Jakiś czas temu Floor Jansen, holenderska wokalistka znana z
nieistniejącej już grupy After Forever i swojego solowego projektu
Revamp zastąpiła Annete Olzon na trasie koncertowej Finów z Nightwish.
Jeden z tych koncertów został wydany jako "Showtime, Storytime", a wkrótce potem ogłoszono,
że Floor na stałe zostanie głosem zespołu. Najnowszy ósmy, a właściwie dziewiąty jeśli liczyć soundtrackową wersję "Imaginerium" album, kontynuuje drogę obraną na drugim i ostatnim z Olzon, a jednocześnie mocno nawiązuje do złotego okresu z Tarją Turunen, a szczególnie do jej finalnego krążka "Once"...
Już na wspomnianej koncertówce można było usłyszeć, że wybór Floor Jansen był najwłaściwszym z możliwych. Wokalistka znakomicie poradziła sobie z największymi przebojami Finów, a nowszymi z "Imaginerium" nadała znacznie ciekawszego szlifu, aniżeli Annete Olzon. Prawdziwym testem jednak miał okazać się dla niej album studyjny, który nie tylko miał spełnić oczekiwania wszystkich fanów Nightwish, ale także przedstawić im ponownie Jansen w zupełnie nowym repertuarze. Poprzedzony limitowaną epką "Elan" album studyjny swoją premierę miał 28 marca. Najnowszy zawiera jedenaście numerów, jest najdłuższym w dyskografii oraz zawiera najdłuższą, bo trwającą dwadzieścia cztery minuty kompozycję. Jeśli zaś doliczyć nie albumowy (znajdujący się na epce) "Sagan" czas płyty wydłuża się o cztery minuty i czterdzieści jeden sekund, co łącznie daje osiemdziesiąt sześć minut i trzydzieści sekund. Jeśli z kolei doliczyć dwie alternatywne wersje "Elana" - czas wydłuża się jeszcze mocniej, bo do dziewięćdziesięciu czterech minut i pięćdziesięciu trzech sekund. A wersja rozszerzona (tak zwany Earbook) zawiera jeszcze dysk instrumentalny i orkiestrowy! Robi wrażenie, prawda?
Podobnie jak poprzedni album Nightwish (nasza recenzja do przeczytania tutaj) i solowy Tuomasa Holopainena (tutaj), najnowszy krążek Finów jest konceptem, tym razem o ewolucji opartym na pracach Sagana, który gościnnie wystąpił na tej płycie. Wspomniałem już także, że mocno nawiązuje się tutaj do ostatniego albumu "Once" i słuchać to doskonale w warstwie muzycznej, która została dodatkowo przefiltrowana przez orkiestrowo-filmowy szlif "Imaginerium" oraz albumu o Sknerusie McKwaczu. Wyszła z tego naprawdę udana mieszanka, która pokazuje nową jakość w metalu symfonicznym, a zwłaszcza w muzyce Nightwish. Nie ulega też wątpliwości, że Floor pasuje do roli wokalistki tej grupy, choć paradoksalnie nie miała zbyt wiele do powiedzenia w kwestii swoich partii, toteż słychać, że nawiązuje do Turunen (bardziej niż do Olzon), jednocześnie zachowując równowagę między obiema poprzednimi i swoją stylistyką, którą doskonale znają wszyscy jej wielbiciele z After Forever czy z Revamp. Nie ma jednak tutaj jej charakterystycznego krzyku czy specyficznego growlu, Jansen przeważnie śpiewa tu czysto, lirycznie i melodyjnie zarazem, miejscami tylko mocniej akcentując słowa. A jak prezentują się poszczególne utwory, tak muzycznie, jak całościowo? Sprawdźmy.
Jest bardzo przyjemny, mocny otwieracz "Shudder Before the Beatiful" jako żywo wyrwany z "Once", który jest kontynuowany przez równie energetyczny, mroczny i epicki zarazem "Weak Fantasy". Po nim pojawia się znany już singiel, czyli utwór "Elan". Nieco lżejszy od poprzednich, bardziej liryczny, ale bynajmniej niepozbawiony pazura. O ile nie wywoływał większych emocji jako osobny utwór, to zdecydowanie zyskuje razem z całą płytą i z wielokrotnym odsłuchem. W moim przekonaniu nie jest on też najbardziej reprezentatywnym dla płyty. Filmowy szlif kontynuowany jest w efektownym orkiestrowym, a następnie gitarowym wstępie (ponownie z ukłonem w stronę "Once") świetny utwór "Yours is an Empty Hope". Po nim pojawia się "Our Decades in the Sun" w którym partia chóru przypominać może te znane z muzyki Danny'ego Elfmana do filmu "Powrót Batmana". To także bardziej balladowy utwór, ale równie niepozbawiony bogatej orkiestry, nadającej mu epickiej atmosfery i odpowiedniej ostrości. W nieco wolniejszym tonie jest też utrzymany "My Walden", który z kolei wyraźnie jest ukłonem w stronę solowej płyty Holopainena.
Po nim pojawia się bardzo udany mocny utwór tytułowy. Balans między orkiestrą a gitarami został tutaj zaaranżowany znakomicie, wzajemnie się uzupełniają i brzmią bardzo płynnie, co dość często w podobnych produkcjach jest niezwykle trudne do pogodzenia. Jako ósmy pojawia się kolejny wpadający w ucho utwór, a mianowicie "Edema Ruh" oraz znakomity "Alpenglow". Dopiero po nim następuje kolejne zwolnienie, będące pasażowym, lirycznym przerywnikiem. "The Eyes of Sharbat Ghula", bo o nim mowa, choć jest to utwór ładny, to w moim odczuciu trochę niepotrzebny, bo zbytnio spowalniający płytę, choć nie można mu odmówić uroku. Na jego miejscu widziałbym wydany razem z singlem "Sagan", ale nie ulega też wątpliwości, że bardzo klimatycznie wprowadza on do finału płyty, czyli suity "The Greatest Show On Earth" (podzielonej na pięć części, które przepięknie się ze sobą łączą). Ten utwór stanowi kwintesencję najnowszej płyty Nigthwish i obecnego stylu fińskiej grupy. Obok lirycznego, spokojnego wstępu pojawiają się tutaj rozbudowane orkiestrowo-gitarowe epickie rozwinięcia, przebojowe fragmenty i mnóstwo różnych efektów dźwiękowych (pasaż ze zwierzętami i ciężkim rozwinięciem dosłownie wbija w fotel, podobnie jak ten przedstawiający już dzieje ludzi na przestrzeni epok). Osobiście uważam, że pod względem długości jest trochę nadmiernie rozciągnięty, mimo że nie ma w nim miejsca na nudę, ale to raczej kwestia gustu, bo dzieje się w nim naprawdę sporo.
Równie interesująco wypada płyta instrumentalna, a epkę "Elan" warto puścić jako uzupełnienie głównej płyty zaraz po jej wybrzmieniu (oczywiście można ją także zapętlić, by jeszcze pełniej zrozumieć koncept i nacieszyć się bogactwem dźwięków). Prawdziwą perełką jest jednak moim zdaniem dodatkowa płyta z dziewięcioma z jedenastu utworów w wersjach rozpisanych tylko i wyłącznie na orkiestrę (finałowy jest w tej wersji jeszcze ciekawszy od tej na płycie podstawowej). To także piękny dowód na to, że orkiestra w symfonicznym metalu absolutnie nie musi być kiczowata czy stanowić rodzaj brzęczydła w tle. Nie ulega wątpliwości, że "Endless Forms Most Beatiful" to płyta niezwykle złożona, pełna fragmentów pięknych i dopracowanych w najmniejszym szczególe. Taka, którą żeby w pełni pokochać i zrozumieć trzeba przesłuchać wielokrotnie. Nie jest to już ten sam zespół co kiedyś i mimo licznych nawiązań do płyt wcześniejszych, wyraźnie słychać, że rozwija się i wciąż na nowo weryfikuje to, jak powinna wyglądać ścieżka rozwoju gatunku.
Podobnie jak poprzedni album Nightwish (nasza recenzja do przeczytania tutaj) i solowy Tuomasa Holopainena (tutaj), najnowszy krążek Finów jest konceptem, tym razem o ewolucji opartym na pracach Sagana, który gościnnie wystąpił na tej płycie. Wspomniałem już także, że mocno nawiązuje się tutaj do ostatniego albumu "Once" i słuchać to doskonale w warstwie muzycznej, która została dodatkowo przefiltrowana przez orkiestrowo-filmowy szlif "Imaginerium" oraz albumu o Sknerusie McKwaczu. Wyszła z tego naprawdę udana mieszanka, która pokazuje nową jakość w metalu symfonicznym, a zwłaszcza w muzyce Nightwish. Nie ulega też wątpliwości, że Floor pasuje do roli wokalistki tej grupy, choć paradoksalnie nie miała zbyt wiele do powiedzenia w kwestii swoich partii, toteż słychać, że nawiązuje do Turunen (bardziej niż do Olzon), jednocześnie zachowując równowagę między obiema poprzednimi i swoją stylistyką, którą doskonale znają wszyscy jej wielbiciele z After Forever czy z Revamp. Nie ma jednak tutaj jej charakterystycznego krzyku czy specyficznego growlu, Jansen przeważnie śpiewa tu czysto, lirycznie i melodyjnie zarazem, miejscami tylko mocniej akcentując słowa. A jak prezentują się poszczególne utwory, tak muzycznie, jak całościowo? Sprawdźmy.
Jest bardzo przyjemny, mocny otwieracz "Shudder Before the Beatiful" jako żywo wyrwany z "Once", który jest kontynuowany przez równie energetyczny, mroczny i epicki zarazem "Weak Fantasy". Po nim pojawia się znany już singiel, czyli utwór "Elan". Nieco lżejszy od poprzednich, bardziej liryczny, ale bynajmniej niepozbawiony pazura. O ile nie wywoływał większych emocji jako osobny utwór, to zdecydowanie zyskuje razem z całą płytą i z wielokrotnym odsłuchem. W moim przekonaniu nie jest on też najbardziej reprezentatywnym dla płyty. Filmowy szlif kontynuowany jest w efektownym orkiestrowym, a następnie gitarowym wstępie (ponownie z ukłonem w stronę "Once") świetny utwór "Yours is an Empty Hope". Po nim pojawia się "Our Decades in the Sun" w którym partia chóru przypominać może te znane z muzyki Danny'ego Elfmana do filmu "Powrót Batmana". To także bardziej balladowy utwór, ale równie niepozbawiony bogatej orkiestry, nadającej mu epickiej atmosfery i odpowiedniej ostrości. W nieco wolniejszym tonie jest też utrzymany "My Walden", który z kolei wyraźnie jest ukłonem w stronę solowej płyty Holopainena.
Nightwish A.D 2015 - pani w środku przedstawiać nie trzeba. |
Po nim pojawia się bardzo udany mocny utwór tytułowy. Balans między orkiestrą a gitarami został tutaj zaaranżowany znakomicie, wzajemnie się uzupełniają i brzmią bardzo płynnie, co dość często w podobnych produkcjach jest niezwykle trudne do pogodzenia. Jako ósmy pojawia się kolejny wpadający w ucho utwór, a mianowicie "Edema Ruh" oraz znakomity "Alpenglow". Dopiero po nim następuje kolejne zwolnienie, będące pasażowym, lirycznym przerywnikiem. "The Eyes of Sharbat Ghula", bo o nim mowa, choć jest to utwór ładny, to w moim odczuciu trochę niepotrzebny, bo zbytnio spowalniający płytę, choć nie można mu odmówić uroku. Na jego miejscu widziałbym wydany razem z singlem "Sagan", ale nie ulega też wątpliwości, że bardzo klimatycznie wprowadza on do finału płyty, czyli suity "The Greatest Show On Earth" (podzielonej na pięć części, które przepięknie się ze sobą łączą). Ten utwór stanowi kwintesencję najnowszej płyty Nigthwish i obecnego stylu fińskiej grupy. Obok lirycznego, spokojnego wstępu pojawiają się tutaj rozbudowane orkiestrowo-gitarowe epickie rozwinięcia, przebojowe fragmenty i mnóstwo różnych efektów dźwiękowych (pasaż ze zwierzętami i ciężkim rozwinięciem dosłownie wbija w fotel, podobnie jak ten przedstawiający już dzieje ludzi na przestrzeni epok). Osobiście uważam, że pod względem długości jest trochę nadmiernie rozciągnięty, mimo że nie ma w nim miejsca na nudę, ale to raczej kwestia gustu, bo dzieje się w nim naprawdę sporo.
Równie interesująco wypada płyta instrumentalna, a epkę "Elan" warto puścić jako uzupełnienie głównej płyty zaraz po jej wybrzmieniu (oczywiście można ją także zapętlić, by jeszcze pełniej zrozumieć koncept i nacieszyć się bogactwem dźwięków). Prawdziwą perełką jest jednak moim zdaniem dodatkowa płyta z dziewięcioma z jedenastu utworów w wersjach rozpisanych tylko i wyłącznie na orkiestrę (finałowy jest w tej wersji jeszcze ciekawszy od tej na płycie podstawowej). To także piękny dowód na to, że orkiestra w symfonicznym metalu absolutnie nie musi być kiczowata czy stanowić rodzaj brzęczydła w tle. Nie ulega wątpliwości, że "Endless Forms Most Beatiful" to płyta niezwykle złożona, pełna fragmentów pięknych i dopracowanych w najmniejszym szczególe. Taka, którą żeby w pełni pokochać i zrozumieć trzeba przesłuchać wielokrotnie. Nie jest to już ten sam zespół co kiedyś i mimo licznych nawiązań do płyt wcześniejszych, wyraźnie słychać, że rozwija się i wciąż na nowo weryfikuje to, jak powinna wyglądać ścieżka rozwoju gatunku.
Wszyscy, którzy powątpiewali w to czy Floor pasuje do Nightwisha mogą odetchnąć z ulgą. Zespół jest w znakomitej formie, a najnowszy album choć zdecydowanie należy do ich najlepszych, przy pierwszym odsłuchu wiele osób może odnieść wrażenie wręcz odwrotne i mocno się rozczarować. W jednym i drugim przypadku nie będzie pomyłki. Holopainen z ekipą i bardzo dobrą Floor Jansen dowodzą, że wciąż mają wiele do powiedzenia w kwestii symfonicznego metalu. Z całą pewnością jednak nie jest to album odkrywczy, ale też nie próbuje taki być, to kawał porządnego grania o epickim, filmowo-baśniowym zabarwieniu, a przecież tego od lat oczekuje się po Finach. Paradoksalnie może się też okazać wzorcowym albumem dla gatunku. Można kręcić nosem na zbyt dużą ilość symfonicznych ozdobników czy nadmierną epickość, ale prawda jest taka, że jest to płyta bardzo przyjemna i zyskująca z każdym kolejnym odsłuchem. To po prostu solidna płyta zrealizowana na wysokim poziomie i nie przynosząca natychmiastowej rewolucji, choć stanowiąca zdecydowany powiew świeżości tak dla Nigtwisha jak i gatunku w którym się grupa porusza.
Ocena płyty podstawowej: 8/10
Ocena płyty instrumentalnej: 8/10
Ocena płyty orkiestrowej: 9/10
Ocena epki: 4/5
Ocena ogólna: 7/10
Ocena płyty podstawowej: 8/10
Ocena płyty instrumentalnej: 8/10
Ocena płyty orkiestrowej: 9/10
Ocena epki: 4/5
Ocena ogólna: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz