niedziela, 27 października 2013

Cuba De Zoo - Trucizna (2013)

Napisał: Marcin Wójcik

Słowo „trucizna” nie kojarzy się pozytywnie. Istnieje jednak pewna płyta, która może zmienić postrzeganie tego słowa w społeczeństwie. Ta płyta to najnowsze dzieło grupy Cuba De Zoo...

„Trucizna” jest drugim wydawnictwem grupy. Zgodnie z zapowiedzią, materiał jest rzeczywiście dojrzalszy od tego, który można usłyszeć na debiutanckim LP „Rozkaz”. Ponadto „widać, słychać i czuć”, że jest to płyta przemyślana, dopracowana od A do Z. Dojrzałość materiału nie oznacza jednak, że nie może być on świeży. Cuba De Zoo serwuje nam dziesięć świeżutkich, chrupiących i ciepłych bułeczek. Każda ma nieco inny smak, choć są tej samej wielkości (każdy z utworów trwa trzy i pół lub cztery i pół minuty) i są przygotowane z tych samych składników.

Nie ma co się przyglądać, czas na konsumpcję!

Pierwsza bułeczka – „Dom”. Wstęp do tego utworu bardzo przypomina mi nieco „Venus As A Boy” Bjork. Bardzo pozytywne skojarzenie już na przysłowiowe „dzień dobry”. Jak się okazuje, na zwrotce temat też się ciągnie. Jednak rozkręca się, przyjemnie rozbrzmiewa gitara, perkusjonalia zaczynają przypominać nieco odgłosy budowy lub przemysłu. Całość brzmi bardzo przyjemnie dla ucha, ma bardzo przyjemny rytm i za razem jest melodyjny. Mocną stroną kompozycji jest również tekst. Słychać tu odniesienia do wielkiej budowy z okresu socrealizmu (wyrabianie norm, pracujący chłopcy i dziewczęta itp.).  Mowa tu jednak również o domach bez ścian i dachu. „Byleś tylko ty w nim był”. Jest pole do interpretacji, bardzo mnie to cieszy. Nie chcę niczego narzucać, ale wydaje mi się, że tekst jest potwierdzeniem przysłowia „Nie ściany tworzą dom”. Wszak wiadomo, że bez ludzi nie ma domu, lecz jest chata. 

Numer dwa – donut z polewą na ciepło. „Lament”. Przepiękny bas na wstępie, potem dołączają kolejne instrumenty. Budowa rytmu i ścieżki basowej bardzo przypomina mi „Bottled” zespołu Budgie. Z tą różnicą, że „Bottled” jest niezbyt długim utworem instrumentalnym, w którym historię opowiada gitara, której śpiew został zagrany techniką slide. Cuba De Zoo opowiada za to historię ludzkim głosem, a gitara kwaczy sobie pedałem „wah-wah” w nowoczesny, niehendriksowski  sposób, tworząc przyjemną przestrzeń. W refrenie pojawia się lekkie rozluźnienie, jakby lekkie upłynnienie  (stąd ta polewa na ciepło) i udane, przyjemne chórki. Plus gitara akustyczna, też nieco kojarząca się z Budgie. Te skojarzenia są oczywiście subiektywne, myślę, że może to wynikać z mojej miłości do tej walijskiej grupy. Nie znaczy to jednak, że „Lament” nie brzmi świeżo. Zdecydowany faworyt, porwał mnie od razu. 

Cztery – francuski rogalik – „Trucizna”, po francusku poison, czyli utwór tytułowy. Podoba mi się gitara, jest jakby nieco z tyłu, gra coś w rodzaju arpeggio, pojedyncze nutki, bardzo melodyjnie. Zapada w pamięć i jednocześnie stanowi ważny element kompozycji. Gra również rytmy, ale to nieco później, nieco dalej. Perkusja przez lwią cześć utworu brzmi trochę folkowo (to pewnie przez obecność tamburynka). Potem jednak brzmi ostrzej, rozbudowuje się, jest bardziej noise. Tamburynko od czasu do czasu jednak wciąż gdzieś tam jest przemycane. Cała kompozycja jest jakby dwukolorowa. Połowa jest spokojniejsza, zagrana ciszej. Druga połowa to wzrost napięcia większy hałas, rozwiązanie. Jest to niemal najdłuższy utwór na płycie. „Pistolet” przebija go dosłownie o sekundę(!)

„Synku” – eclaire z polewą czekoladową i pysznym kremem w środku. Dziewiąta pozycja. Przepiękna, rockowa kołysanka. Nosi znamiona ballady. Nasuwa skojarzenia z „Elli Lama Sabachtani” Wilków,  a gitara z chorusem przywołuje rzewny klimat „Odchodząc” Republiki (tam też zastosowano taki patent). W pewnym momencie pojawia się potężne uderzenie i scream w wokalach, ale potem wszystko powraca do punktu wyjścia. Dodaje to jednak klimatu nocy, tak bardzo potrzebnego kołysankom. 
Odnoszę wrażenie, że „Synku” jest taki bardzo polski. Mnie samemu kojarzy się z dzieciństwem, które przypadło na schyłek lat dziewięćdziesiątych. W tej dekadzie powstało mnóstwo takich muzycznych opowieści, które do tego odnosiły komercyjny sukces. Trudno cokolwiek dalej napisać. To jest po prostu przepiękne! 

Pyszne wypieki wymagają kilku słów podsumowania… 

Cuba De Zoo to ekipa trzech zdolnych cukierników. Słychać, że panowie odnaleźli swoją drogę, po której zapewne będą kroczyć dalej. Słychać dojrzałość zarówno muzyczną jak i w warstwie tekstowej. „Trucizna” wcale nie truje. To kawał dobrego, przemyślanego i spójnego albumu, w którym trudno doszukać się słabych stron. Dobra, polska płyta, bez śpiewania po angielsku niskolotnych tekstów z marnym akcentem i kaleczenia sobie przy tym języka. To świetny materiał na eksport, do promowania polskiej twórczości i rodzimego pierwiastka w rockowych równaniach. Cieszy mnie to, że zespół ma powodzenia na antenach krajowych stacji radiowych i liczę na to, że utwory z „Trucizny” jeszcze długo będą słyszalne w eterze. 

Zgłodnieliście, łasuchy? Ocena: 9,5/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz