wtorek, 3 maja 2016

Djent Me V: Auras, Saturna, Modern Day Babylon

Iggy Pop pędzi razem z nami!

"Djent Me" miał być okazjonalnym spin-offem "W niewielu słowach", a w nim chciałem nadrobić zaległości roku pięknistego w muzyce djent i deathcore. Wciąż odkrywając w tym graniu ciekawe dźwięki i nietuzinkowe okołoprogresywne harmonie, ale także sięgając po formacje nieznane, jak również te doskonale znane większości z Was postanowiłem, że będzie to stały cykl. W piątej odsłonie przyjrzymy się jeszcze trzem pięknistym  płytom nieznanych lub zdecydowanie za mało znanych formacji: Auras, Saturna i Modern Day Babylon.

1. Auras - Crestfallen EP

Kanadyjczycy powstali w 2010 roku i zadebiutowali w trzeszczącym epką "Panacea" na której znalazło się siedem kawałków. Wiosną tego samego roku wypuścili singiel "Adverse Condition", a następnie w roku pięknistym wypuścili kolejną trwającą zaledwie dziewiętnaście minut epkę, której przyjrzymy się ze sporym poślizgiem.

O ile pierwsza epka brzmieniowo i pod względem grania prezentowała się raczej niemrawo, o tyle singiel wydany wszak zaledwie kilka miesięcy później przedstawiał już zespół w znacznie lepszym świetle. Szkoda tylko, że był to tylko jeden utwór, zwłaszcza że epka "Crestfallen" też do długich nie należy i zawiera wspomniany. Otwiera ją "Thrown" rozpięty na ostrym, rwanym nisko strojonym riffie i pulsującym elektronicznym tle. Jeszcze ciekawszy jest rozpędzony "Terrene", który przypomina trochę stylem Tesseracta, Northlane'a a nawet Born of Osiris czy Veil of Maya. Nie brakuje w nim jednak chwili wytchnienia, która płynnie przechodzi w kolejną porcję ciężkiego, ale i melodyjnego grania. Bardzo dobry jest nieco wolniejszy "Inordinate", który razem z "Adverse Condition" i finalnym "Boundless" są najjaśniejszym punktem tego materiału. Zwłaszcza ten ostatni obfituje w ciekawe rozwiązania, ukłony w stronę bardziej znanych kolegów, także z Periphery, ale jednocześnie nie zapominając o tym, by pokazać coś od siebie, co panowie robią dość delikatnie, ale za to interesująco.

Auras nie odkrywa w djentcie i deathcorze niczego nowego, ale jestem przekonany, że kolejnymi numerami i płytami (oby nieco dłuższymi) mogą jeszcze sporo namieszać. Kanadyjski kwartet ma spore umiejętności i potrafi je uzewnętrznić, "Crestfallen" zaś choć wciąż jest jedynie przystawką do prawdziwego dania od tej grupy, to jest godny polecenia i posłuchania, zwłaszcza jak komuś wciąż brakuje porządnego i sążnistego nowoczesnego metalu progresywnego. Jest solidnie, ale trochę brakuje pewności siebie, mocniejszego rozpędzenia i większej ilości materiału. Ocena: 3,5/5


2. Saturna - Augury/Aura Redux EP

Z Kanady przenosimy się do Stanów Zjednoczonych, gdzie czeka nas spotkanie z grupą Saturna, choć słowo grupa nie do końca jest tu na miejscu. Jest to bowiem projekt studyjny jednego człowieka, multiinstrumentalisty Josha Kurtza. Debiutancka epka "Aura" pojawiła się w roku szczerym, a w tym samym roku pojawił się też singiel "Worth". Interesująca nas płyta swoją premierę miała już ponad rok temu, bo w styczniu pięknistego. W tym samym roku pojawiła się także odświeżona wersja epki "Aura" z dwoma nowymi numerami, której poświęcimy tylko kilka słów.

Pełnometrażowy debiut Saturny otwiera introdukcja rozpięta na klawiszach i orkiestrze, co nadaje całości nieco barokowego charakteru, który w zasadzie nie jest obcy muzyce z nurtu djent. W drugiej połowie tegoż następuje nawet gitarowe rozpędzenie, które z kolei dość płynnie przechodzi w bardzo ciekawy "Advent". W bardzo dobrym "Blossom" tłem do ciężkich i nisko strojonych djentowych riffów jest lekki ambient, który fajnie kontrastuje z mocniejszym graniem i nadaje melancholijnego charakteru. Atrakcyjne są także "Alchemist", który jest mroczniejszy od poprzednika oraz melodyjny "Worth", który na tym albumie pojawił się w nieco odświeżonej wersji. Po nich następuje krótkie "Intermede", które wprowadza w drugą połowę płytki, czyli w utwór zatytułowany "11:14" - tu także nie brakuje ciekawych zagrywek, lekkiego ambientowego tła czy licznych cięższych rozwinięć. Ciekawie wypada "Trenches", który aż się prosi o mocniejszą, bardziej drapieżną produkcję. Djentową balladą jest tutaj "Harbouring", zaś tytułowy i finalny zbiera bardzo zgrabnie w jedną całość wszystkie elementy płyty. Są też numery bonusowe - "Blossom", "Alchemist", "Worth" oraz "11:14" w wersjach z wokalem i są one jeszcze bardziej interesujące niż wersje instrumentalne, choćby z tego względu, że dzięki growlom zyskały na przestrzeni i ciężarze.

Okładka pierwszej wersji.
Na epce "Aura Redux" znalazły się trzy instrumentalne kawałki z tejże w odświeżonym i cięższym brzmieniu, wypadającym jeszcze atrakcyjniej niż na "Augury". Bardziej rozbudowane struktury trzech numerów o tytułach godzinowych przypadną do gustu wszystkim, którzy lubią pokręcone djentowe riffy. Ponownie też można usłyszeć "11:14", który tutaj także wypada atrakcyjniej niż na płycie z początku roku pieknistego. Dwie nowe kompozycje to "Case" o nieco industrialnym podbiciu oraz bardzo dobry "Tars", który z koeli pokazuje że Kurtz nie tylko się rozwija, ale także powoli dogania bardziej znanych kolegów.

Inspiracjami Kurtza wyraźnie są zespoły, które zresztą sam wymienia na swoim facebooku, jak Northlane, Volumes, Intervals, Erra, Meshuggah, Veil of Maya, TesseracT,  Modern Day Babylon, The Contortionist i kilka innych. O wielu z nich pisaliśmy już na naszych łamach, o Erra napiszemy wkrótce, a o przedostatnim które tutaj wymieniłem będzie nieco niżej. Doskonale to słychać i trzeba przyznać, że jest to bardzo utalentowany człowiek, nie odkrywa prochu, ale zdecydowanie jest jego twórczość warta przysłuchania. Robi ją z ogromną pasją, pomysłowością i choć nie zawsze jest perfekcyjnie, czy z odpowiednim pazurem, to ani talentu, ani chęci odmówić mu nie można, a dla tych którym wciąż mało podobnego grania będzie to kolejna atrakcyjna propozycją. Ocena: "Augury" 7/10 "Aura Redux" 4/5


3. Modern Day Babylon - The Ocean Atlas EP

Tu z kolei wybierzemy się do Europy i do naszych południowych sąsiadów z... Czech. Ta powstała w 2010 roku z inicjatywy gitarzysty (rocznik '87) Tomasa Raclavsky'ego grupa łączy w swoim graniu zarówno ambient i djent, jak i wpływy muzyki groove. Na początku wspierali go basista Marek Mrvik i perkusista Vojtek Seminsky, jednakże obecnie grają z nim bardzo utalentowani Petr Hatas oraz Premysl Kuncinsky (obaj rocznik '94). Na swoim koncie Modern Day Babylon ma pełnometrażowy debiut "The Manipulation Theory" z 2011 roku (który promowali podczas wspólnych koncertów z Periphery, Textures, Monuments oraz Chimp Spanner), singiel "Differentiate" z 2012 roku, kolejny pełnometrażowy krążek "Travellers" z roku trzeszczącego oraz najnowszą zeszłoroczną epkę. Po okładkach zaś widać, że podobnie jak Veil Of Maya inspirują ich indyjskie mantry i tamtejsi bogowie - a samo granie wiele ma także ze wspomnianego. To, co ich jednak wyróżnia obok pochodzenia, obok dwóch opisanych wcześniej, to świetne brzmienie i imponujące umiejętności, które słychać już od pierwszego materiału.

Na epce znalazło się miejsce dla pięciu autorskich kompozycji i jednego remixu (podobnie jak an albumie "Travellers" zrobionego przez Toma Hollanda i w mojej opinii kompletnie niepotrzebnego i nic nie wnoszącego do twórczości Czechów). Wita nas "Wings" który otwierają komputerowe popiskiwania, które po chwili przechodzą w melodyjny riff. Brzmienie perkusji jest tutaj nieco wytłumione, co pozwala na wsłuchanie się we wszystkie gitarowe partie. Nie brakuje zwolnień i mocnych rozpędzeń. W drugim utworze "Water drops" gościnnie zagrał Plini, jeden z wirtuozów djentowej gitary. Jakże znakomity jest to utwór, pełen gitarowych wygibasów, melodyjnych zagrywek i świetnego klimatu. Po nim wpada równie znakomity, nieco cięższy "Illusion". Tu także nie brakuje popisów i bardzo dobrego riffingu. Perełką jest rozpędzony utwór "Falls" utrzymany w klimacie najlepszych grup tego nurtu - Periphery, Ibtervals czy Volumes żeby wymienić tylko kilka z nich i nie zapominając o innych ważnych, również z gatunku deathcore. "Through the Worlds" rozpoczyna się tam gdzie kończy poprzedni, czyli od ambientowego przestrzennego zwolnienia, a następnie przepięknie rozwija się uderzając kolejną porcją znakomitych melodii, riffów i bardzo soczystej perkusji.

Nie należy się co prawda spodziewać w graniu Czechów żadnych innowacji. Nie mają też jeszcze moim zdaniem w pełni wypracowanego swojego własnego stylu, ale trzeba przyznać, że umiejętności chłopaki mają naprawdę znakomite. Utrzymać w napięciu instrumentalnym graniem, to też nie lada sztuka, a chłopakom podobnie jak Monuments udaje się to znakomicie. Bardzo jestem ciekawe jak ułoży się ich kariera, bo wydaje mi się, że z Centralnej Europy jest to jeden z nielicznych zespołów, które grają w takich sposób. W Polsce poza kombinująca z takim graniem Materią raczej nie spotkałem i nie słyszałem jeszcze żadnego zespołu w nurcie djent czy deathcore. A skoro mowa o Materii, to na kolejnej edycji ich festiwalu w sierpniu tego roku będzie można zobaczyć oraz usłyszeć chłopaków z Modern Day Babylon. Warto posłuchać, bo jestem przekonany, że jeszcze sporo mogą namieszać. Ocena: 4,5/5


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz