środa, 1 lutego 2012

Hateseed – Hate comes crawling (2012)


Ikar nie był szalony, a raczej próżny i zbyt pewny siebie. To z tego powodu nikt się jego upadkiem na obrazie Breguela nie przejął. Podobnie było z Lucyferem, który strącony z Niebios znalazł się na wiecznym wygnaniu.
Co mają wspólnego te dywagacje z bardzo dobrym debiutem płytowym trójmiejskiej grupy Hateseed?

Kapitalnie łączą się z intrygującą grafiką autorstwa Kamila Pietruczynika, jak również z warstwą liryczną materiału. Uwagę zwraca też produkcja płytki: 8 stronicowa książeczka z tekstami, jakość nagrań, nieco ponad czterdzieści minut muzyki. A to już wszak pełnowymiarowa płyta, do tego  zrealizowana na wysokim poziomie. Właściwie na próżno szukać na niej niedociągnięć ze strony technicznej. Pod tym względem jest perfekcyjnie. Idealnie udało się wyważyć surowiznę i „garażowość” będącą hołdem dla lat 80 z nowoczesnymi sposobami nagrywania, co tchnęło w materiał świeżość i energię. Osobiście przyczepiłbym się do tego, że Hateseed na płycie brzmi jak Blind Guardian. Nie jest to wrzuta, ale takie skojarzenie nasunęło mi się już przy pierwszym odsłuchu – może nawet nie ze strony muzycznej, ale wokal Łukasza Szostaka jest jakby podbity na wzór Hansiego. Z jednej strony wydaje się być to zbytecznym zabiegiem, z drugiej świetnie pasuje do obranej przez Hateseed stylistyki, która z powodzeniem łączy w sobie epickość wczesnego Iron Maiden z lat 1982 – 1988, pazur Judas Priest z nieśmiertelnym, kultowym (naszym polskim) Turbo na czele.
Zresztą jak się przyjrzeć nieco dokładniej, widać dość spore podobieństwo z okładką ostatniej płyty Turbo z 2009 roku „Strażnik Światła”. Przypadek?

Po krótkim, melodyjnym, instrumentalnym wstępie „Spirits Of the Sea” następuje uderzenie utworem „One Thousand Deaths”. Czy nie pachnie on trochę właśnie wspomnianym Blind Guardianem? Po nim następuje fantastyczny „Exile” – ani na moment nie zwalniający tempa, mający w sobie coś z Ironów i mocno wyczuwalne echa Turbo.
Następnie balladowy „Fire in the Sky”, tak przynajmniej jest na początku, jednak po chwili następuje kolejne przyspieszenie. Jest to jeden z najciekawszych utworów na płycie, który mógłby znaleźć się nawet na płycie takiego Steelwing (podobnie jak Hateseed będącego współczesną wersją heavy/power metalu z lat 80). Łukasz pokazuje zaś, że swobodnie z łagodnych, lirycznych linii przechodzi do wysokich tonów, które nie rażą nadmiernym wibrowaniem, jak często bywa w nowych zespołach tego typu.
Melodyjny, surowy „The Horizon” to kolejny utwór, a przy okazji najdłuższy na płycie (6’32), który z kolei odsłania wycieczki Hateseed w rejony bardziej progresywnego grania.
Równie progresywny i niewiele krótszy, ale też najwolniejszy na płycie kawałek „The Curse”, który mi osobiście bardzo zapachniał Turbo. Jak wyjęty z którejś płyty Iron Maiden jest utwór „Ammat (Devourer of Souls)” - przedostatni na płycie.
Finałowy, rewelacyjny „My Hate” z kolei znów trochę pachnie Iron Maiden, a trochę Blind Guardianem, i odnoszę też znów wrażenie, że Steelwing by się takiego utworu również nie powstydziłby.

Nie da się ukryć - płyta jest naprawdę dobra. Perkusja zgrana z gitarami i co najważniejsze niewybijająca się ponad całość, świetne melodyjne solówki, duża dawka przebojowości… czy nie tego oczekuje się od takiego grania?
Mogą jedynie razić klawiszowe wstawki, które we wstępie brzmią trochę komicznie, a na reszcie płyty raczej giną pomiędzy sekcją rytmiczną. Można się przyczepić, że płyta krótka, ale trzeba przyznać, że treściwa. Większa ilość materiału mogłaby zwyczajnie zepsuć całą przyjemność i efekt, a tak otrzymujemy to, co najlepsze w twórczości grupy Hateseed, która już ma wypracowany charakterystyczny, rozpoznawalny styl. Zresztą, gdy płytka się skończy, po prostu można ją włączyć jeszcze raz.

Pozwolę sobie jeszcze zauważyć, że białostocki Wicked Side, o którego epce nie dawno pisałem, mógłby się na swoich trójmiejskich kolegach uczyć – jak prawidłowo powinien brzmieć album. A malkontenci, co zawsze marudzą na coś, niech marudzą – debiutancki album Hateseed już teraz wędruje do mojego zestawienia podsumowującego rok dwa tysiące dźwięczny.
Nie wiem też, czy ziarno może pełzać, ale na pewno zostało zasiane na podatnym gruncie. Jestem pewien, że dla Hateseed, wybicie się poza granice kraju, to tylko kwestia czasu…

Ocena: 9/10


4 komentarze:

  1. KOCHAM HATESEED !!

    OdpowiedzUsuń
  2. pełna zgoda:) no może poza klawiszami w intro, które mi akurat bardzo się podobają!:)

    słuchacz

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do klawiszy, to kwestia gustu po prostu ;) Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze dają chłopaki, bez dwu zdań!!!

    OdpowiedzUsuń