czwartek, 9 kwietnia 2015

R11/110: ReshapeFest #1 (6.04.2015, Bar u Zdzicha, Ostróda)



Napisał: Dominik "Stanley" Stankiewicz

Zacznę może od tego, że koncerty tego typu w moim mieście odbywają się sporadycznie i często bywają frekwencyjnym, a więc co za tym idzie także finansowym niepowodzeniem. Stąd też ich nieregularność i brak chęci wśród potencjalnych organizatorów do powoływania ich do życia. Sam współorganizowałem dwie sztuki w swoim mieście i niestety dochodzę do smutnych wniosków, że Ostróda pozostanie przez najbliższe lata zagłębiem skupiającym fanów reggae i  disco polo.

Światełkiem w tunelu może się okazać inicjatywa zapoczątkowana przez grupę Reshape, która postarała się o urozmaicony skład swojego festu, odbywającego się w niefortunny co dla niektórych (szczególnie pracujących i uczących się) wielkanocny poniedziałek. Impreza trwała bowiem jeszcze grubo po północy, podejrzewam że przynajmniej dla kilku osobników przynajmniej do rana. Dość spekulacji i zaglądania za kuluary, przejdźmy do sfery czysto muzycznej, nie da się bowiem ukryć, że był to gig szczególnie trafiający do narwanych serduch młodych osobników wychowanych przez współczesne metal- i deathcore’owe brzmienia.

Już pierwsza rozgrzewająca publikę grupa Above The Silence zaserwowała cover szalenie popularnych w ostatnich latach Brnig Me The Horizon. Inna sprawa, że za bardzo położyli nacisk na agresywną stronę „Shadow Moses”, zabrakło mi tego bardziej emocjonalnego pierwiastka tego świetnego numeru. No ale nie będę karcił zbytnio młodziaków, którzy dopiero się rozkręcają. Ich miks rapcore'u, metalcore'u w duchu starego Frontside i nowomodnego łupnięcia pewnie nabrałby nieco ciekawszego wymiaru gdyby było nieco ciemniej na zewnątrz, a tak wpadające przez szyby słonko ujmowało nieco klimatu, ale chłopak i tak wyglądali na podjaranych samym faktem występu. Alternatywny i teoretycznie odstający od reszty Łosoś miał już łatwiejsze zadanie. Czwórka chłopaków dała energetyczny występ i rozbujała kogo miała rozbujać. Studyjnie w ogóle mnie ich muza nie przekonuje, ale na żywo wypadli zaskakująco dobrze i nie „od czapy”. Znam wokalistę nie od wczoraj, współtworzył kilka lat temu grupę Noxx i zauważyłem, że czuje się ze swoim projektem... cóż, jak ryba w wodzie. Zaczęli od coveru Kings of Leon a potem wielce gorzej nie było, choć życzyłbym sobie więcej kawałków w stylu „Papieros” niż „Fly High”. Występu grupy AppleMint słuchałem bardziej przelotnie gdyż to zupełnie nie moja bajka i takie kalifornijskie punkowanie po prostu delikatnie ujmując mi nie podchodzi.

Po wyraźnie lekkostrawnej propozycji trzech pierwszych kapel nadszedł czas na łupnięcie ze strony grupy Messa, która w końcu uporała się z nagraniem debiutanckiego krążka „Bramy”. Troszkę w tym hardcore'u troszkę metalowych współczesnych mieszanek, nie brakuje też melodyjnego wokalu i dość szybko wpadających w pamięć melodii. Czuć, że chłopaki słuchali rootsowej Sepultury, Pantery czy Lamb Of God a więc bandów stawiających na tłusty groove i nośność. Tak więc większego problemu z rozkręceniem pogo nie mieli, mam nadzieję, że coś im się tam po gigu sprzedało bo było całkiem spoko stoisko z ich gratami. Być może wkrótce będę miał okazję zrecenzować dla Was ich otwierający karierę materiał. Mimo, że Reshape widziałem już wielokrotnie to przyznam, że byłem pozytywnie zaskoczony, udało im się zabrzmieć rasowo wściekle i deathcore'owo przy czym jakoś się ich hałasem nie zmęczyłem (to nie jest moja para kaloszy choć kilka kapel z tego nurtu rzecz jasna szanuję). Co prawda liczę, że z czasem panowie urozmaicą swoją muzykę, a być może zmienią nieco stylistykę, bo metalcore/deathcore już dawno doszedł do ściany pod którą kuląc się zjada własny ogon, ale na żywo wypadli całkiem porywająco także nie splamili się na własnym festiwalu. Co do Materii to rzecz jasna nie ma się do czego przyczepić, to cholernie profesjonalny band, któremu występ w Must Be The Music nie zaszkodził, za to pokazał szerszej publiczności, że można łupać co w duszy gra, pójść do telewizji i nie stracić na autentyczności. Chłopaki nie skomercjalizowali swojego brzmienia, nie dodali przesłodzonych zaśpiewów, oscylują wokół djentowych łamańców z core'owym posmakiem. Miło, że wpadli do takiego małego miasteczka (nie po raz pierwszy) i zagrali z pełną mocą. Tak z tydzień temu jeszcze obijali się po... Egipcie grając kilka sztuk z tamtejszymi bandami.

Bez ściemy i jakiejkolwiek kurtuazji mogę stwierdzić, że takiego gigu w moim mieście mi brakowało, publika dopisała i bawiła się jak Rogaty przykazał, więc mam nadzieję, że druga edycja odbędzie się w tym samym miejscu za jakiś czas, a jeśli warunki będą sprzyjać to i przekształci się w regularną część imprezową w moim mieście. Czego chłopakom z Reshape, sobie i wszystkim obecnym w ubiegły poniedziałek życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz