środa, 15 lutego 2012

Shoegaze I: Arctic Plateau – The Enemy Insight (2012)



Niektórym zapewne ten gatunek kojarzy się z gapieniem w buty. Nic bardziej mylnego, to odmiana noise rocka z lat 80 charakteryzująca się psychodelicznym podejściem łączonym z zimną falą, punk rockiem i post – rockiem jak również często smutnym, dusznym klimatem. Początek roku dwa tysiące dźwięcznego obfituje w nowości z tego gatunku i to nowości nie byle jakich, bo od grup znanych – na początek włoski Arctic Plateau…

Arctic Plateau to projekt tworzony w całości przez jednego człowieka – Gianluca Divirgilio.
W 2006 roku zrealizował on trzy utwory. W 2009 roku pojawił się jego debiutancki album „On A Sad Sunny Day”. W 2011 roku wydał split razem z francuskim Les Discrets (o którym będzie w kolejnym artykule), a na początku lutego premierę miała jego druga, w pełni autorska płyta, zatytułowana „The Enemy Insight”.

Już od pierwszego numeru mamy do czynienia z muzyką smutną, chłodną i liryczną. Taką, w którą się wchodzi głęboko i czuje całą duszą. Słuchając tej płyty ma się poczucie bycia liściem, który targany prądami rzeki unosi się wraz falowaniem kolejnych dźwięków.
Mamy tu utwory bardzo spokojne, choć od czasu do czasu pojawiają się mocniejsze akcenty, w rodzaju ostrzejszych gitar, czy nawet growlu (jak w utworze tytułowym).
Ma się też wrażenie czerpania garściami z muzyki rockowej (i metalowej) ostatnich dwudziestu lat – gdzieś przemknie liryczny i spokojniejszy odcień Opethu, gdzieś zapachnie U2 („Loss and Love”), a nawet Dire Straits („Melancholy is not only for soldiers”) czy nawet Archive („Abuse”). Jednak nie ma tu brudu, wszystko jest klarowne, czyste i emocjonalne, a przy tym niezwykle czarująco nagrane.

Nie ma sensu rozpisywać się o każdym numerze z osobna, trzeba płytę posłuchać i samemu odkryć jej piękne strony. Zdziwi ona tych, którzy jak ognia unikają włoskiego grania – brakuje tu pompatyczności, wesołkowatych klawiszy czy piskliwych wokali. Ten ostatni zwłaszcza jest bardzo wyważony, niski i niezwykle przejmujący. To muzyka oczyszczająca jak ciepły letni deszcz, taka po którą można sięgnąć o każdej porze roku, nawet zimą i mimo przebijającego z niej smutku odprężyć się i mimo wszystko uśmiechnąć.
Wreszcie to jedna z tych płyt, które już przy pierwszym odsłuchu trafiają w gusta, a także wędrują do podsumowań. Na pewno spodoba się ona tym, którzy znają poprzedni album tego fantastycznego Włocha (a jest to album jeszcze lepszy i dojrzalszy od debiutu) i tym, którzy słuchają shoegaze’u. A na pewno tym wszystkim, którzy słuchają muzyki całym sobą, dogłębnie i z wrażliwością.

Ocena: 8,5/10

Utwór otwierający najnowszą płytę Arctic Plateau, który znalazł się również na splicie z francuskim Les Discrets w 2011 roku.

4 komentarze:

  1. Na splicie z Les Discrets nie zrobili na mnie zbyt dużego wrażenia. Debiut na razie przesłuchałem raz i raczej wypadł średnio. Daleko mu do debiutu Les Discrets, czy nawet do ich nowego albumu. A trzeba też pamiętać o podobnie grającej formacji Alcest. Pewnie jeszcze dam szansę Arctic Plateau, ale niczego wielkiego sobie nie obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się spodobał, aczkolwiek jest zupełnie inny od Les Discrets. A Alcesta nie znam, nazwa kojarzy mi się z serią o Mikołajku, którą bardzo lubię, i jakoś nie miałem okazji zgłębić twórczości tegoż francuza, który tworzy Alcesta. Możliwe, że kiedyś sięgnę i po nich, na razie wystarcza mi to, co poznałem, a pewnie zaskoczę trzecim odcinkiem, ale niech to będzie niespodzianka.

    OdpowiedzUsuń
  3. MNie się bardzo spodobało, uwielbiam takie mroczne klimaty. Zrobiła tez wrażenie Twoja recenzja, tak bardzo dopasowana stylem do tej muzyki. A Alcesta też lubię. Tego co non stop jadł. Nie tego grającego. ;) Aczkolwiek temu grającemu też dam szansę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Alcest muzyczny/grający za jakiś czas. Alcesta z Mikołajka uwielbiam również.

    OdpowiedzUsuń