czwartek, 5 maja 2016

Akpatok - Through the spruce gate into the snowy forest/Two Winters - Two Springs (2015)


Dwie zeszłoroczne, ale wciąż bardzo piękne i aktualne, także ze względów pogodowych płyty projektu Dawida Adrjanczyka znanego Wam zapewne już doskonale z opisywanych na naszych łamach innych jego projektów, takich jak Tundra, Trupwzsypie czy kolaboracji z The Magic Carpathians. Jakie opowieści tym razem opowiada Dawid na swoim projekcie Akpatok?

1. Through the spruce gate into the snowy forest

Nagrywana zimą roku trzeszczącego wyszła w maju pięknistego i zawiera trzy kompozycje, które stanowią coś w rodzaju suity, a nawet symfonii rozpiętej na elektronice, instrumentach akustycznych i perkusyjnych.

Cześć pierwsza zatytułowana po prostu "I" wyłania się z ciszy dość mrocznym i wietrznym ambientowym tonem, ale jednocześnie o dość melancholijnym zabarwieniu - zupełnie jakbyśmy widzieli sosnowy las z lotu ptaka i powoli zanurzali się w iglaste zaśnieżone konary prosto do matecznika. Dźwięki przywodzą też na myśl strojącą się orkiestrę, co raz u Dawida, a mianowicie w "Intymnym życiu pantofelka" Trupawzsypie już miało miejsce. Dźwięki te unoszą się delikatnie, oplatają słuchacza i wprawiają we wspomniany już melancholijny, lekko oniryczny nastrój, a każdy fragment przenika przez ciało pozwalając zagłębić się w warstwy i strukturę, a w konsekwencji nie tyle duszę muzyka, ale także naszą własną.

W drugiej części, również nie posiadającej osobnego tytułu, znów przenikają nas delikatne ambientowe brzmienia, jednak mają one już inny charakter. Na delikatnie pulsującym tle wybrzmiewa nieco mroczniejszy ton, który rozwija się tak jakby przywoływał uwerturę do poematu symfonicznego "Tako rzecze Zaratustra" Richarda Straussa. Jesteśmy już w mateczniku zaśnieżonego, sosnowego lasu. Dookoła nas błyska śnieg, w którym odbijają się promienie słońca przenikające poprzez korony. Zwierzęta zgromadzone na tej polanie nie zwracają na nas uwagi, gdy przechodzimy obok nich. Można wręcz odnieść wrażenie, ze jest to także pewnego rodzaju przedłużenie "Króla Lasu" z płyty innego projektu Dawida "Tajnie i Głębie" Tundry, bo niemal widzi się jego postać majaczącą pośród drzew i bezszelestnie prowadzącego nas niczym przewodnik przez bór.

W najdłuższej, bo trwającej niemal dziewiętnaście minut, części trzeciej jest mroczniej, ale tempo nie przyspiesza ani na moment. Kolejne przesunięcia jakby smyków, delikatny elektroniczny pasaż przepięknie relaksują i wyciszają, ale jednocześnie wprawiają w niepokój. Nie mam tu na myśli niepewności czy grozy, a raczej jakąś skrywaną tajemnicę, podobną do tej z "Tajni i Głębii", będąc jednocześnie przedłużeniem poprzedniej części. Stajemy ponownie oko w oko z Królem Lasu, który zdaje się nam lekko kłaniać i snuć kolejną opowieść, jednak tym razem bez towarzystwa tańczących wokół niego zwierząt i mitycznych istot. Opowieść ta ma w nas zaszczepić nadzieję na to, że zima przeminie, a wraz z nią nadejdzie wiosna. Jakby na potwierdzenie swoich słów pokazuje nam coraz śmielsze promienie słońca przenikające poprzez korony sosen, pierwsze nieśmiało wychylające znad śnieżnej kopuły główki przebiśniegów. Później ponownie wędrujemy przez błyskające śniegowym światłem ścieżki gęstego lasu zupełnie jakbyśmy przesuwali się przez zakamarki labirynty własnej duszy. Doskonałe wrażenie wywołuje druga połowa tego utworu, która jest nieco mroczniejsza, a każdym spowolnieniem zdaje się przypominać, że po każdej wiośnie (i szybko przemijającym lecie) przychodzi jesień i ponownie zima. Nieuchronność cykli, zmian w przyrodzie i oczywiście w naszym życiu.

Kapitalna jest również minimalistyczna okładka tej płyty na którą złożyło się poruszone zdjęcie lasu, w którym biel zdaje się dominować nad ujmującą czernią pni drzew. To, co może być śniegiem jednocześnie zdaje się być błyskami światła, portalami do tej sosnowej głuszy, do naszych dusz i umysłów. Zapraszają w swoje podwoje odważnych wędrowców, chcących poznać siebie i spojrzeć na życie od nieco innej strony. Mam jednak wrażenie, że nieliczni, którzy przekroczą te progi, zdołają nie tylko przez ów las przejść, ale i z niego wyjść - mocniejsi i odmienieni. Nie jest to muzyka należąca do najłatwiejszych, ale nie można odmówić jej piękna, niesamowitej atmosfery i ogromnej wrażliwości, spokoju i jednoczesnej wypływajacej z niej grozy każącej zastanowić się, podobnie jak miało to miejsce na "Tajnie i Głębie" Tundry, nad tym co otacza, trwa i przemija za każdym razem gdy na te wspaniałe rzeczy spoglądamy, myślimy i zdajemy sobie sprawę, że nie są wieczne.



2. Two Winters - Two Springs

Druga płyta projektu Akpatok pojawiła się pod koniec grudnia roku pięknistego i została zrealizowana w duecie z Niną Adrjanczyk, prywatnie będącej żoną Dawida. Uzupełnienie projektu przez drugą osobę nie tylko rozwinęło samą warstwę muzyczną, ale i przesunęło granice - sam tytuł albumu można przecież rozumieć dwojako: dwie pory rok następujące po sobie, jak gdyby powtórzone, ale także dwie nieco odmienne (artystyczne) dusze, które się ze sobą połączyły i wzajemnie uzupełniają.

Na tym albumie znalazło się miejsce dla sześciu kompozycji - trzech dłuższych i trzech krótszych. Otwiera "You Washed Your Face in a Mountain Stream". Słyszymy w nim gongi, które ponownie mają w sobie coś mistycznego, tajemniczego. Zwoływanie na spotkanie z bóstwem, w tym wypadku zapewne Królem Gór, który choć nieprzychylny gościom, zaprasza w swoje podwoje. Po nim pojawia się przecudny, niemal czrernastominutowy (bez piętnastu sekund) "Fish Circling", w który diametralnie zmienia się klimat i wspaniale korzysta z możliwości liry korbowej. Jest mroczniej i jeszcze bardziej niepokojąco. Dźwięki są tak skonstruowane jak gdyby orkiestra symfoniczna jednocześnie naśladowała odgłosy wiatru, wycie wilków, stroiła się i odgrywała buczenie pszczół zbierających nektar z kwiatów. Później przenosimy się do wnętrza górskiego strumyka gdzie pływają zawzięcie pstrągi, co przypominać może taniec w zwolnionym tempie. To, co przychodzi mi od razu na myśl to Kwintet fortepianowy A-Dur "Pstrąg" Schumana. Wielowarstwowość i onomatopeiczność zawarta w tym numerze po prostu zachwyca, przenika, uspokaja i podobnie jak na poprzednim albumie Akpatoka czy Tundry wprawia w nastrój zadumy pełnej refleksji, niepokoju i ogromnych pokładów piękna i niesamowitych skojarzeń.

Po wyciszeniu na końcu poprzedniego numeru zmienia się atmosfera. W "Tree and Wind" witają nas dzwonki. Brzmią tak, jak gdyby to wiatr wprawiał je w ruch podmuchami i tworzył muzykę, która kontrastuje ze zmiennymi i zimnymi dźwiękami "Fish Circling". Tu jest bardziej słonecznie i weselej, a cały zamysł kompozycyjny jest podobny do tego, który znalazł się w pierwszym utworze rozpostartym na gongach. W numerze czwartym "Eyes Free of Dust" ponownie witają nas dźwięki liry korbowej, które z jednej strony znów przypominają strojącą się orkiestrę, a z drugiej melodie wygrywane na dudach. Wietrzna, smutna melodia ma w sobie coś z białoruskiej muzyki ludowej. Nie jest to zapewne przypadkowe nawiązanie, bo Dawid wraz ze swoją żoną i współtowarzyszką tych muzycznych podróży w ostatnim czasie sporo czasu spędził właśnie na Białorusi. Jakże cudny to utwór! Liryczny, przejmujący, a jednocześnie pełen ciepła i nadziej, ale i przejmującego smutku i chłodu. 

W przedostatnim ponownie wracamy do Króla Gór, który zamierza nam przedstawić "Opowieści Wielkiej Góry". Historia trwa dziesięć minut i znów słyszymy w nim dźwięki gongów. Ich brzmienie dodatkowo jest tutaj ozdobione perkusjonaliami, co daje efekt wrażenia, że uczestniczy się w jakiejś górskiej nawałnicy, będącej raczej jakimś tajemniczym mistycznym rytuałem, a nie budzącą gorzę i szalejącą zwielokrotniona anomalią pogodową. Rozkład poszczególnych warstw, wyciszeń i uderzeń, pulsacji i drgań nie tylko doskonale wycisza i wprowadza w błogi nastrój, ale także tworzy wspomniany mistycyzm, poczucie grozy i uczestniczenia w czymś niezwykłym. Krople wody spływające ze stalaktytów, uderzenia deszczu o szczyt, brzęk monet którymi Król Gór się nie podzieli, stukot przesuwających się po graniach kamieni, trzeszczenie konarów drzew w niższych partiach zbocza... - to tylko część skojarzeń jakie przychodzą podczas słuchania tego utworu. Finał następuje w ponad siedemnastominutowym "Руки и миск" w którym znów witają nas orkiestrowe, rozrzewnione strojenia delikatnie przesuwając się w przestrzeni. Tu znów melancholia i smutek przenikają się z elementami pełnymi nadziei, podobnie jak płycie 'Through the spruce gate into the snowy forest" ma się wrażenie uczestniczenia w spektaklu przenikania się pór roku - umierania i ponownych narodzin. 

Przenikanie, nakładanie i rozwijanie dźwięku często w ramach jednej struktury, naturalne kadencje i organiczność to wytyczne twórczości Dawida. Kontemplacyjność tego materiału i jego rozbudowana struktura zebrana w minimalistycznych środkach wyrazu to piękne i głębokie doświadczenie. Nie należy szukać tutaj muzyki łatwej, skocznej czy melodyjnej (choć ta ostatnia miejscami zdaje się tutaj pojawiać) - Dawid i Nina nie idą w tę stronę, nie interesuje ich to. Muzyka, którą przedstawiają to ubrana w minimlaistyczne dźwięki muzyka samej natury, taką która można usłyszeć leżąc na stokach gór, wsłuchując się w szum drzew, deszczu, świergot ptaków i odgłosy innych zwierząt. Brzmi to pięknie, głęboko i atrakcyjnie, niezwykle uspokajająco, ale należy też pamiętać, że nie wszyscy się tutaj odnajdą. Podkreślone świetną, również minimalistyczną okładką wykonaną przez Ninę Adrjanczyk, wzajemne uzupełnianie się tych poszczególnych warstw to właśnie coś w rodzaju mistycznego doświadczenia dla tych, którzy potrafią czerpać z każdego rodzaju grania, potrafią wejść w "tajnie i głębie" zakamarków i labiryntów zarówno ludzkich, jak i otaczającej nas natury, a ten album dobitnie to piękno i niezwykle przejmująco zdaje się to potwierdzać.




W przypadku obu płyt nie wystawiam ocen, bo nie jest to ten rodzaj muzyki, których ich potrzebuje, poza tym byłoby je trudno wystawić. Oceńcie sami zagłębiając się w niezwykłe muzyczne światy Dawida.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz