Wsiadamy w samolot i z Włoch lecimy do Francji, gdzie istnieją dwie interesujące nas formacje, wpisujące się w nurt shoegaze. Les Discrets przybliżę jako pierwsze, przy pomocy ich drugiego, świeżutkiego albumu. Następnie, już w trzeciej części, zostawimy ojczyznę Mikołajka i udamy się do Rosji, by w czwartej znów wrócić do Francji. Dlaczego, tak? Żeby było ciekawiej. A skoro ma być ciekawie, to czy wystarczy napisać, że Les Discrets jest bardzo ciekawe?
I tak, i nie. Podobnie jak w przypadku Arctic Plateau mamy do czynienia z chłodną i smutną, niezwykle melancholijną muzyką, która nie wejdzie tym, którzy szukają sieczki, lub nie umieją poczuć emocji płynących z dźwięków w sobie. Jednocześnie jest nieco ostrzej, więcej jest tu gitarowych ścian i przesterów, z kolei momenty niemal akustyczne są budowane jeszcze bardziej wietrznie i unosząco się w przestrzeni niczym jakaś kołysanka, by po chwili znów wybuchnąć ostrzejszym zagraniem. Właściwie, porównanie do Arctic Plateau jest nie do końca adekwatne, bo jest to też muzyka nieco odmienna od swojego włoskiego odpowiednika.
Les Discrets powstało w 2003 roku z inicjatywy multiinstrumentalisty Fursy Teyssiera jako platforma artystyczna dla jego sztuki malarskiej. Dołączyło do niego dwóch muzyków – Winterhalter oraz Audrey Hadron. W 2009 roku podpisali kontrakt z wytwórnią Prophecy Productions na pięć albumów (!). W tym samym roku zrealizowali epkę razem z innym francuskim zespołem shoegaze’owym, grupą Alcest (do której powrócimy po podróży z Rosji), a następnie w marcu 2010 roku debiutancki pierwszy album pod tytułem „Septembre et ses dernières Pensées" (którego recenzję można przeczytać na zaprzyjaźnionym blogu). Już 18 czerwca tego samego roku zapowiedziano, że materiał na drugą płytę jest gotowy i czeka na zrealizowanie – album pojawił się w lutym tego roku, nie wiem czemu trzeba było czekać tak długo, ale od razu należy zaznaczyć, że warto było czekać.
Oba albumy łączy podejście pod którym nasi romantyczni wieszczowie mogliby się swobodnie podpisać – jest ciemność, jesienno-zimowy chłód, smutek i melancholia, które niesamowicie uzupełnia przepiękny (przez wielu nienawidzony) język francuski. Nie będę się jednak rozwodził nad tym co jest w słowach, ponieważ mogę się jedynie domyślać – moja znajomość francuskiego jest raczej nikła, żeby nie powiedzieć żadna. Oba łączą też obrazy Teyssiera. I tak na jeden ze splitów zdobiło targane wiatrem zimowe drzewo, na debiutanckim pełnowymiarowym krążku mieliśmy straszliwą czarownicę niczym z bajek braci Grimm pochylajacą się nad dwójką dzieci (mi osobiście jednak kojarzącą się z Buką z Muminków) a na nowej mamy upiornego Pana Młodego ściskającego welon zapewne martwej Panny Młodej. Fantastycznie odzwierciedlają one duszny, złowrogi klimat kolejnych utworów, których również nie będę drobiazgowo opisywał.
Na najnowszym albumie, podobnie jak na poprzednim otrzymujemy akustyczne łagodne dźwięki, a przy tym niezwykle przejmujące, raz po raz przenikają się ze ścianami szybszych noiseowych pasażów.
Nie rozumiem tylko, czemu płytę rozbito na dwa krązki, zwłaszcza jak drugi zawiera tylko trzy utwory, a pierwszy osiem, a całość razem trwa niewiele ponad pięćdziesiąt minut. Ci, którzy znają i kochają dźwięki Les Discrets powinni być zadowoleni, Ci którzy słuchają shoegaze’u powinni po nią sięgnąć bez chwili zawahania, a Ci którzy szukają wyciszenia, wchodzą w muzykę i widzą oczami wyobraźni obrazy malowane pędzlem instrumentów i głosów też powinni posłuchać i zatopić się w tych opowieściach.
To po prostu bardzo udany, piękny album, a że razem z debiutem i splitami dość powtarzalny to już zupełnie inna bajka, nie da się ukryć, że słucha się ich z naprawdę dużą przyjemnością, nawet większą niż kolejne heavy i power metalowe produkcje, które nie zawierają w sobie nic z tego, co można usłyszeć w muzyce Les Discrets. Naprawdę warto poświęcić im trochę czasu i posłuchać ich twórczości. Polecam, nawet tym, najbardziej wybrednym słuchaczom...
Album bardzo dobry, ale tylko bardzo dobry. Debiut stawiam zdecydowanie wyżej - może dlatego, że był to faktycznie świeży powiew...jesieni ;-) Tutaj oczywiście nie jest źle, ale czegoś mi tutaj brakuje. Daję 8,5/10.
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz widze jak dajesz komuś 10/10. Ale ja u Ciebie bywam od niedawna. Do mnie chyba jednak bardziej przemówił Arctic Plateau, ale przyznaję - to tez jest bardzo dobre. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńP.S.Coraz trudniej jest udowodnić, ze nie jestem automatem, jak tak dalej pójdzie, to juz mi sie tego hasła nie uda wstawić ;p
Było parę płyt, którym dałem 10/10, aczkolwiek ostatnio trochę ograniczam najwyższe noty, bo niektórzy ludzie protestowali, nie żebym się sugerował, ale był okres że waliłem takimi ocenami ciągle. Co do "automatu" to wierzę, że nim nie jesteś - weryfikacja jest po to, żebym zdecydował czy wpis się nadaje na publikację, miałem na początku działalności masę nieprzyjemnych komentarzy i śmieci, postawiłem więc na selekcję. Bo to różne płyty, będzie jeszcze dziwniej ;) Również pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń