sobota, 5 maja 2012

Arjen Anthony Lucassen – Arjen Anthony Lucassen’s Lost In The New Real (2012)



Naprawdę nie wiem dla kogo jest ta płyta. Dla fanów twórczości Arjena? Dla nowych potencjalnych słuchaczy? A może po prostu zrobiona została dla kasy? Szumnie zapowiadana przez Lucassena solowa płyta zawodzi na całej linii. I to nie tylko kompozytorskiej, ale także konceptualnej. I w dodatku jest za długa. Zdecydowanie za długa…

Ile razy to już było? Zagubiony w życiu człowiek próbuje odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania a wszystkim steruje szalony doktorek za pomocą pokrętełek i wehikułów czasu? Zdaję się, że nawet Arjen wycisnął z tego tematu już wszystko ze swoją grupą Ayreon, jak również w wyśmienitym Guilt Machine. A ile podobnych projektów było od innych muzyków i zespołów, chyba nie da się zliczyć. I co z tego, że rolę narratora i szalonego naukowca Lucassen powierzył Rutgerowi Hauerowi? Jego głos nie wystarczy, żeby płytę pociągnąć. Żeby  mogła czymś zachwycić – bo otrzymujemy nudną pompatyczną konfekcję rozciągniętą do dwóch płyt. Arjen słynie z rozciągania materiału na dwie płyty, ale tutaj jest to już zupełna przesada. Naprawdę można by go upchnąć w jedną płytę, a i tak byłoby nudne. Oprócz autorskich utworów (o których kompletnie nie ma sensu się rozpisywać) otrzymujemy jeszcze wypełniacze w postaci coverów. Choćby taki „Battle of Evermore” Zeppelinów (niestety) – może i aranż ciekawy i zaskakujący dodatek w postaci kobiety na wokalu wspierającym, albo równie interesujący "Welcome to the Machine" Pink Floydów, ale nasuwa się pytanie – po co? Nie prościej byłoby wydać płytę w całości poświęconej takim i innym coverom?

Cała płyta to uczucie jednego niestrawnego kotleta, nawet nie deja vu, ale zwyczajnego przeżutego setki razy tego samego tonu z jakiego znany jest Arjen. Przy słuchaniu takich płyt stwierdzam, że dobrze jest zassać nielegalną kopię, żeby przypadkiem nie utopić pieniędzy w płycie, której nie chce się słuchać, do której się nie wróci. Nie wiem czy Arjen się wypalił czy nagrał taką płytę specjalnie, ale nie polecałbym tej płyty jako początek znajomości z jego twórczością. Z kolei wierni fani, również Ci najbardziej zagorzali albo się poczują zażenowani, tak jak ja, albo kupią w ciemno wznosząc w niebiosa achy i ochy nad (wypalonym) geniuszem Lucassena. Porażka i totalny niewypał, który można sobie podarować.

Ocena: 2/10




2 komentarze:

  1. Co tu dużo pisać, rozczarowanie. Liczyłem na coś w stylu STAR ONE i dostałem to tylko w niektórych momentach. Ciekawy pomysł, kiepska realizacja. Na plus skojarzenia z ELETRIC LIGHT ORCHESTRA. Może fani owego muzyka więcej z tego dzieła wycisną? Cóż dla mnie to nudne i zbyt długie żeby się nad tym dłużej rozczulać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dosłyszałem się skojarzeń z Electric Light Orchestra, ale uwaga trafna. Obawiam się jednak, że z tej płyty naprawdę trudno cokolwiek dobrego wycisnąć.

      Usuń