wtorek, 1 marca 2011

Gdzie są zespoły z tamtych lat - suplement II

Gdzie są zespoły z tamtych lat (suplement II)
- Coupla Prog

Zespół powstał pod koniec lat 60 w Baden-Baden w Niemczech. Grał pełną suspensu, teatralnego zacięcia i profesjonalnego podejścia, specyficzną mieszankę kraut rocka i heavy blues rocka. Wcześniejsza inkarnacja grupy Wilde Rieter GmbH grała covery bluesowe i szybko się rozwiązała. Muzycy zdecydowali, że chcą stworzyć coś radykalnie odmiennego i nowego. A couple of progs, skrócona nieco później do Coupla Prog została założona przez czterech przyjaciół: Huberta Donauera grającego na perkusji, Reinera Niketta śpiewającego i grającego na basie i pianinie, wokalistę i gitarzystę Rolfa Petersa i Wolfganga Schindhelma śpiewającego i grającego na gitarze, organach Hammonda oraz trąbce. Przez sześć lat istnienia w latach 1969 – 1975 zespół nie wydał ani jednej płyty. Działo się tak za sprawą decyzji zespołu, o tworzeniu bez komercjalnego echa, dla samej przyjemności komponowania. Materiał nagrany w czasie czterech sesji w latach 1970 – 1972 powędrował na 30 lat do szafy. Nagrywany był na żywo, bez jakichkolwiek poprawek i późniejszych retuszów, przez co jest bardzo surowy i klimatyczny, a kompozycje są często długie i nastawione na improwizację.
            Pierwsza płyta „Sprite” powstawała w okresie od lutego1970 do kwietnia 1971 roku i zawiera materiał mocno eksperymentalny. W tym samym czasie zespół nagrał rock operę zatytułowaną „Edmundo Lopez” opowiadającą historię młodego chłopaka z Ameryki Południowej rzuconego w środek linii wroga w czasie wojny secesyjnej. Trwająca godzinę płyta została wydana dopiero w 2000 roku, a gdyby została wydana w tamtych czasach obok kontrowersyjnego „Tommy’ego” The Who mogłaby się stać jedną z najważniejszych płyt gatunku. Rozwieszona na mrocznych dźwiękach organów Hammonda opowieść, przywodzi na myśl ówczesne psychodeliczno-symfoniczne eksperymenty Procol Harum, wczesnego King Crimson, a nawet naszego niekwestionowanego mistrza Czesława Niemena.
            Lider i mózg grupy Peters, odpowiedzialny za całość „Edmunda Lopeza”, zmarł w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat w wyniku przedawkowania alkoholu i narkotyków w lipcu 1971 roku i został zastąpiony przez Waltera Kümmischa. Na początku 1972 z zespołu odchodzi perkusista Hubert Donauer. Już w nowym składzie grupa przystępuje do realizacji trzeciego wydawnictwa mającego być hołdem dla tragicznie zmarłego kolegi Petersa.
„Death is a great gambler, but if I win, finally I can die” zawierała utwory nagrane z Petersem i bez niego w tym fantastyczną interpretację „Season of the Witch” Donovana[i].
            Muzycy próbowali pogodzić się ze śmiercią Petersa, ale przychodziło jej to z trudem, liczne okresy stagnacji i wypływające na wierzch różnice artystyczne muzyków doprowadziły do powolnej śmierci zespołu. Oficjalnie grupa rozwiązała się na początku 1976 roku.

            Dwie płyty tego zespołu zasługują na bliższe przyjrzenie się, czy też raczej przysłuchanie:

            Pierwszą na którą pragnę zwrócić uwagę jest ostatnia płyta grupy, pożegnalna i będąca hołdem dla Petersa. „Death is a great gambler…” to dzieło oscylującego wokół pięknego eklektycznego psychodelicznego kraut rocka zdominowanego przez organy Hammonda, solidne rytmy gitary i rozszalałą technicznie perfekcyjną perkusję. Stanowi wzorcowe połączenie melodyjnej i energetycznej brytyjskiej psychodeli z lat 60 i epickiego hipisowskiego rozbuchania oraz operową estetyką. Moją ulubioną kompozycją jest humorzasta i tajemnicza „Tochter Im Delirium” – zaskakująca podróż w przestrzeni z nawiedzonymi i wściekłymi organami Hammonda, obsesyjnymi wręcz widmowymi akordami gitar, dziwacznymi dźwiękowymi manipulacjami i basem potraktowanym przez efekt kaczki. Odlot gwarantowany.
            Druga to opus magnum zespołu, wzorcowy concept album, który jako się rzekło przeleżał w szafie 30 lat. „Eduardo Lopez” opowiada historię chłopaka wychowanego w duchu pacyfizmu, a następnie wcielonego do armii. Towarzyszymy mu podczas desperackich ucieczek i defensywach, a w finale obserwujemy jego śmierć na polu bitwy. Całość wymyślił, napisał i skomponował Rolf Peters poruszony dogłębnie ówczesną sytuacją polityczną (wojna w Wietnamie, tragiczne wydarzenia w Monachium). Preludium płyty stanowi fortepianowy wstęp poprzedzony delikatnymi smyczkami z informacjami o Lopezie. Nagle utwór zmienia się w dramatyczną opowieść z przesterowanymi riffami i płynącymi organami Hammonda. „Alone in the Mountains” zachwyca fantastycznym fortepianowym intrem i bujającym bluesowym rytmem. W następnych utworach można dosłuchać się silnych inspiracji Procol Harum i Atomic Rooster. Całość jest silnie udekorowana psychodelicznymi elementami, gdzieś pobrzmiewają nawet dźwięki, które w sześć lat później staną się kanwą języczków skowronków w galaretce King Crimson… W finale znów wracamy do spokojnych, lirycznych i symfonicznych dźwięków. Absolutne mistrzostwo świata, pod każdym względem…

            Uznawany za legendę psychodelicznego kraut rocka i heavy rocka Coupla Prog jest silnie rekomendowany wszystkim wielbicielom psychodelicznych klimatów pierwszej płyty King Crimson, The Doors (tak, tak) oraz niepowtarzalnego brzmienia organów Hammonda.
Takich płyt już się nie tworzy, tak mocno nastawionych na klimat i improwizację, przestrzeń i kontrolowany chaos, a szkoda. Bo to naprawdę kawał doskonałej, pięknej muzyki. Warto poznać twórczość grupy Coupla Prog i ocalić ich od zapomnienia wsłuchując się w pasaże i emocje płynące z głośnika.
            Po skończonej uczcie bez zastanowienia puszczamy jeszcze raz, by z zamkniętymi oczami rozkoszować się przestrzenią, mrokiem i nieposkromiona energią…
             


[i] Nie udało mi się zweryfikować o kogo chodzi, ale utwór jest niesamowity i bardzo przypomina stylem pierwszą płytę King Crimson.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz