Edgar Allan Poe, może nawet H.P Lovecraft byłby z nich dumny. Ponura ambientowo – elektroniczna stylistyka idealnie pasuje do dusznego klimatu ich opowiadań, a łódzki duet stworzył muzykę niezwykłą, piękną i bardzo filmową…
Poprzednich wydawnictw Insomni nie znam, również historia grupy nie jest mi szczególnie znana. Z kolei skład tego projektu tworzy zaledwie dwóch ludzi: Adam Mańkowski oraz Łukasz Modrzejewski i trzeba przyznać, że jak na obrane środki i stylistykę muzyczną potrafią wyczarować niezwykłe dźwięki, nie tylko wymagające dużej wyobraźni, ale także sporej dawki wrażliwości estetycznej na doznania słuchowe.
Od pierwszego numeru, notabene tytułowego, wchodzimy w świat, w który nie każdy umie się wsłuchać – to muzyka wolna, oniryczna, rozpięta na pojedynczych dźwiękach i wykończonych drobnym odbijanym bitem. Drugi numer „Hurt This Much” utrzymany w tym samym tempie jest bardziej złowrogi – tu jakieś trzaski, jakby szepty, pociągnięcia – jakby ktoś za nami skradał się po korytarzu opuszczonego starego domostwa w którym na pewno skrywane są straszliwe tajemnice… poza tym utrzymać w napięciu przez niemal dziesięć minut przy takim udziale środków to trzeba umieć, a zwykle jest to bardzo męczące, Mańkowskiemu i Modrzejewskiemu na szczęście się to udaje.
„Retirement” z numerem trzecim jest jeszcze bardziej mroczny. Na ciemnym tle mamy delikatne uderzenia, które zaczynają z czasem pulsować jakby mocniej i przemieszczać się melodyjnie w przestrzeni, przenikać umysł na wskroś. Momentami robi się bardzo progresywnie, gdyby rozpisać ten kawałek jeszcze na gitary i mocniejszą perkusją mielibyśmy kawałek godny nawet Dream Theater, no może którejś z solowych płyt Dereka Sheriniana.
Prawie jedenaście minut trwa numer czwarty „Spiky Rays”. Tu witają nas dźwięki bardziej orientalne, ale nadal jest złowrogo i niepokojąco, nerwowo oglądamy się znów za siebie. Powykręcane, nieprzyjazne wizje jak z obrazów Muncha, może nawet jakieś postapokaliptyczne wizje – tego można się tutaj doszukać. I jeszcze raz ogromny szacunek, że kawałek trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sekundy – kolejne pulsacje i wjazdy muszą znaleźć swoje odbicie w naszej duszy – tu nie ma miejsca na szybkie przelecenie i wrzucenie w kąt, czuje się ją całym ciałem, słucha z nieukrywana przyjemnością, mimo, że nie jest to muzyka łatwa.
Potem jeszcze jest „Empire” – bardziej melodyjny, rozpięty na delikatnej klawiszowej melodii, szumiącej perkusji i orkiestracji przywołującej eksperymenty Vangelisa czy Clinta Mansella, choć brakuje tu bardziej ekstatycznego wybuchu, niestety tych tu nie doświadczymy. Ostatni, szósty kawałek, „Doubt in the Content” znów jest ciemny, złowrogi i mroczny – pojedyncze uderzenia, zgrzyty, piski i mocno wtłumione w przestrzeń bity… melancholia, smutek, jakaś pustka, poczucie bezradności… cienie, szepty i mgła, mgła, która pochłania wszystko dookoła…
Na pewno nie jest to album dla każdego. Problem będą mieli Ci, którzy nie czują takiego grania, którzy nie potrafią zgłębić muzyki całą swoją percepcją i wyobrazić sobie do dźwięków osobnych obrazów. Zadowoleni powinni być wszyscy kochający minimalizm i pomysł zawarty w niewielkim nakładzie dźwiękowym i bez zbędnego, dla co niektórych hałasu. Będąc otwarty na wszelkie muzyczne doznania i samemu będąc wiecznym muzycznym poszukiwaczem, nie ukrywam, że muzyka łódzkiego duetu zaintrygowała mnie w sposób szczególny, opisać w pełni to, co się słyszy nie jest też możliwe, bo każdy będzie widział i słyszał co innego. To album niezwykły i świetnie zrealizowany, idealny aby się wyciszyć, aby wejść w siebie.
Ocena: 8,5/10
Album można posłuchać, ściągnąć za darmo lub kupić na bandcampie grupy.
To trzeba na spokojnie, usiąść i się skupić, wtedy mozna usłyszec całe piękno tej muzyki. podoba mi sie koncepcja "free download" tuz obok "kup". jak widac mozna i nie potrzeba do tego ACTA, żeby sie dogadac ze słuchaczami. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOtóż to ;)
OdpowiedzUsuń