Niefortunna data, bo wakacyjne wyjazdy i Opener, cała masa
hipsterstwa na ulicach sprawia, że większość wielbicieli takiego grania wolała
zostać w domach, żeby się nie denerwować. I nie ma to znaczenia, że koncert był
w Gdańsku, tam też ich tam pełno jak mrówek. Koszmar. Ale jeszcze są ostoje
dobrego, mocnego grania, a wszystko dzięki Metalmaniax
Managment.
Tym razem było skromnie, nie tylko frekwencyjnie, ale też
pod względem zespołów. Wystąpił gdyński Bruderschaft
oraz gdański Mechanix, na deser zaś
warszawski Rusted Brain, który może
się poszczycić kilkoma znaczącymi sukcesami: W maju 2011 wygrali konkurs
Rykozisko 2011, a już w listopadzie tego samego roku zagrali trzy koncerty z
amerykańską grupą Hirax i niemiecką Assassin w ramach trasy Pozerkill4Ever
Tour 2011, W marcu 2012 wystąpił na Wacken Metal Battle PL 2012 zajmując 3
miejsce, a w czerwcu tego roku wystąpił na festiwalu MetalFest 2012 supportując
min. Megadeth.
Nie obyło się niestety bez obsuwy, choć akurat dość krótkiej
i jako pierwszy zagrał Bruderschaft.
Porządnie nagłośnione gitary i perkusja niestety nie współgrały z wokalem. Ten
ginął kompletnie, był niesłyszalny i niezrozumiały. Osobiście uważam, że groove
metal jakim parają się chłopaki wymaga jednak czegoś innego niż „szczekanie” do
mikrofonu jednym i tym samym tonem do każdego utworu, brak urozmaicenia, miejscami
wyższego rejestru i poprawnie nagłośnionego gardłowego, zwłaszcza jeśli sam
mówi, że zajmuje się nagłośnieniem, boli. Nie mogę się za to przyczepić do
samego grania, może i powtarzalne i dość jednostajne, ale zagrane mocno i
gęsto. Pewnie to kwestia wspomnianego nagłośnienia, ale Bruderschaft nie przypadł mi do gustu na tym gigu, musiałbym
usłyszeć ich w innym miejscu, najlepiej na spokojnie i ze studyjnych nagrań,
żeby wyciągnąć coś więcej. Szkoda.
Drugi zespół, czyli Mechanix
nie zaskoczył mnie zupełnie. Rozumiem stylistykę w rodzaju: młode chłopaki
zakochane w thrash metalu chcą grać oldschoolowy metal i tak i tak dalej. Ale
na litość boską! Dobry riff i szybka perkusja nie wystarczy, żeby ciągnęło
całość. Trzeba mieć też pomysł, a tu pomysłu nie było. Wtórne granie do bólu
bardziej nudzi niż zachęca do słuchania – większość nowoczesnych thrashowych
kapel ma przecież pomysł na swoje granie, nawet jeśli powielają znane schematy,
przy Mechanixie niestety tego
brakuje. Poza tym ta nazwa, rozumiem hołd dla wczesnej wersji „The Four Horsemen” Metallici, ale nie
zwojują świata i tym. Musiałem aż wyjść na zewnątrz bo uszy puchły niestety od
nadmiaru – nagłośnienie tego zespołu było koszmarne, chyba nawet gorsze jak w
przypadku Warslaughtera, który grał
na koncercie Włochów dwa tygodnie temu.
Na Rusted Brain
przyszło trochę poczekać, bo się rozstawiali trochę dłużej i chwała im za to,
bo przynajmniej udało im się nagłośnić właściwie. Od razu było widać i słychać,
że chłopaki podchodzą do sprawy poważnie i zasłużenie grają z zespołami znanymi
i legendarnymi, jak choćby Megadeth.
Zagrali set złożony głównie z utworów ze swojej debiutanckiej epki „Juggler” wydanej dwa lata temu,
jak również premierowe kawałki z nadchodzącego długograja pod roboczym tytułem „High Voltage Thrash” oraz kilka
coverów, w tym oklepany, ale ciągle poruszający niebo i ziemię „Raining Blood” Slayera oraz „I got Erection” grupy Turbonegro, który znalazł się na ich
epce. Należy podkreślić, że choć Rusted
Brain też gra oldschoolowy thrash metal, porusza się po przestrzeni
wychodzonej i wytartej, umie tchnąć w to granie nowe życie – jest świeże,
mocne, energiczne i odpowiednio agresywne, jak na thrash przystało. Mają pomysł
na swoje granie, starają się tworzyć coś własnego, a nie bezmyślnie kopiować,
co słychać zwłaszcza u śpiewającego basisty – ma odpowiednio szorstką barwę
głosu, naturalnie „szczekającą”, ale własną, nie dającą się podpiąć pod
konkretnych znanych w tym gatunku wokalistów, bo potrafi też nawet mocniej
krzyknąć, a miejscami, jak w coverze Slayera,
nawet pójść w delikatny harsh. Sądzę, że Rusted
Brain może na polskiej scenie metalowej sporo namieszać, są żywiołem,
kipiącym wulkanem i czołgiem w jednej, czteroosobowej ekipie. Jakby to ujął mój
przyjaciel z liceum: „Dobre granie z ręcyma i nogami tam gdzie trzeba”. A oto w
tym graniu właśnie chodzi. I jak zwykle należą się też, mimo strasznie złej
frekwencji, ogromne brawa dla Metalmaniax
Managment.
Hahahaha, ale podsumowałeś na początku openera. zawsze własnie mnie ciekawiło, jak sie na ten cały "event", że sie posłużę modnym ostatnio słowem, zapatrują tubylcy. Nie pomyliłam się, ze pewnie macie tego wszystkiego wyżej uszu. ;) Z tego co piszesz, to jednak udało Ci się odreagować, nie był ten koncert zły. Good. :)
OdpowiedzUsuń