Czy muzyka zagina czas i przestrzeń? Czy pięciominutowa piosenka może przypominać czarną dziurę, a dwudziestocztero minutowy kolos stawać się przeszłością w mgnieniu oka?
Takie pytania zadają Niemcy z grupy Pavallion, którzy 26 października zeszłego roku wydali swój drugi album studyjny "Stratopsheria". Odpowiedź nawet bez wsłuchiwania się w ich twórczość jest jedna: tak, jest to możliwe. Jeden krótki utwór potrafi dłużyć się w nieskończoność, a inny długaśny zdaje się trwać zdecydowanie za krótko. Krótka płyta potrafi męczyć zanim na dobre się zaczęła, a długa płyta kończy się tak szybko, że mamy wrażenie, że przecież to niemożliwe, bo dopiero się ją włączyło. Mam tak niemal codziennie, niemal zawsze i to niezależnie czy słucham nowych rzeczy, czy starszych, ulubionych płyt. Panowie z Krefeld doskonale zdają sobie z tego sprawę, bo następca ich debiutanckiego "2048" zawiera tylko trzy numery zamykające się w czasie czterdziestu minut i dwudziestu dwóch sekund. Stawiają na post-rock, który mieszają z odrobiną psychodeli i ambientu, który rzeczywiście potrafi płynąć leniwie i jednocześnie przemijać zdecydowanie za szybko.
"Waves" trwający nieco ponad dziesięć minut wyłania się bowiem z przestrzeni delikatną, eteryczną melodią gitary i powoli, niespiesznie zaczyna rozwijać, do tego stopnia że skojarzenia zdają się automatycznie lecieć w kierunku starszych nagrań Archive, gdy progresywne pociągnięcia zaczynały dominować nad trip-hopem w ich muzyce. Jest sennie i lekko, ale mimo to wcale nie czuje się znużenia, nawet wówczas gdy utwór w drugiej połowie nieznacznie przyspiesza i wyostrza utrzymują klimat nastawiony na sunięcie w przestrzeni i falowanie, nawet jeśli przerywane ostrzejszymi tonami, które osiągają apogeum w wieńczącej partii. Wielokrotnie łapałem się na tym, że nawet nie zauważałem kiedy ten utwór się kończył przechodząc w krótszy o połowę "Monolith". Tu panowie oferują małą zmianę klimatu, bo ciężkie ponure uderzenia gitary i perkusji zdają się nawiązywać do tytułu. Numer złowrogo pulsuje, nieznacznie skręcając w stronę kraut rocka, może nawet doomu. To ten moment w którym planety i księżyce zbliżają się powierzchni naszej Ziemi na tyle, że widać je gołym okiem na niebie, choć większość ludzi korzystających z uroków kąpieli w morzu w ogóle nie zwróci na nie uwagi.
Atmosfera diametralnie zmienia się w tytułowym i najdłuższym na krążku, prawie dwudziestopięciominutowym numerze, czyli "Stratospherii", w którym uwydatniona zostaje psychodeliczność, a całość jeszcze mocniej kieruje się w stronę kraut i space rocka. Eteryczny, delikatny niemal ambientowy wstęp do kompozycji znów zdaje się delikatnie kołysać i usypiać czujność, rozbudowywać wietrznymi akordami gitary i spokojnymi przepierzeniami perkusji. Równie eteryczny, delikatny jest wokal który dołącza przed rozpoczęciem czwartej minuty utworu, idealnie wpisując się w lekką, sunącą i senną muzykę Pavallionu. Następnie pojawiają się nieco ostrzejsze, niepokojące harmoniczne akordy gitary, które stopniowo, ale wciąż niespiesznie rozbudowują kompozycję o nieco szybsze tony, które około ósmej minuty zaczynają przeważać i spokojny klimat zmieniać w coraz bardziej ponury i szorstki, następnie przełamany w dziewiątej minucie przestrzennym i bardzo ciepłym, pulsującym przyspieszeniem. Od tej chwili zaczyna się prawdziwa niemal progresywna jazda, choć wcale nie polegająca na szybkości i milionie solówek, a na budowaniu klimatu, który płynnie balansuje między ostrzejszymi fragmentami, a kolejnymi lekkimi, eterycznymi zjazdami. Najmocniej robi się po szesnastej minucie, ale nawet wówczas panowie nie zapominają o przestrzeni, dlatego można zapomnieć o bezładnych dźwiękach mających ukazać wirtuozerię muzyków, bo Ci zdecydowanie swój kunszt pokazują płynnym przechodzeniem między warstwami i budowaniem napięcia. Być może ta cała instrumentalna część gdzie jest panowie grają ostro nawiązując do tradycji kraut rocka to najciekawsza część kompozycji, jednak i w niej nie pozwalają sobie popłynąć za daleko i im bliżej końca tym bardziej, stopniowo wyciszają i wracają do początków numeru, spinając go eteryczną klamrą.
Ocena: Pełnia |
"Stratospheria" to płyta, której słucha się naprawdę przyjemnie, kompletnie nie zwracając uwagi na czas trwania numerów, choć na próżno szukać tutaj radiowych formuł - zwłaszcza w najdłuższych utworach. Stawiają na klimat i przestrzeń na której trzeba się mocno skupić, choć muzyka Pavalliona jest na tyle przystępnie skonstruowana, że może to być też coś, co niezobowiązująco leci w tle. To płyta idealna na jesień i na zimę, choć niektórzy, którzy woleliby nieco więcej żywotności w graniu, a mniej przestrzeni mogą się poczuć znudzeni. Ja go nie czułem i na pewno można przyznać niemieckiemu kwartetowi, że przestrzeń i czas czują doskonale, potrafiąc ją zaginać niemal perfekcyjnie. Problem tkwi w czymś innym - podobnej muzyki słyszałem sporo i tutaj próżno szukać inspirujących, nowo odczytanych elementów, przesuwania granic gatunkowych. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to płyta warta uwagi i znakomicie zaaranżowana.
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz