Na jedną noc ulica Św. Piotra, przy której mieści się gdyński klub muzyczny Ucho zamieniła się na ulicę Wiązów. A wszystko za sprawą australijskiego reprezentanta thrash metalowego revivalu – Elm Street.
Koncert, rzecz dziwna jak na Ucho, zwłaszcza jeśli grają też zespoły lokalne, zaczął się punktualnie. Jako pierwszy wyszedł zagrać gdyński zespół Inner Strife.
Stosunkowa młoda grupa wydała właśnie swoje debiutanckie demo, a na
koncercie zaprezentowałaby się naprawdę dobrze gdyby nie szwankujące
nagłośnienie. Na początku tragiczne, ustabilizowało się dopiero przy
końcu ich występu. A szkoda, bo taki „Unholly Man” zaczynał się niezłym pierdolnięciem, w „Self Sentenced” miło burczał bas, a w „Generation of Confusion” dało się nawet wychwycić melodię. Bardzo ciekawie wypadł wolniejszy i cięższy „Lost In Memories”, który miejscami mógł się skojarzyć z Exodusem. Jeszcze lepszy wydał mi się, jeszcze nie nagrany „Inflected with Evil”, który zabrzmiał trochę Overkillowo,
ale nieco umiejętności im jeszcze w graniu brakuje. Podobało mi się też
określenie na ciężki walec do utworu, który zagrali na zakończenie – „lekkie techniczne”. W każdym razie jak dla mnie lekkie nie było.
Po nich zagrał kolejny gdyński zespół – Shadowsight, który wszedł na scenę przy dźwiękach znanych z serialu „Gra o Tron”, bardzo zresztą pasujących do nich. Sabaton wchodzi przy „Final Countdown” Europe, może nasi powinni wchodzić przy motywie autorstwa Ramina Djawida?
Grupa utrzymuje świetną formę, jednak tym razem nie dopisała im
publika, która znikła gdzieś, zostawiając pod sceną kilku zaledwie
słuchaczy. Nie zabrakło takich utworów jak „Where Eagles Fly”, „Nemezis” czy „Medieval Times”, jak również, przez wielu najbardziej lubianego, zagranego na koniec „Marco Polo”. Wraz z Shadowsight gościnnie wystąpił Łukasz Szostak z gdańskiego Hateseed, który zaśpiewał w utworze „Metal Monster” pochodzącym z debiutanckiego albumu szwedzkiego zespołu Bloodbound.
Trzeci support, i nie da się ukryć, że
najlepiej nagłośniony, zaprezentował się z trójki najmocniej i bodaj
najlepiej. Bydgoskiego Deathinition dotychczas nie
słyszałem, tak więc spieszę donieść, że jak na pierwsze wrażenie było
naprawdę dobrze. Przede wszystkim podoba mi się gra
słowna w nazwie grupy i to w dodatku podwójna! Bydgoszczanie zagrali
set złożony z utworów pisanych zarówno po polsku, jak i po angielsku.
Słychać było wyraźny, własny styl – ciężki i mięsisty, wpadający w ucho i
nie rażący powtarzalnością. Na tym tle świetnie sprawdzał się wokalista
grupy, którego szorstki głos udanie współgrał z całością. Jednak prym
wiódł ktoś inny, a mianowicie Cieśla, który dyrygował
pogiem i ścianami śmierci z godną podziwu wodzirejską wprawą. Na sam
koniec mocno zaskoczył również bydgoski thrasher, czyli Deathinition. Zagrali najnowszy hymn Euro „Koko Euro Spoko”
w wersji metalowej – i nie da się chyba zaprzeczyć, że znacznie
ciekawszej, żartobliwszej i lepszej od tej żenady, którą wybrali ludzie.
Na gwiazdę wieczoru nie trzeba było czekać długo. Elm Steet szybko się rozstawiło i od razu przystąpiła do totalnego rozpierniczu kawałkiem „King Of Kings”. Po nim zabrzmiał „Heavy Metal Power” oraz dedykowany trójmiejskiej publiczności „Elm Street’s Children”. Jesteśmy
z odległej Australii, byliśmy w wielu krajach, ale Wy w Polsce
jesteście najlepsi, absolutnie czujecie thrash metal – macie żelazne
jaja! – mówił Ben Batres, gitarzysta i wokalista zespołu. Z kolei kończący debiutancki krążek „Barbed Wire Metal” utwór „Metal is the Way” został dedykowany jednemu z najważniejszych ludzi w historii heavy metalu – wybitnemu wokaliście Ronniemu Jamesowi Dio,
którego nie ma z nami już dwa lata. Zagrany na finał tytułowy kawałek z
płyty zabrzmiał jeszcze potężniej i bynajmniej nie był to koniec
koncertu Australijczyków. Bisowali dwukrotnie. W ramach tego ostatniego
zagrali „For Whom The Bell Tolls” Metalliki, który zabrzmiał nadzwyczaj dobrze, głównie za sprawą odmiennego wokalu Batresa, którego barwa znacznie bardziej zbliża się do Dave’a Mustaine’a aniżeli Jamesa Hetfielda.
To był udany wieczór i bardzo udany
koncert. Duch lat osiemdziesiątych był wyczuwalny w powietrzu, zwłaszcza
przy samym końcu i głównej gwieździe. Takie koncerty zdarzają się
niezwykle rzadko, zwłaszcza w Uchu, a jeśli już są to
niech żałują Ci, którzy się nie pojawili. Nie wiadomo bowiem czy będzie
druga taka okazja. Mam jednak nadzieję, że Metalmaniax Managment
– nowa trójmiejska organizacja koncertowa założona przez trzech młodych
chłopaków, która zorganizowała gig jeszcze nas zaskoczy i ściągnie
jeszcze wiele tak dobrych kapel jak Elm Street do Trójmiasta, a z czasem i kogoś większego. Takich inicjatyw nam trzeba, a takich koncertów jeszcze bardziej.
Obejrzyj: Tak było!
Obejrzyj: Tak było!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz