sobota, 3 maja 2014

Apocalyptica - Wagner Reloaded (2013)


W drugiej połowie lat 90 czterech wiolonczelistów debiutowało płytą z coverami Metalliki. W kilka lat później metalowych wiolonczelistów zostało trzech, a do składu dołączył nawet perkusista. Płyty studyjne z własnymi kompozycjami miały gościnne udziały wokalistów i wokalistek. W sześć albumów studyjnych później od czasu pamiętnego trybutu dla Metalliki, Apocalyptica wydaje niezwykłą koncertową płytę poświęconą... Ryszardowi Wagnerowi.

22 maja 2013 roku minęła dwusetna rocznica urodzin kompozytora, a Gregor Seyffert choreograf i tancerz poprosił Apocalyptikę aby towarzyszyli mu podczas serii spektakli poświęconemu dziewiętnastowiecznemu twórcy operowemu. Nie miały to być zagrane na nowo kompozycje niemieckiego kompozytora, a raczej oparte na jego dziełach reinterpretacje. Nie miały to być jego utwory, a utwory na bazie jego twórczości i życiu. Niezwykły koncept został w niedługim czasie przerobiony na płytę koncertową, zawierającą zupełnie nową muzykę Apocaliptyki. Znamienny jest też fakt, że koncert został zarejestrowany w Lipsku, miejscu urodzenia Ryszarda Wagnera.

Toppinen powiedział, że wzięli elementy z życia i twórczości Wagnera i przearanżowali. Tak naprawdę jednak jest to zupełnie nowa muzyka inspirowana jedynie Wagnerem. Chodziło bowiem o stworzenie czegoś w rodzaju filmowego soundtracku, w tym wypadku przeznaczonego na scenę opery.
Co więcej jest to właściwie powrót do korzeni Finów, czysto instrumentalna muzyka, w której nie ma miejsca na wokal, stała się swoistym hołdem dla fanów, przede wszystkim tym starszych, którzy mieli za złe Apocaliptyce, że w ich muzyce znalazło się miejsce na liryki. Dodaje też, że wielokrotnie byliśmy pytani czy zrobimy kiedyś tego rodzaju projekt, ale po raz pierwszy poczuliśmy, że jest to właściwy moment. To było jak pisanie muzyki do filmu, który nigdy nie powstał. Miałem listę pomysłów Gregora i fragmentów, które musieliśmy zawrzeć. Musiałem wziąć pod uwagę wszystkie długie sceny i rozpisać to na muzykę, która zawarłaby nie tylko ducha Wagnera, ale i nasz styl. Musiałem wziąć pod uwagę też ten aspekt, że będziemy to wykonywać na żywo z orkiestrą, chórem i ponad setką tancerzy. Projekt stał się spektaklem opowiadającym o życiu i dziele wybitnego kompozytora. Toppinen krótko po realizacji tego projektu zauważył także, że po siedemnastu latach poczuł się wolny, mógł zrobić coś nowego i niezwykle inspirującego. Uzyskaliśmy świadomość, że możemy zrealizować coś więcej niż tylko zwykły album. "Misja niemożliwa" stała się "Misją zakończoną", a my mamy nowy cel, który być może uzyska odzwierciedlenie w kolejnym albumie.

Przyjrzyjmy się zatem, czy też przysłuchajmy muzyce zawartej na tym albumie. Otwiera ją "Signal", mroczny jak gdyby burzowy ton, a następnie niezwykle tajemnicze, równie niepokojące rozwinięcie w znakomitym "Genesis", które z kolei po burzy oklasków przechodzi w "Fight Against Monsters". Początkowy dość lekki, ale marszowy fragment, rozwija się do ciężkiego epickiego motywu, który dosłownie wprawia w osłupienie. Wiolonczele i perkusja brzmią tutaj nie tylko spójnie, ale i groźnie, a kiedy dołącza do nich orkiestra ma się dosłownie wrażenie uczestniczenia w walce potężnych demonów, potworów i ludzi, którzy usiłują się przed nimi wyzwolić. Cudownie to brzmi, ale jestem przekonany, że spektakl musiał być jeszcze bardziej niezwykły.
 

Uspokojenie przychodzi w początkowym fragmencie kolejnego utworu "Stormy Wagner", wietrznej i lirycznej warstwie muzycznej, jak gdybyśmy unosili się nad polem bitwy i wraz z Walkyriami oglądali to, co zostało i nagle znów wchodzą szybsze, marszowe, mroczne tony, epickie i pompatyczne, ale w żaden sposób nie przedobrzone. Gdzieś przemykają nawet skojarzenia z przeróbkami utworów Metalliki, ale nie jest to właściwe skojarzenie. Wraz z trzaskiem piorunów, które kończy utwór poprzedni i rozpoczyna kolejny, poznajemy kolejnego bohatera oper Wagnera, "Latającego Holendra". Najpierw przepiękna introdukcja orkiestry, a następnie potężne uderzenie wiolonczel i perkusji. Fantastycznie zostało ze sobą połączone klasyczne elementy wagnerowskiej muzyki z ciężkim metalowym feelingiem, budowanym wszak jedynie za pomocą perkusji i pociągnięć smyków po wiolonczelach! Będąc już na pełnym morzu przychodzi czas na uśpienie naszej czujności, "Lullaby" czyli kołysanka skonfrontowana z wcześniejszą dawką emocji jest naprawdę czymś wielkim. Liryczny, funeralny i przejmująco smutny początek rozpisany na orkiestrę nie tylko uspokaja, ale także daje do zrozumienia jak kruche jest życie, zwłaszcza w twórczości Wagnera. Gdzieś przemykają skojarzenia z ostatnimi dokonaniami Nightwish czy Tuomasa Holopainena i nie są to z kolei skojarzenia zbyt odległe. Jestem przekonany, że i tam można zanelźć nawiązania do Wagnera właśnie. Kapitalnie ten utwór przechodzi w kolejny orkiestrowy, nieco bardziej wesoły "Bubbles", w którym niemowlak płaczący na końcu poprzedniego dorasta na naszych oczach i  cieszy się na widok kolorowych bąbelków. Wiele bym dał by zobaczyć to,  jak zostało to pokazane w ramach spektaklu. 

Intrygujący jest początek kolejnego utworu, który rozpoczyna fragment "IX Symfonii" Beethovena. Powiecie, że to pewnie przesłyszenia albo pomyłka Apocaliptyki, nic bardziej mylnego. Mistrzem Wagnera był właśnie Bethoveen i słynął z interpretacji jego dzieł, a ten utwór zatytułowany "Path of Life" ma zdaje się pokazać właśnie to zamiłowanie Wagnera do Bethoveena. Przepiękne nawiązanie, które po kolejnej burzy oklasków wraca do niepokojących, mrocznych dźwięków. "Creation Of Notes" prezentujący zapewne proces twórczy Wagnera, który po spotkaniu ze swoim mistrzem przystąpił do spisania swojego kolejnego dzieła. Kolejny raz fantastycznie zostały tutaj połączone dźwięki klasycznej orkiestry z ciężkimi wiolonczelami i świetnie uzupełniającą całość perkusją. 
Po nim przechodzimy w kolejną smutną i bardziej liryczną kompozycję jaką jest "Running Love". Zawierającą zapewne nawiązania do "Tristana i Izoldy" jest tutaj czymś w rodzaju ballady, pięknej i ujmująco zaaranżowanej. Jest jak taniec dwojga kochanków, których za niedługa chwilę śmierć rozdzieli na zawsze i bezpowrotnie. Zaraz po rozstaniu mamy kolejny cud narodzin w "Birth Pain", liryczny i smutny dotyczy jednak bardziej jeszcze jednej refleksji nad życiem jednostki, choć przychodzi na świat nowy człowiek, bólem jest to, że będzie musiał żyć, cierpieć tak samo jak cierpieli ludzie przed nim.

Zbliżając się do końca tej niesamowitej konceptualnej płyty o Wagnerze, czeka nas jeszcze podzielona na dwie części suita "Ludwig". Wpierw "Wonderland" o zdecydowanie szybszym i ponownie mroczniejszym, metalowym wydźwięku i fantastycznie pokazująca kunszt Apocalyptiki. Następnie "Requiem" które otwiera kończący poprzedni utwór ulewa. Znów jest lirycznie i smutno. Zakończenie podróży tak Wagnera jak i wszystkich jego herosów i heroin - ale to jeszcze nie jest koniec. Niemal w tym samym miejscu, gdzie kończy się "Requiem" rozpoczyna się "Destruction", złożonej z przepięknej deszczowej melodii wygrywanej na fortepianie i smyczkowego podkładu.

Widowisko musiało być naprawdę niezwykłe i zapewne dużo obszerniejsze niż niemal godzinna płyta Finów. Luźno powiązana z dziełami i życiem Wagnera płyta jest niezwykła i rewelacyjnie pokazująca nie tylko geniusz Wagnera, ale także pokazująca niesamowitą wszechstronność i talent Apocalyptiki. Sądzę, że to nie tylko płyta dla fanów tej grupy, ale także zdecydowanie warta uwagi dla wielbicieli twórczości niemieckiego kompozytora, muzyki klasycznej i oper. Wagner na pewno jest zadowolony, że jego muzyka wciąż inspiruje i przypuszczam, że z dumą uściskałby dłonie muzyków grupy Apocalyptica, która jest w znakomitej formie i jeszcze nie jednym nas zaskoczy. Bez oceny


Recenzja napisana dla magazynu Heavy Metal Pages.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz