niedziela, 25 stycznia 2015

Płyty niezdążone roku 2014 według naczelnego CZĘŚĆ II

Ostry start w nowy rok z jeszcze zaległymi zeszłorocznymi!
Płyt mnóstwo, a czasu zdecydowanie za mało. Nie o wszystkich uda się nawet nadrabiając napisać pełnego tekstu. O tych, o których się nie da, tak jak w zeszłym roku w formie krótkiej i jeszcze krótszej. Z różnych szuflad i gatunków, tak jak zawsze, ale w jednym worku. A oto worek drugi...

Losers - And So We Shall Never Part (2014)

Triphop czy elektroniczne eksperymenty to nie tylko Massive Attack, Archive czy Trent Reznor ze swoim Nine Inch Nails, ale także wydaje mi się, że nieznany zespół jak Losers. A przynajmniej nieznany szerszej publiczności, bowiem niektórzy to alternatywno-elektroniczne trio mogą kojarzyć z utworu przygotowanego do trailera czwartego sezonu "Gry o tron" (świetny "Turn Around", który również znalzł się na tej płycie). Brytyjczycy istnieją od 2007 roku i mają na koncie dwie płyty studyjne, debiutancki "Beatiful Losers" z 2010 roku oraz już zeszłoroczny "And So We Shall Never Part". Ponadto zrealizowali dwie pełnometrażowe płyty z remiksami dwóch wybranych utworów z debiutanckiego krążka. Miłośnicy wspomnianych wyżej zespołów, czy nawet rockowego pazura powinni po tę grupę sięgnąć. Drugi album jest niezwykle świeży, energetyczny i sporo się na nim dzieje. Znakomity remiks utworu "Azan" z debiutu, jeszcze lepszy "Acrobatica" czy kapitalnie rozwijający się powolny "D.N.A" i wiele innych bardzo dobrych, wciągających numerów balansujących między łagodnością, ostrością, eksperymentem i tanecznymi, a nawet egzotycznymi rytmami ("The Chain"). Warto posłuchać! Ocena: 9/10


The Contortionist - Language (2014)

Amerykanie z The Contortionist we wrześniu zeszłego roku wydali swój trzeci album studyjny, podobnie jak dwa poprzednie łączący wpływy deathcore'u z nowoczesnym metalem progresywnym, djentem i metalem eksperymentalnym. To także pierwszy album zrealizowany z wokalistą Michaelem Lessardem znanym z Last Chance to Reason, który dołączył do grupy w 2013 roku.  Na najnowszym albumie znalazło się dziewięć utworów, w tym bardzo dobry dwu częściowy numer tytułowy (podobnie jak miało to miejsce na debiutanckim "Exoplanet", gdzie tytułowy podzielono na trzy). Jak większość zespołów bawiących się nowoczesną progresywą i djentem nie ma tutaj szaleństw z długością, ale każdy utwór jest bardzo intensywny, wielowarstwowy i złożony. To także jedno z tych wydawnictw, które zasługuje na uwagę, a nie znalazłem dla niego czasu wcześniej. Płynne przejścia między utworami kapitalnie budują atmosferę, która na początku jest bardzo delikatna i spokojna, a wraz z trzecim (drugą częścią "Language") intensyfikuje się. To także najlżejsza płyta tego zespołu, choć wcale to nie oznacza, że zupełnie zrezygnowano z mocnych fragmentów i charakterystycznych djentowych zagrywek. Bardzo podoba mi się też okładka, na której widać pomarańczową kafelkowaną kulę spływającą jakby z nieba prosto na drzewko znajdujące się u dołu grafiki. The Contortionist może nie jest jeszcze szeroko kojarzonym zespołem, ale zdecydowanie zasługującym na uwagę, takim który jeszcze sporo może namieszać. Ocena: 8/10


Sólstafir - Ótta (2014)

Przenosimy się do Islandii i do wietrznych post-rockowych pasaży od czterech wikingów. Piąty album tej grupy wyszedł pod koniec sierpnia i zależało mi by go opisać jesienią, ale nie udało się. Fantastyczna, minimalistyczna okładka przedstawia starszego pana, który zdaje się zmagać ze swoim życiem jak z żywiołami natury. "Ótta" po islandzku oznacza strach, co w kontekście okładki skojarzyło mi się z nowelą Hemingwaya "Stary Człowiek i Morze". Sólstafir ponownie też postawił na niepokój i duszną atmosferę, mglistość i przeszywający wręcz chłód. Składając te wstępne przemyślenia ze sobą dają niemal cały obraz płyty. A jak przekłada się to w dźwiękach? Coraz mniej tutaj ciężkich gitar, czy growlowanych wokali, a coraz więcej przestrzeni, oniryzmu i smutku. Na "Ótta" prawie nie ma mocniejszych wejść, bo większość dzieje się pośród delikatnych, melancholijnych, miejscami wręcz ambientowymi pasażami. Nawet zakończenie albumu jest takie jakby Sólstafir się z nami żegnał, urywa się w pół drogi, jak gdyby starszy pan z okładki przegrał walkę ze swoim życiem. Sprawdźcie sami. Warto! Ocena: 9/10


Vanir - The Glorious Dead (2014) 

Tymczasem, w listopadzie Duńczycy z Vanir zaszczycili swoim trzecim albumem studyjnym, będącym bodaj ich najciekawszym wydawnictwem w dotychczasowej karierze. Już nie grają pijackich, wesołych pieśni jak miało to miejsce na pierwszej płycie, czy dość niezdecydowanej mieszanki jak na swoim drugim, a solidny i ciężki viking metal. Po części jest to album koncepcyjny, bo opowiadający o bohaterach różnych czasów, zawsze jednak związanych z wojną. Trup ściele się gęsto, krew spływa strumieniami i podobnie też jest pod względem kompozycyjnym. Jest gęsto, szybko i drapieżnie, nie zapomina się o typowo folkowych zagrywkach jak kobzy czy flety, ale stanowią jedynie tło. Bardzo ciekawie wypada też nowy wokalista grupy, który wcześniej był jej perkusistą. Jeśli jesteście wielbicielami folku i wikingów, bitewnego i heroicznego metalu najnowszy krążek tej formacji powinien przypaść Wam do gustu. Szkoda, że takie płyty przychodzą niespodziewanie i równie szybko znikają, a przynajmniej takie wrażenie można odnieść w natłoku innych, a przecież równie ciekawych wydawnictw. Ocena: 8/10


Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz