środa, 29 lutego 2012

Shoegaze IV: Alcest – Les Voyages De L’Âme (2012)



Francja. Nad Paryżem zapadła noc, ale nocne spacery zawsze należały do moich najbardziej ulubionych. Przemierzam oświetlone latarniami ulice i docieram do jaskrawo oświetlonej Wieży Eiffle’a. Ojczyzna Mikołajka. Naturalnie. Ale w książce Goscinnego i Sempe był też Alcest. To ten co ciągle jadł i miał tłuste ręce. Muzyczny Alcest też jest tłusty – muzycznie…

Projekt powstał w 2000 roku w Bagnols-sur-Cèze z inicjatywy Neige’a (właść. Stéphan Paut) i z początku grał black metal. Szybko jednak zrezygnował z tego gatunku i przestawił się na klimaty post-metalowe i shoegaze’owe, nie pozostawiając jednak black metalu daleko, gdzieniegdzie czasami słyszalne są bowiem bardzo wyraźnie echa tej odmiany muzyki ekstremalnej.
Już jako solowy projekt (z początku bowiem było to trio) i grający już shoegaze zrealizował w marcu 2007 roku debiutancki album „Souvenirs d’un autre monde”, a następnie, również w marcu, ale 2010 roku „Écailles de Lune”. W 2009 zrealizował split z Les Discrets. Z kolei „Les Voayges De L’Âme” to jego trzeci studyjny album, który miał swoją premierę 6 stycznia tego roku.

Podobnie jak na poprzednich albumach Neige’a mamy do czynienia z dźwiękami ciepłymi, wyciszonymi i łagodnymi. Bardzo czystymi i przejmującymi w sposób magiczny i oniryczny.
Nic dziwnego, motyw snu i melancholijnego spoglądania w księżyc przeplata się niemal w każdym jego utworze, również na najnowszej płycie. Na drugim albumie mieliśmy nawet hołd dla Georgesa Mieliesa – twórcy pierwszych, pionierskich efektów specjalnych w kinie, a wystarczy choćby przypomnieć, że to jest ten reżyser kina niemego, który zrealizował „Podróż na księżyc”, czyli film, który wszyscy znają, ale nie wiedzą jak się nazywa jego twórca. Jest to też granie zupełnie inne od tego tworzonego przez Les Discrets, co zresztą słychać bardzo wyraźnie nie tylko dlatego, że to inny zespół, ale także w samej konstrukcji utworów, które jakby bardziej się snują w przestrzeni, jakby ktoś z księżycowych nitek tkał opowieść. Momentami oczywiście jest mocniej, bardziej mroczno, ale są uderzenia ledwo dostrzegalne, właściwie prawie ich nie ma. Najbardziej się je zauważa wtedy, kiedy zaczynają się zbliżać do black metalowych burczących, szurających fragmentów, za którymi nie przepadam. Wokal jest spokojny, melancholijny i tylko momentami bardziej warczący, czy growlujący, choć akurat na najnowszej black metalowych elementów jest najmniej z wszystkich trzech.

Najnowsza płyta zawiera osiem utworów (w tym dwa anglojęzyczne). I podobnie jak w przypadku Les Discrets i Arctic Plateau skłaniam się do tego, by nie opisywać każdego utworu z osobna, bo mijałoby się to z celem. Jeśli ktoś ma bogatą wyobraźnię będzie potrafił wejść w tą muzykę i oczami wyobraźni przemierzać Francję z iście impresjonistycznym, może nawet lekko groteskowym podejściem. Jest to muzyka zachwycająca i piękna i choć może nie każdy się przekona tymi słowami: bardzo przystępna.
W dodatku, paradoksalnie wydany zimą, jest to też album bardzo wiosenny, który również już należy do najjaśniejszych gwiazd w podsumowaniu końcoworocznym, choć moim zdaniem jest nieco słabszy od swoich poprzedników. Tym też sposobem dotarliśmy do końca podróży z shoegaze, ale nie wykluczam, że powrócimy do takich klimatów, a samych egzotycznych podróży w tym roku się szykuje się jeszcze, co najmniej kilka.

Ocena: 8,5/10


2 komentarze:

  1. Chyba robię sie fanką shoegaze, więc jakbys mógł tego tematu nie odpuszczać, to byłoby super. :) Bardzo dobra recenzja, pasuje świetnie do klimatu tej muzyki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zobaczę co da się w temacie jeszcze znaleźć, przesłuchać i jakoś opisać, ale na pewno taka muza ma klimat. ;)

    OdpowiedzUsuń