poniedziałek, 18 lutego 2013

Rubin 714 - Stereo EP (2012)

Napisał: Marcin Wójcik

W maju roku dwa tysiące dźwięcznego opolski kolektyw muzyczny Rubin 714, wydał płytę krótko grającą „Stereo EP”. Zdaję się,  znów próbuje swoją muzyką zagrać ludowej władzy na nosie. Śpiewając ponadto po angielsku –  urzędowym języku imperialistycznej Ameryki! Proszę o uwagę, towarzysze. O to, co nagrali… 




Rubin 714 to opolskie power trio,  powstałe w 2009 roku, w skład którego wchodzą: Michał Michalski – wokal, gitara; Andrzej Burzyński – bas;  Jacek Głuchowski – perkusja.  W swoim brzmieniu biorą we wspólny mianownik sfuzzowaną gitarę Hendrixa, post punk i alternatywę.  Spoiwem tych bardzo różnych od siebie gatunków jest ich własne podejście do muzyki, z wyżej wymienionym, oryginalnym wizerunkiem. No właśnie. Zespół nawiązuje do post-radzieckiej, czy też ogólnie ujmując, post-komunistycznej popkultury, co widzimy na pomysłowej okładce, czy po samej nazwie. Gwoli ścisłości – Rubin to ówczesny, popularny radziecki telewizor, który gościł w wielu polskich domach, także w domu rodzinnym mojego taty. Rubiny słynęły ze skłonności do palenia się, nie raz wywołując drobne pożary…  Jak widać można skorzystać z pop kulturalnej „schedy” po minionej epoce, nie odnosząc się do zbrodniczego systemu politycznego. System systemem, życie przecież musiało się toczyć… 

Płyta zawiera sześć utworów o średniej długości ok. trzech i pół minuty. Są to nieskomplikowane, typowe dla rocka formy. Całość opiera się na klasycznych patentach i garażowym,  brudnym brzmieniu, choć podana jest w świeży sposób.  Wokale mają w sobie nutkę punka, ale wyśpiewane są czysto, przyjaźnie dla ucha.
Pierwszym utworem, witającym (nie bez powodu używam tego słowa) jest „Guten Morgen Freeman”.  Dobry tytuł na początek albumu, do tego w języku mieszkańców i drogich towarzyszy z zaprzyjaźnionego NRD.  Kompozycja, mówiąc ogólnie, jest bardzo hendriksowska, przypomina delikatnie „Foxy Lady”. Mimo to nie jest to czysty „Heniek”, muzycy przemycają doń kilka świeżych patentów. Wokale wyśpiewane w roszczeniowym tonie, bardzo punkowe, choć wpadające w ucho.  Brzmienie gitary, oczywiście, potratowane fuzzem.  

Numer dwa to „Totentanz Simulator”, mój faworyt. Tu brzmienie nieco się zaostrza, czuć tutaj dobrego rock’n’rolla, choć znów świeżego, zdatnego do spożycia w całości. Czuję w tym Rage Against The Machine, ściślej „Bullet in your head”.  Obie kompozycje przyspieszają na końcu, a linia wokalu brzmi tak samo jak linie pozostałych instrumentów. Ponadto zwrotki są niemal wypowiedziane. Nie jest to ani śpiew, ani rap. Taki nasz wschodnioeuropejski Rage z ekranu radzieckiego Rubina.
„How’s Annie”.  Trudno powiedzieć, o czym właściwie traktuje, ale o tekstach później. Tutaj bit perkusji jest już typowy dla punk rocka, choć interludium nieco od punka odbiega. Dalej jest już bardzo post punkowo, choć podoba mi się w utworze ta zmienność rytmu (rytm z interludium tym razem przerywa zwrotki). Jest to kawałek pełen energii,  świeżości i młodzieńczego polotu. Nie czuć komuny, towarzysze!  Jest moc, mówiąc kolokwialnie. „How’s Annie” to również mój ulubiony kawałek z tego krążka.  Swoją drogą kojarzy mi się z bliską koleżanką… może dla tego, że tak jak w tytule, też ma na imię Anna?... 

Warstwa tekstowa jest niejasna. Kto wie, co dokładnie autor miał na myśli? A może właśnie, kamuflując to imperialistycznym językiem, pełnym gier słów trudnych do zrozumienia, czy rozszyfrowania, ośmiesza nas i naszą ludową ojczyznę? A co, jeśli odnosi się także do innych demoludów, czy nawet Kraju Rad? Wszak „Rubin” się nazwali. Trzeba dać to do cenzury w trybie natychmiastowym!

Cenzura jest bezradna…  Teksty wręcz ociekają grami słownymi, które często stanowią swoje przeciwieństwa. Wprowadza to dezorientację,  sprawia wrażenie absurdu. Ciekawy, oryginalny zabieg. Lubię dobry, przemyślany tekst, zarówno pod względem technicznym jak i literackim.  Mimo tych trudności, niejasnych dziwactw, da się zrozumieć, o czym mowa. Poruszają tematykę „ogólno-życiową”, dotykając problemów egzystencjalnych, czy światopoglądowych. W drugim przypadku autor zahacza nawet o politykę („F44.1”). Swoją drogą – czyżby tytuł nie był pewnym odniesieniem do kontrowersyjnego filmu dokumentalnego „Fahrenheit 9/11”?  Treść tekstu z treścią filmu da się bez problemu porównać, dostrzegam podobieństwa. 

Podsumowując, towarzysze: muzycznie Rubin brzmi świeżo i młodo, mimo zastosowanych klasycznych patentów i brzmień. Da się z trudem wybaczyć ten zgniły angielski ! Dobrze, że społeczeństwo naszego ludowego państwa posiada w swych szeregach synów o takim poziomie inteligencji i o tak gibkich umysłach – a co za tym idzie- kreatywności, która przeradza się w muzykę wpadającą w ucho nawet naszej Radzie. (Pomijam już fakt, że tow. Iksiński od samego początku posiedzenia postulował dopuszczenie płyty do obiegu, bez poddawania treści cenzurze! ) Rada po przesłuchaniu treści albumu i wysłuchaniu opinii cenzury, podejmuje oficjalną decyzję o udostępnieniu go ludności, z poleceniem: „Kawał dobrej muzy!”. Jednocześnie czekamy na nowe wydawnictwa spod szyldu Rubina z niecierpliwością. Następnym razem nie przymkniemy naszego czujnego oka na stosowanie języka zachodu, jednocześnie sugerując śpiewanie po polsku, lub ku uciesze towarzyszy radzieckich – po rosyjsku.


Ocena: 10/10


Cały album do posłuchania i do kupienia na bandcampie Rubina 714.


1 komentarz:

  1. Dopiero zauważyłem, że Marcin wyjątkowo złamał zasadę epki, ale tym razem mu to daruję i nie będę zmieniał ;)

    OdpowiedzUsuń