sobota, 28 maja 2016

Muzyczna Biblioteka: Miles Davis, Quincy Troupe - Miles. Autobiografia (2013)


Autobiografie mają to do siebie, że są pisane z subiektywnego punktu widzenia o samym sobie, często przemilczają fakty lub podają je zupełnie inaczej niż widzieli je Ci, którzy w nich uczestniczyli lub próbują je zinterpretować po latach. Jeśli przypomnieć sobie o autobiografii Herbiego Hancocka o której pisałem już w pierwszej odsłonie "Muzycznej Biblioteki" to mamy najlepszy przykład jak nie powinno się pisać autobiografii. Zupełnie inaczej do książki o swoim życiu podszedł wybitny trębacz Miles Davis, który razem z dziennikarzem Quincym Troupem snuje opowieść barwną, ciekawą i nie tylko będącą historią jednego człowieka, ale również jazzu i rocka w latach, w którym przyszło żyć Mistrzowi Davisowi...

Davis nie tylko znacznie obszerniej od Hancocka potraktował temat, ale także zupełnie inaczej się nim zajął. On także, jak ma to miejsce w każdej autobiografii, jest centralną osobą wszelkich wydarzeń i przemyśleń, ale nie zapomina o innych, ani o swoich płytach, o tym co działo się dookoła. W przeciwieństwie do Hancocka Miles nie stara się pokazać w czystym świetle, wybielać czy uszlachetniać. Miles bluzga, otwarcie krytykuje, zachowując przy tym szacunek do byłych współpracowników i przyjaciół, nie owija w bawełnę, tłumaczy swoje motywacje i wreszcie sam sobie kreśli obraz człowieka genialnego, który miał tego pełną świadomość i umiał tą genialność wykorzystać. Nie dystansuje się na zasadzie "o tym nie napisze bo nie wypada" albo "wiecie rozumiecie, ale będę milczał". Miles jest trochę jak bokser - zadaje cios i odskakuje patrząc z boku czy adwersarz zrozumiał aluzję. Tak samo jest z jego muzyką, która dojrzewała i zmieniała się wraz ze swoim twórcą. 

Miles zaczyna swoją opowieść od dzieciństwa, które miało na niego ogromny wpływ, na to jakim stał się człowiekiem. Jego życie zawsze było bowiem walką i stawianiem na swoim. Widać to szczególnie kiedy z muzyka sesyjnego i ucznia Parkera czy Coltrane'a sam stał się Mistrzem i zaczął wyznaczać trendy zarówno w muzyce jazzowej, ale i rockowej (na przykład fragmenty o fascynacji Hendrixem, które pchnęły go do stworzenia "Bitches Brew" i tak zwanej "Trylogii" *), a nawet elektronicznej (!), bo część przyszłych nurtów i gatunków wyszło właśnie od Davisa. W książce trębacz dużo miejsca poświęca swoim kolejnym płytom, sukcesom i porażkom z nimi związanymi. Ewolucja dźwięków, stylu i wreszcie brzmienia poszczególnych albumów Mistrza została tutaj przedstawiona precyzyjnie, zupełnie inaczej niż u Hancocka, który bąknął o tym czy tamtym albumie, o sprzęcie który wykorzystał, ale nie potrafił oddać tła i wartości tego co miało miejsce wokół tego konkretnego wydawnictwa. U Milesa ogromne znaczenie odgrywa właśnie tło - nie tyle społeczne, ile związane z tym, co działo się wokół niego. Otwarcie mówi o swoim nałogu narkotykowym, kolejnych podbojach miłosnych, kłótniach z muzykami, zarówno tymi z którymi był związany od lat i tymi, których najął na sesję nagraniową. Otwarcie mówi o tym jak zmieniało się jego własne postrzeganie zarówno prze innych jak i przez siebie samego. Przyznaje się do swoich słabości.

Miles chyba sam nie dowierza, że napisał autobiografię, która sprawia wrażenie tak bardzo szczerego, osobistego i otwartego obrazu nie tylko muzyka, ale także zwykłego człowieka, który jak każdy borykał się z problemami i trudnymi decyzjami.

W świeżutkim filmie biograficznym "Miles Ahead" Dona Cheadle'a, który zresztą Mistrza również zagrał można zobaczyć, że Davis był też człowiekiem trudnym, frustratem i nerwusem, ale także podchodzącego do swoich spraw z zaangażowaniem, dokładnością i pietyzmem. Takim też przedstawia się Miles w swojej biografii - zdaje sobie sprawę, że nie jest idealny, ale nie próbuje jak Hancock z uśmiechem na twarzy się wybielać. Filmu jeszcze nie widziałem, ale autobiografia Milesa jest szczera i brudna, jest dokładnie tym czym powinna być - spowiedzią artysty. Na koniec książki, która oryginalnie ukazała się w 1988 roku Miles wyraża też swoje nadzieje i ciekawość na to, co nie tylko pod względem artystycznym przyniesie mu przyszłość. Miles zmarł w 1991 roku, a jego autobiografia stała się także jego manifestem napisanym językiem żywym, ciętym i nie przefiltrowanym przez korekty redaktorskie - wydaje się bowiem, że zadaniem Troupe'a było bardziej zebranie w całość obszernych wypowiedzi Milesa Davisa niż tworzenie własnego wizerunku muzyka i podpisywanie książki jego nazwiskiem. Po książkę powinni sięgnąć nie tylko miłośnicy jazzu i ogromnego talentu Milesa Davisa, ale także wszyscy którzy lubią żywą literaturę, taką która dosłownie przenosi nas w czas o którym opowiada sam muzyk, oprowadzając nas po zakamarkach swojego umysłu i twórczości. 

* Mam tu na myśli koncertowe płyty wydane jako "Agharta" "Panghea" i "Dark Magus" będące w pewnym sensie przedłużeniem eksperymentów znanych z "Bitches Brew".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz