gitara). W ogóle należy zauważyć, że w wokalu Marcina słychać ogromny postęp – jest pewniejszy siebie, bardziej stara się modulować głos w wyższe rejestry gdzie jest to konieczne, otwierać się i oby tak dalej… Tu Grzesiek mówi, że zaczyna odpływać. Bardzo dobra, potężna i płynąca wersja, która wydała mi się nawet potężniejsza od oryginału. I do tego jeszcze wibrujące, dysharmoniczne i dysonansowe solo – niesamowite…
            Kolejny był „Heave a sigh” – autorska kompozycja SU. Łagodny, narastający klawiszowy wstęp uzupełniony delikatnymi uderzeniami talerzy, a potem płynąca, ostra jazda z perkusyjnym solem przy końcówce utworu. (Teraz to ja zacząłem odpływać).
             Następny był utwór Niny Simone „I Feeling Good” z płyty „I put a spell on you” w wersji grupy Muse (o tej grupie można przeczytać w artykule „Eklektyzm, metafizyka i piękno – Muse i Coldplay po całości”). Wykonywany już na próbie – bardzo mnie zaskoczył. Piękne wykonanie, którego nie popsuły nawet sprzężenia w mikrofonie na początku, a wysokie rejestry Cieślik wykonał kapitalnie, choć tu znów trochę tłumił w sobie głos, a szkoda – więcej życia i energii! Do rozbuchanej wersji Muse jeszcze trochę brakuje, ale i tak jest pięknie. Chwila zastanowienia ze strony zespołu i grają dalej…
            Dym spowił cały zespół mleczną mgłą, gdy zaczęli grać coś, co z początku brzmiało trochę jak Hawkwind, a trochę jak King Crimson. Pulsujące zwolnienie, a następnie narastające rozwinięcie, teraz można poznać, że to Pink Floyd, choć wcale nie jestem pewien czy na pewno, a nawet gdyby to nigdy nie pamiętam, czy jest to „Crazy on you shiny diamond” czy „Wish you were here” – jeśli już to ten pierwszy… Płynąca, melancholijna solówka i klimatyczne, coraz wolniejsze, deszczowe oniryczne schodzenie, aż do wyciszenia… pięknie. W tym momencie Grzesiek mówi, że można się tym zespołem naćpać
               Siódmy był utwór oparty na przestrzennym klawiszu i melodyjnej gitarze, coś tak trochę jakby połączenie U2 z Weather Report, King Crimson z okresu skowronków, Hawkwind i Coupla Prog z narastającym i uderzonym skończeniem. Znów pięknie…
            A na zakończenie, w ramach bisu zagrali cover „Again” Archive, który tym razem został rozimprowizowany jeszcze bardziej niż ostatnio, fantastycznie wybił się na wierzch mroczny bas i deszczowe piano. Na to nachodziła melodyjna, wibrująca gitara i narastająca perkusja. Tu też świetnie wypadł bardziej niż ostatnio uliryczniony wokal Cieślika.
Frazowanie w stylu King Crimson i przestrzenne zwolnienie, a następnie falujące unoszące się narastanie i zejście z ponownym frazowaniem aż do ostatniego uderzenia…
            Po czym Grzesiek stwierdził, że przydałoby się większe jębnięcie i więcej energii w tym wszystkim. Choć ja uważam, że jest naprawdę bardzo dobrze. Z koncertu na koncert coraz lepiej i ciekawiej. Ogromny postęp w wokalu Cieślika (więcej życia, mniej tłumienia!) i bardzo pozytywne zaskoczenie klasycznym utworem Niny Simone. Na duży plus zasługują też coraz bardziej klimatyczne interpretacje innych coverów, ekspresyjna i energetyczna gra Marcina Bocheńskiego (perkusja) oraz mocno oniryczny klawisz Michała Tarkowskiego.
Tym koncertem chłopaki udowodnili, że myślą o graniu na poważnie. Pokazali, że cover nie oznacza za każdym razem nutka w nutkę odegrania tak samo, za każdym razem jest inaczej i coraz piękniej! Coraz mocniej ściskam kciuki za chłopaków i życzę im wielu wspaniałych koncertów i wiele wygranych, moim zdaniem zasługują na zainteresowanie i przyznanie im lauru w tegorocznej Gitariadzie.
                 
* Kolejny koncert State Urge w gdyńskim klubie Ucho 17.03.2011 start o 19.
** Już wkrótce wywiad z zespołem, dokładnie jeszcze nie wiem kiedy, ale będzie na pewno.
*** Również wkrótce, a w każdym razie za niedługi czas, planuję zamieścić recenzję pierwszej płyty zespołu (płyty demo), którą jak tylko otrzymam i przesłucham porządnie, opiszę w miarę najdokładniej i starając się nie powtarzać wcześniej zawartych tez dotyczących kolejnych utworów.
**** Pozdrawiam wszystkich i zachęcam do czytania innych artykułów, nie tylko o State Urge… ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz