środa, 21 maja 2014

Sabaton - Heroes (2014)

Okładka wersji podstawowej
Sabatonu nie trzeba nikomu w Polsce przedstawiać. Siódma płyta studyjna Szwedów opiewających przede wszystkim wydarzenia z drugiej wojny światowej i pierwsza nagrana w nowym składzie wreszcie ujrzała światło dzienne. Nie pokusili się na wielkie zmiany w swoim stylu, ani na szczególną brzmieniową woltę i prawdopodobnie dlatego album wypada po prostu średnio...

Otwierający płytę, będącą mini-konceptem, "Night Witches" opowiada o 588 Sowieckim Pułku Nocnych Bombowców, czyli eskadrze złożonej z kobiet nazywanych po prostu "Wiedźmami Nocy". Utwór jest szybki, potężnie i gęsto nagrany, ale kompletnie nie zapadający w pamięć. Ciężko się go też słucha, nie ma w nim melodii, zastępuje go po prostu tępa łupanka okraszona chórami i podniosłym klimatem, który w tym wypadku jako otwieracz sprawdza się nijako. Nieco lepiej jest w równie ciężkim, "No Bullets Fly" opowiadającym o incydencie z 1943 roku, w którym uszkodzony bombowiec Charliego Browna po udanym nalocie na Bremę nie został zestrzelony przez Luftwaffe, a puszczony wolno. Brzmieniowy chaos, który tak bardzo może rozdrażnić w pierwszym numerze tu sprawdza się wręcz znakomicie. Sabaton jeszcze nigdy nie brzmiał tak potężnie, a praca gitar przypomina wręcz niemiecką szkołę znaną choćby z Accept. Trzeci, "Smoking Snakes" mówiący o Brazylijskim Korpusie Ekspedycyjnym to jedna z ciekawszych kompozycji, także bardzo szybka i potężna, ale i z dużą ilością wyraźnej i melodyjnej pracy gitar.

Numer czwarty to z kolei kolejny w dyskografii grupy akcent polski, czyli "Inmate 4859" opowiadający o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. To nie tylko jedna z ciekawszych kompozycji na płycie, ale także najlepszy "polski" utwór Sabatonu jaki kiedykolwiek powstał. Fantastycznie wypada kołysankowy wstęp zagrany na cymbałkach i podniosły klimat całości. Niesamowitym utworem jest "To Hell And Back". Pokazujący tragizm wojny i koszmar weteranów, numer opowiada o Audie'm Murphy. Marszowy, a także nieco wolniejszy klimat, jako żywo wyjęty z motywu przewodniego "Mostu na rzece Kwai", choć niektórzy przyrównują przewodni fragment do twórczości Ennio Morricone. To również dobry trop, ale mało powiązany z motywami wojennymi. Do tego powstał świetny, wstrząsający teledysk.

Okładka alternatywna
Dużo słabiej wypada ballada, czyli "The Ballad of the Bull". Utwór o kapralu Leslie "Bull" Allenie jest niestety równie drażniący co otwierający "Night Witches". W całości oparty na klawiszach i orkiestracji, która jest po zbyt głośna, mało finezyjna. Nawet głos Joakima zupełnie nie sprawdza się tutaj w nieco łagodniejszym wokalu. Drugi singiel z tej płyty znalazł się na pozycji siódmej i nosi tytuł "Resist And Bite". Opowieść o Chasseurs Ardennais, formacji piechoty Sił Zbrojnych Belgii, która w 1940 stawiła opór niemieckim wojskom jest szybsza, ale także utrzymana w wolniejszych, marszowych tonach. Przewodni motyw nawiązuje bardzo wyraźnie do "Thunderstuck" AC/DC, a sam utwór, choć wcale nie najlepszy, prezentuje się naprawdę dobrze. Bardzo dobry za to jest szybki i melodyjny "Soldier of Three Armies", opowiadający o Lauri'm Törni, żołnierzu armii fińskiej, Waffen-SS i Zielonych Beretów Armii Stanów Zjednoczonych.

Przedostatnim kawałkiem na tym albumie jest "Far from the Fame" traktującym z kolei o bohaterze Czechosłowacji, Marszałku Karelu Janoušeku. Ten otwiera perkusja, a następnie wchodzi łatwo rozpoznawalny Sabatonowy podniosły klimat złożony z gitar i orkiestrowo-chóralnego tła. Niestety jest to słaby i nieco nużący utwór. Rutyną jest także finalny "Hearts Of Iron" o niemieckich siłach 12 i 9 Armii. Jeśli wsłuchać się dobrze, dostrzec można autozrzynki zarówno z płyty "Primo Victoria" jak i późniejszych "Art of War" i "Coat of Arms". Na tym kończy się płyta podstawowa i jest to zakończenie miałkie, pozostawiające spory niedosyt, tym bardziej, że to najkrótszy album w dyskografii Szwedów.

Wersja rozszerzona zawiera jeszcze jeszcze jeden krążek, a na nim aż pięć kompozycji, w tym trzy covery, co poszerza zawartość wydawnictwa do około pięćdziesięciu ośmiu minut. Na początek znany już z "Metalizera" kawałek "7734", który został odrobinę przearanżowany i w nowym brzmieniu zyskał na sile i ostrości. Nową kompozycją, będącą bonusem do "Heroes" jest utwór zatytułowany "Man of War", który otwiera marszowy nawiązujący delikatnie do "Panzerkampf" wstęp. Dobry to utwór, który spokojnie mógł znaleźć się na wersji podstawowej, nawet zastępując którąś zdecydowanie słabszą kompozycję. Sam w sobie jednak jest dość nudny i powtarzalny. dobrze jednakże powinien sprawdzić się na koncertach.


Pierwszym coverem, trzeba przyznać dość oryginalnie potraktowanym, jest ulubiony przez Joakima utwór Metalliki, czyli "For Whom the Bell Tolls". Zdecydowanie cięższy i z bogatym orkiestrowym tłem, które przywodzi na myśl połączenie oryginału z wersją znaną z "S&M". Wersja Sabatonu pod względem instrumentalnym oraz brzmieniowym wypada bardzo przekonująco, nieco gorzej sprawa ma się z wokalem Joakima, którego maniera i bardzo wyraźne "r" może drażnić, ale na szczęście szybko można się do niego przyzwyczaić. Znakomita robota.

Drugi z nich pochodzi z repertuaru szwedzkiej grupy Raubtier, przyjaciół Sabatonu i parających się muzyką industrialną i również sięgającą po elementy wojenne, zwłaszcza powiązane z wikingami. Nieznany mi to zespół, a utwór w wersji oryginalnej zupełnie mnie nie przekonał do siebie. Sabaton nagrał go znacznie ciekawiej, ciężej i potężniej. W bardzo zbliżonej stylistyce jak ten z repertuaru Metalliki brzmi naprawdę świetnie i stanowi ciekawe rozwinięcie podstawowej płyty. Trzeci i ostatni cover "Out of Control" pochodzi z repertuaru fińskich metalowców z Battle Beast. W oryginale śpiewany przez wokalistkę Noorę Louhimo wpisywał się w tradycję metalowych grup z kobietami na wokalu z lat 80 i które do dziś godnie reprezentuje choćby Doro. Jak dla mnie jednak zarówno zespół, jak i utwór jest mocno przeciętny. Tu także Sabatanowa wersja jest po prostu lepsza, cięższa znacznie lepiej brzmiąca. Bardzo porządny i ciekawy to cover, znakomicie pokazujący znacznie ostrzejszą stronę Sabatonu, a także znacznie lepiej pokazujący umiejętności nowych członków grupy aniżeli kompozycje z płyty podstawowej.

Sabaton nie zaskoczył zmianami w stylu, co więcej postawił wszystko na jedną kartę: zagramy to samo, ale jeszcze potężniej. Kilka dobrych utworów z garścią znakomitych pomysłów jednak nie wystarcza by pociągnąć ten album do miary znakomitych (i przy tym równie odtwórczych) albumów poprzednich, jeśli w znacznej mierze kuleje sfera kompozycyjna. Słychać to bardzo wyraźnie, zmiana muzyków, którzy od lat tworzyli szwedzki zespół na zupełnie innych ludzi, odbija się na niej. Całości brakuje tego pierwiastka świeżości i niemal geniuszu, który z powodzeniem wyewoluował w Civil War. Całość ratuje jedynie zdecydowanie ostrzejsze, mocniejsze brzmienie i paradoksalnie płyta druga składająca się przecież niemal wyłącznie z coverów. Sabaton w nowym składzie nagrał krążek mocno zachowawczy, dobry, ale kompletnie nie porywający, a przy tym nie tylko najsłabszy w całej swojej karierze, ale także wypadający blado ze znakomitym debiutem grupy eks-członków wojennej machiny, czyli Civil War. Wierzę jednak, że przyszłość zweryfikuje czy Sabaton jest jeszcze w stanie znów stać się "bohaterami" w swoim gatunku, tym razem bowiem tak się nie stało.

Ocena (płyta podstawowa): 6,5/10
Ocena (płyta dodatkowa): 8/10
Ocena ogólna: 7/10


Polska edycja siódmego albumu Sabaton została objęta patronatem medialnym LupusUnleashed. 

2 komentarze:

  1. Dobra recenzja, zgadzam się z ogólnym wydźwiękiem, że płyta jest dość zachowawcza z domieszką kilku interesujących pomysłów. Może wpływ na to miała zmiana zespołu (taki okres przejściowy), a może zespół nie chce zmieniać sprawdzonej formuły.

    Myślę jednak, że zdecydowana większość fanów z przyjemnością będzie słuchać tej płyty. Osobiście "Heroes" oceniam na 7,5/10.

    Co do niektórych utworów:
    "Night Witches" - zapewne miał powstać kawałek na początek koncertów, ale wyszło bardzo przeciętnie.

    "No Bullets Fly" - świetny utwór zagrany z werwą, nawet lekka autozrzynka z "Killing Ground" nie przeszkadza.

    "Inmate 4859" - już po pierwszym przesłuchaniu jedno określenie wpadło mi do głowy - "piekielna kołysanka".

    "To Hell And Back" - udane wprowadzenie świeżości, dobry kawałek, który jednak dość szybko mi się znudził. Nie do końca wiem, czemu.

    "Resist And Bite" - ulubiony utwór z płyty. Nie jest wybitny pod względem kompozycyjnym, ale nadrabia to pod względem żywiołowości, energii z niego bijającej. Zdarzyło mi się wiele razy nucić refren podczas słuchania. We are allllll…

    „Far From The Fame” – częściowo nie zgadzam się z Twoim zdaniem. Jeśli chodzi o środki, to rzeczywiście jest klasyczny do bólu i nieco nużący (dla kogoś, kto zna poprzednie płyty) Sabaton, ale refren wciąga, wręcz płynie się z jego nurtem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie ta płyta straszliwie rozczarowała. Głównie dlatego, że do kapeli dołączyć Thorbjorn Englund, którego znam z jego solowego projektu Winterlong. I mocno liczyłem na jakiś jego wkład w nowy materiał od Sabaton. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Szwedzi tłuką po raz kolejny to samo i nie próbują niczego nowego. Po nagraniu "The Art Of War" kapela kopiuje samą siebie. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń