czwartek, 17 kwietnia 2014

R10/85: Oil Stains, Han Breaks (11.04.2014, Motor Rock Pub, Słupsk)


Napisał: Marcin Wójcik

11 kwietnia dwa tysiące szczerego, w słupskim „Motorze” odbył się koncert koszalińskiego power duo Oil Stains. O samym wydarzeniu dowiedziałem się od Michała Mezgera, który zaprosił mnie osobiście, prezentując nagranie utworu „Me & My Car”. Zaciekawił mnie również zespół wspierający gwiazdę wieczoru, Han Breaks, o którym na próżno było szukać jakichkolwiek szerszych informacji, prócz tego, że formacja pochodzi ze Słupska i gra eksperymentalnego rocka.


Zaintrygowany i pełen ciekawości wybrałem się do „Motora” w towarzystwie kolegi z mojego zespołu. Przybywszy na miejsce kupiłem sobie jednego i zasiadłem przy stole z Miłoszem Aniołem, a następnie uciąłem sobie miłą pogawędkę z Michałem… jak się okazało, obaj panowie tworzą ów tajemniczy Han Breaks, power duo bez basu.

Przed godziną 21:00, gdy sala zaczęła się zapełniać, a należność za wstęp została już zebrana, na scenie zainstalowali się członkowie zespołu wspierającego. Han Breaks gra (a właściwie eksperymentuje)  instrumentalnie, zatem mikrofon im nie potrzebny. W związku z tym nie było żadnego powitania i żadnych zapowiedzi. Trudno było zatem oczekiwać jakichkolwiek szerszych informacji na temat bandy, tym bardziej, że poza krótkim opisem w wydarzeniu na Facebooku zespół nie pisze i nie mówi o sobie nic. Widocznie taki ich wybór. Duet ignorując to, o czym wcześniej wspomniałem, przeszedł do meritum – koncert oficjalnie się rozpoczął.

Pierwsze dźwięki zaczęły wypływać z instrumentów w głąb pubu. Michał, biegając prawą dłonią po gryfie, a lewą kostkując, czarował swoimi nutami, tworząc nowe tematy, historie, kolory, obrazy… Słychać było wyraźnie, że nowa zabawka gitarzysty (czyli pewien efekt) jest ważnym elementem tej muzyki. Po wdepnięciu odpowiedniego guziczka gitara z rzężenia zaczęła piszczeć niczym hamulce pociągu zatrzymującego się przy peronie. Ponadto instrument potrafił też zabuczeć, bądź wydać z siebie dźwięk, który trudno przypisać znanemu naszej kulturze instrumentowi. Tutaj wkracza już elektronika, modyfikująca klasyczne dźwięki w coś dotychczas niesłyszalnego. Gitarzysta, skacząc także po innych efektach, starał się malować nową przestrzeń ze względu na brak czterostrunowego instrumentu. Być może, dzięki coraz powszechniejszemu stosowaniu takich patentów, przyszłość gitary może pójść właśnie w tym kierunku. 

Głośność jest domeną Mezgera. Niezależnie od formacji i sytuacji, w jakiej się znajduje  - można mieć pewność, że jego Ampeg, do którego podpina gitarę - mówiąc wprost - "wydrze japę". Toteż warto zaopatrzyć się w stopery. Na szczęście miałem takowe w kieszeni mojej kurtki. Całość oczywiście nie byłaby tą całością, gdyby nie lekkość i za razem ciężkie uderzenia rytmu generowane przez Miłosza obsługującego zestaw bębnów i talerzy. Widać, że panowie wiedzą na czym stoją i wiedzą czego chcą. Nie ma dla nich przeszkód, nawet w postaci braku basisty. Najważniejszy jest cel i dążenie do jego osiągnięcia. Myślę, że to dobry wzór dla innych. Wspominałem, pisząc o Han Breaks, o hamującym pociągu, prawda? Mam tendencje do przekształcania anglojęzycznych nazw na język polski (których wszakże nie zawsze da się dosłownie przetłumaczyć). Nie mniej, od tamtego koncertu Han Breaks dla mnie to Hanna Hamulec! Nie obraźcie się, panowie, to tak z przyjaźni. Ładnie to brzmi. Pieszczotliwie o dobrym składzie.

Han Breaks skończyli występ krótkim „..to dziękujemy!” rzuconym do publiczności, bez pośrednictwa mikrofonu. Koncert był dość krótki, ale za to udany. Duet zrobił na mnie duże wrażenie, a po występie został niedosyt. Właściwie to dobrze, że nie należał do długich. Choć niewątpliwie z czasem się to zmieni, to jednak uważam, że specyfika tej muzyki nie pozwala na granie zbyt długich koncertów. Im dłuższe sety, tym z czasem przyjdzie znudzenie, a ja wolę właśnie ten niedosyt. Mam nadzieję, że Han zamiast serwować duży słoik lepkiego syropu, sypnie na nas deszczem pigułek.

Następnie, po oczywistym antrakcie, na scenę wszedł zespół wieczoru – Oil Stains. Za perkusją zasiadł człowiek, którego znam dobrze z występów z bluesowym zespołem Roadside, czyli niejaki Der Strychen. W Oil Stains również grając śpiewa, co wśród perkusistów jest naprawdę dużą rzadkością. Strychen przywitał się z publicznością, powiedział co nieco o zespole, po czym duet przeszedł do sedna. Oil Stains zaprezentował set utworów oscylujących wokół starego, dobrego rock and rolla, bluesa, a czasem gdzieś tam otarli się obok czegoś cięższego. Mimo braku basisty, zespół nie tworzył jednak przestrzeni wypełniającej tę pustkę, jak w przypadku Han Breaks. Olejowy gitarzysta gra gęsto, brudno i z mocnym uderzeniem. Koncert miał więc charakter amerykańskiego, garażowego łojenia, na wysokim poziomie, choć obok stoi Chevrolet Bel Air z otwartą maską, pod nogami walają się narzędzia i elementy silnika,  wokół pełno plam olejów i smarów, a w powietrzu unosi się zapach benzyny i spalin. Duża w tym zasługa głosu, jakim dysponuje Strychen – jest szorstki, bluesowo-rockowy, chropowaty i właśnie amerykański.

Publiczności bardzo przypadł do gustu klimat muzyki duetu, natychmiast oddali się w wir zabawy. W pewnym momencie perkusista chwycił za grzechotkę. Przy wykonywaniu kolejnego utworu, każda jego kończyna obsługiwała inny element instrumentu, a do tego przecież muzyk śpiewa! „Gościu jest robotem!” – powiedział z entuzjazmem mój kolega Maksym. Gdy Olejowy duet zakończył koncert, publiczność prosiła o jeszcze. Strychen zszedł ze sceny… ale w celu skorzystania z toalety. Gdy wrócił, uraczył się łykiem wody i zapowiedział, że zagrają utwór zespołu The Beatles – jedyny bluesowy kultowej grupy z Liverpoolu. To było trafne i niesamowite podsumowanie występu koszalinian.

Publiczność, choć skromna, zdawała się być zadowolona z jakości występów obu grup. Może odstraszyła ją cena biletu? Dziesięć złotych to nie jest dużo, to równowartość dwóch piw, które i tak potencjalny słuchacz motorowy wypija, jak nie więcej… Trudno też było znaleźć młodych ludzi. Było ich raczej niewielu, za to zdecydowaną większość stanowiły osoby w średnim wieku. Szkoda, że moi rówieśnicy, przedstawiciele mojego pokolenia, nie są zainteresowani tym rodzajem muzyki. Mimo tego, że ma to nieco retro klimat, to jednak tkwi w tej muzyce siła, która nigdy nie zestarzeje… 

Boli mnie tylko to, że Oil Stains nie śpiewa po polsku. Szkoda. Myślę, że ojczysty język byłby dodatkowym walorem, który na pewno wpłynąłby na jakość i wyjątkowość Olejowych piosenek.

2 komentarze: