Naprawdę nie wiem dla kogo jest
ta płyta. Dla fanów twórczości Arjena? Dla nowych potencjalnych słuchaczy? A
może po prostu zrobiona została dla kasy? Szumnie zapowiadana przez Lucassena
solowa płyta zawodzi na całej linii. I to nie tylko kompozytorskiej, ale także
konceptualnej. I w dodatku jest za długa. Zdecydowanie za długa…
Ile razy to już było? Zagubiony w
życiu człowiek próbuje odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania a wszystkim
steruje szalony doktorek za pomocą pokrętełek i wehikułów czasu? Zdaję się, że
nawet Arjen wycisnął z tego tematu już wszystko ze swoją grupą Ayreon, jak również
w wyśmienitym Guilt Machine. A ile podobnych projektów było od innych muzyków i
zespołów, chyba nie da się zliczyć. I co z tego, że rolę narratora i szalonego naukowca
Lucassen powierzył Rutgerowi Hauerowi? Jego głos nie wystarczy, żeby płytę
pociągnąć. Żeby mogła czymś zachwycić –
bo otrzymujemy nudną pompatyczną konfekcję rozciągniętą do dwóch płyt. Arjen
słynie z rozciągania materiału na dwie płyty, ale tutaj jest to już zupełna
przesada. Naprawdę można by go upchnąć w jedną płytę, a i tak byłoby nudne.
Oprócz autorskich utworów (o których kompletnie nie ma sensu się rozpisywać)
otrzymujemy jeszcze wypełniacze w postaci coverów. Choćby taki „Battle of Evermore”
Zeppelinów (niestety) – może i aranż ciekawy i zaskakujący dodatek w postaci
kobiety na wokalu wspierającym, albo równie interesujący "Welcome to the Machine" Pink Floydów, ale nasuwa się pytanie – po co? Nie prościej byłoby
wydać płytę w całości poświęconej takim i innym coverom?
Cała płyta to uczucie jednego
niestrawnego kotleta, nawet nie deja vu, ale zwyczajnego przeżutego setki razy
tego samego tonu z jakiego znany jest Arjen. Przy słuchaniu takich płyt
stwierdzam, że dobrze jest zassać nielegalną kopię, żeby przypadkiem nie utopić
pieniędzy w płycie, której nie chce się słuchać, do której się nie wróci. Nie
wiem czy Arjen się wypalił czy nagrał taką płytę specjalnie, ale nie polecałbym
tej płyty jako początek znajomości z jego twórczością. Z kolei wierni fani, również
Ci najbardziej zagorzali albo się poczują zażenowani, tak jak ja, albo kupią w
ciemno wznosząc w niebiosa achy i ochy nad (wypalonym) geniuszem Lucassena. Porażka
i totalny niewypał, który można sobie podarować.
Ocena: 2/10
Co tu dużo pisać, rozczarowanie. Liczyłem na coś w stylu STAR ONE i dostałem to tylko w niektórych momentach. Ciekawy pomysł, kiepska realizacja. Na plus skojarzenia z ELETRIC LIGHT ORCHESTRA. Może fani owego muzyka więcej z tego dzieła wycisną? Cóż dla mnie to nudne i zbyt długie żeby się nad tym dłużej rozczulać.
OdpowiedzUsuńNie dosłyszałem się skojarzeń z Electric Light Orchestra, ale uwaga trafna. Obawiam się jednak, że z tej płyty naprawdę trudno cokolwiek dobrego wycisnąć.
Usuń