piątek, 23 stycznia 2015

Mistrzowie Gitary Część IV: Chris Rea


Fascynują i sprawiają, że gitara staje się czymś więcej niż zwykłym instrumentem. Zachwycają uszy i duszę magią dźwięków, jakie wydobywają za pomocą palców lub kostek grając na strunach swoich instrumentów, wyróżniając się tym samym spośród pozostałych muzyków, a często sprawiając, że na zawsze stają się częścią historii muzyki, nie tylko rockowej, ale także jazzowej i bluesowej.

W czwartej odsłonie naczelny opowie o Chrisie Rea... 

Charakterystyczny, przeżarty od papierosów głos oraz fantastyczne i kojarzone tylko z nim brzmienie gitary zrobiło na mnie duże wrażenie kiedy byłem małym chłopcem. Do dziś jest to jeden z moich najbardziej ulubionych i nabardziej cenionych gitarzystów. Chris Rea - ten odcinek "Mistrzów" będzie poświęcony właśnie jemu.


1. Nota biograficzna

Christopher Anton Rea urodził się 4 marca 1951 roku w Anglii, w miejscowości Middlesbrough leżącej w hrabstwie North Yorkshire. Jego ojciec Camillo Rea był Włochem, producentem lodów, który razem ze swoim bratem Gaetano posiadał fabrykę i dwadzieścia jeden kawiarni, a matka Irlandką. Po szkole, Chris Rea pracował właśnie u swojego ojca. Swoją pierwszą gitarę kupił w wieku 22 lat. Jako leworęczny samouk nauczył się grać prawą ręką. Karierę rozpoczął w 1973 roku w zespole Magdalene, gdzie na chwilę zastąpił Davida Coverdale'a, który z niego odszedł,  by założyć Whitesnake. Nieco później dołączył do grupy Beautiful Losers, z której szybko odszedł by rozpocząć karierę solową. Pierwszy solowy singiel "So Much Love" pojawił się 1974 roku. W 1977 roku zagrał na albumie Hanka Marvina "Hank Marvin Guitar Syndicate" oraz na epce Catherine Howe "The Truth of the Matter". Debiutancki, solowy album "Whatever happened to Benny Santini" wyszedł w czerwcu 1978 roku i był wyprodukowany przez Gusa Dudgeona, znanego ze współpracy z Eltonem Johnem. Singiel "Fool (If You Think It's Over) znalazł się na 12 pozycji Bilboard Hot 100 oraz na 1 pozycji notowań Adult Conemporary Singles. Był również nominowany do nagrody Grammy, ale przegrał z "Just the Way You Are" Billy'ego Joela. Rok 1979 przyniósł drugi solowy album, zatytułowany "Deltics", a w 1980 roku wyszedł album "Tennis". W dwa lata później pojawił się czwarty krążek, zatytułowany po prostu "Chris Rea". Kolejny rok przyniósł płytę "Water Sign", która mimo niechętnej współpracy wytwórni, stała się jedną z najbardziej znanych płyt gitarzysty oraz przełomem w jego karierze.

W 1984 roku wyszedł szósty album gitarzysty, "Wired to the Moon", a w 1985 "Shamrock Diaries". To właśnie z tego albumu pochodzi przebój "Josephine". Ósmy album studyjny "On the Beach" wyszedł w roku kolejnym, a dziewiąty "Dancing with Strangers" w 1987. Z tej płyty pochodzi "Let's Dance", także jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów tego muzyka. Dziesiąty album studyjny "New Light Through Old Windows" z 1988 roku zawierał nagrane na nowo utwory z poprzednich płyt, w tym między innymi "Fool (If You Think It's Over)", "Josephine", "On the Beach" oraz dwa nowe numery. Jedenasty i bodaj najbardziej znany album Chrisa Rea "The Road To Hell" wyszedł w 1989 roku. Na dwunasty album "Auberge" trzeba było czekać dwa lata. Z tej płyty pochodzą dwa chętnie puszczane w radiu numery, takie jak "Auberge" czy (a może przede wszystkim) "Looking for the Summer". Już w 1992 roku wyszedł trzynasty krążek "God's Great Banana Skin", który jest uznawany za jego najmocniejszy album. Następny rok, to premiera albumu "Espresso Logic", który pojawił się w dwóch wersjach. Ta na rynek amerykański zawierała także utwory z poprzedniego albumu oraz numer "If You Were Me", będący duetem nagranym z Eltonem Johnem. Piętnasty album studyjny wyszedł dopiero w 1996 roku. "La Passione" był jednak soundtrackiem do filmu pod tym samym tytułem. Co ciekawe, w dwóch utworach wokale nagrała Shirley Bassey.

Następny album studyjny "The Blue Cafe" pojawił się dopiero w 1998 roku, a rok później wyszła kontynuacja "The Road to Hell", będąca najdziwniejszym albumem w dyskografii Chrisa Rea. Rok później wyszedł kolejny album gitarzysty "King of the Beach", a w dwa lata później kolejny "Dancing Down the Stony Road". Wówczas już chorujący na raka trzustki Chris Rea postanowił wydać jeszcze kilka albumów poświęconych jego bluesowym korzeniom i tak w 2003 roku wyszedł "Blue Street (Five Guitars)" oraz "Hofner Blue Notes", a w 2004 roku wydał "The Blue Jukebox". W 2005 roku Chris Rea zrealizował tak zwaną płytę monumentalną, czyli "Blue Guitars" składającą się z dwunastu krążków dokumentujących całą historię muzyki bluesowej. Chris Rea wkrótce potem ogłosił, że udaje się na emeryturę. Postanowił jednak wrócić do nagrywania płyt po kilku latach i w 2008 roku wydał kontynuację "Hofner Blue Notes" zatytułowaną "The Return of the Fabolous Hofner Bluenotes" będący dwupłytowym koncept albumem dokumentującym historię nie istniejącego nigdy zespołu The Delmonts z lat 60. Ostatni jak dotychczas studyjny album gitarzysty "Santo Spirito Blues" pojawił się w 2011 roku.  Co ciekawe, Chris Rea jest także utytułowanym kierowcą wyścigowym, startował w Porsche Cup, 24H Le Mans i wyścigach samochodów turystycznych. Zna wielu kierowców F1. Przyjaźnił się między innymi z Ayrtonem Senna. Po jego śmierci napisał piosenkę ku jego czci pod tytułem "Saudade".


2. Refleksja

Moje wspomnienia z tym gitarzystą wiążą się z wakacyjnymi podróżami z moją starszą siostrą i rodzicami w góry. Pamiętam jak pruliśmy przez całą Polskę samochodem, by w kilka godzin dojechać do Zakopanego, tudzież do Szczawnicy. Muzyka Chrisa Rea rozbrzmiewała z kasety magnetofonowej. Było to "The Best of" wydane w 1994 roku, które mama sobie kupiła, bo zachwyciła się jego graniem. Na jego okładce znajduje się maska pędzącego czerwonego samochodu. Nie jestem do końca pewien, ale wydaje mi się, że "Blue Cafe" (również na kasecie magnetofonowej) również wtedy leciało, na przemian z "debeściakiem". To była idealna muzyka do jazdy. Energetyczna, czasem dość ostra, przebojowa, a przy tym niezwykle lekka. I do tego dwie niesamowite rzeczy, które zawsze w jego muzyce lubiłem i lubię do dzisiaj. Charakterystyczne brzmienie nie tylko gitary, ale także całego jego zespołu, jak również jego zachrypnięty, niezwykle przyciągający głos. Do tamtych kaset nadal wracam, taśmy są bowiem nadal bez zarzutu, choć wówczas grały niemal na okrągło. Wcześniejsze i późniejsze płyty całościowo poznawałem już po latach, samodzielnie. Niesamowita jest też muzyczna ewolucja Chrisa Rea, który płynnie przeszedł z popowego, soft rocka (określanego czasami jako AOR) do bluesa. Jego muzyka zawsze miała w sobie coś z bluesa, ale to właśnie płyty z ostatniej dekady najpełniej oddają te korzenie i piękno. Fantastycznie komponują się z jego głosem i charakterystycznymi dla niego zagrywkami. Do dzisiaj szukam pełnego wydania "Blue Guitars", ale nie jest to wcale łatwe. Przy okazji wydania "The Blue Jukebox" opowiadał Kaczkowskiemu, że "jeśli nie rozumiesz Czajkowskiego, nie rozumiesz bluesa, bo Czajkowski to po prostu blues...". Sam Rea żadnych nowych elementów do gitarowej gry nie wprowadził, ale jest niezwykle oryginalnym i świeżym muzykiem. Nigdy nie znudzę się do znudzenia puszczanym "Josephine" czy "Lookin for the Summer" i nigdy nie przestanę na nowo zachwycać się jego muzyką. Ten facet jest Mistrzem i każda jego płyta ma w sobie coś niezwykłego - posiada duszę.

3. Chris Rea - "The Road to Hell Part 2" (1999)


Jedyna taka płyta w dyskografii Chrisa Rea. Już nie rock, jeszcze nie blues. Niemal w całości składająca się z muzyki elektronicznej, a tylko częściowo z gitarowych fragmentów i innych instrumentów, ale po kolei. Płytę otwiera ponad ośmiominutowy "Can't get Through". Na początku witają nas charakterystyczne dla Rea gitarowe dźwięki, ale to jedynie zmyła, bo po serii różnych dźwięków i krótkim dialogu wchodzi elektronika połączona z saksofonem i kobiecym chórem wyśpiewującym tytuł. Gdy całość zaczyna się delikatnie rozpędzać, następuje rozwinięcie w którym gitara Chrisa łączy się z elektroniką i wspomnianym saksofonenm. Rea zaczyna śpiewać, czy tez raczej rapować (!). Prawdziwą perełką jest jednak numer następny, niezwykle motywujący "Good Morning". Pulsujący riff i elektroniczne uderzenia i prosty wpadający w ucho tekst. Rewelacja:


Po nim pojawia się równie udany "E" w której pianinowy wstęp przypominać może wcześniejsze utwory muzyka, ale to kolejna zmyła. Z wcześniejszymi niewiele ma bowiem wspólnego. Delikatne tło fantastycznie łączy się tutaj z głosem Rea, następnie z pulsującą elektroniką. Tu już słuchać mocniej przyszłą bluesową ścieżkę, ale jest ona zaledwie jednym z elementów, nie wysuwa się na przód jak w późniejszej twórczości. Szybsze, odrobinę jedynie rockowe klimaty wracają w świetnym "Last Open Road", którego nie powstydziłby się sam Trent Reznor. Niezwykle ciekawie wypada kolejny, jazzujący "Coming off the Ropes" i nawiązujący do twórczości Milesa Davisa. "Evil No. 2" sięga z kolei po elementy muzyki funky, pod względem instrumentalnym jest jednak dość oszczędnie, delikatnie, a mimo to pulsująco i niezwykle wciągająco. W następnym "Keep On Dancing" można odnieść wrażenie, że to jakby kontynuacja wcześniejszych "tanecznych" utworów muzyka. Nic bardziej mylnego. Tu ponownie sięga się po jazz i blues i łączy z elektroniką co z kolei trochę przywodzi na myśl późniejszy o kilka lat "subHuman" Recoil. Znakomicie wypada, delikatny i bardzo optymistyczny "Marvin" traktujący o jakimś dawno straconym przyjacielu. Niesamowity jest niemal w całości elektroniczny, pulsujący "Firefly", będący jedną z ciekawszych kompozycji na płycie, bliższą wcześniejszym, ale nadal diametralnie się różniącą od nich. Łagodniej, bardziej lirycznie jest znów w "I'm In My Car", który doskonale sprawdziłby się też w ostrzejszej wersji. W tle nawet przelatują fragmenty, które fani jego twórczosci powiążą z konkretnymi numerami z pierwszych płyt. Ostatnim jest "New Times Square", który niemal idealnie płytę kończy. Niemal, bo chce się więcej, a dalszego ciągu nie ma, zawsze jednak można album puścić jeszcze raz. Pulsujący, niemal dyskotekowy, ale z bardzo treściwym i prawdziwym tekstem. Powiedz, co jest warte zachowania/Nie jest chyba istotne co robimy, co mamy do powiedzenia/Wszystko co miałem/Co mamy zostało nam odebrane/Prawda już wcale się nie liczy...

Eksperymentalna płyta Chrisa Rea wyróżnia się na tle pozostałych pozycji w jego dyskografii. Jego charakterystycznego brzmienia gitary prawie tutaj nie ma, całość spaja jego głos. To pozycja wyjątkowa, bo pokazująca ogromną wszechstronność muzyka i ogromną wrażliwość, otwartość na nowe doznania. Nie jest to także łatwy materiał, ale warto się w niego wsłuchać, spróbować w nim odkryć coś dla siebie. Nie do końca jest to też album przejściowy pomiędzy kolejnymi etapami jego twórczości, ale na pewno jest przełomowy. Takim też może okazać się dla każdego, kto po niego sięgnie. Szkoda tylko, że było to jednorazowe i Chris Rea chociaż przez jedną płytę nie kontynuował tego, co znalazło się na "Road to Hell, Part II". Sprawdźcie sami - warto!



Fragment utworu "New Times Square" w tłumaczeniu własnym.

1 komentarz:

  1. A ja najbardziej z repertuaru Chria lubię "Somewhere between highway 61 and 49" :)

    OdpowiedzUsuń