wtorek, 12 kwietnia 2011

Relacja IV: Madseed, Psychollywood, Call the fire brigade (Blues Club, 11 IV 2011)


Kolejny koncert w ramach Gitariady, który odbył się w gdyńskim Blues Clubie. Muszę od razu na wstępie zauważyć, że mocno niespójny i nierówny. Naturalnie, to konkurs, więc nie można spodziewać się, że każdy zespół wypadnie idealnie. Poza tym, nie oszukujmy się, nie każdy wszak zespół jest dobry. A przynajmniej na tyle dobry, aby przejść dalej w konkursie czy przynajmniej dobrze bawić publikę. Tym razem wystąpiły trzy zespoły, reprezentujące bardzo odmienne podejście do muzyki, nie tyle stylistycznie, ile jakościowo i przez to koncert był raczej zbieraniną niż spójną całością. Ale do rzeczy.
            Jako pierwszy wystąpił Madseed. Z bardzo chaotycznej notki biograficznej grupy można się dowiedzieć, że istnieją od 2005 roku, kilkakrotnie zmieniał się jej skład i nazwa, odnieśli sukces na Tribute to Seattle, wydali niedawno epkę, a wszystko przy dużej ilości alkoholu, śmiechu i imprezek.
Zapowiadający grupę Szymon Jachimek nazwał grupę „zespołem florystycznym”, niestety z ogrodnictwem i hodowlą kwiatów zespół nie ma nic wspólnego (a szkoda). To, co zaprezentowała grupa stylistycznie przypominało cięższy metal, może nawet hardcore. Przypominało, bo tak naprawdę nie mogłem się doszukać, ani dosłuchać, w tym graniu żadnego konkretu, czy to stylistycznego, czy w ogóle jakiegokolwiek, najmniejszego nawet sensu. Kompozycje wydawały mi się za długie, chaotyczne, pozbawione polotu, świeżości, a nawet energii. Statyczny wokalista nie opuszczał obrębu mikrofonu i choć szorstki wokal wypadał nawet ciekawie, nie ratował reszty - niestety nudnego grania. Momenty w tym graniu były. I to całkiem dobre – raz po raz przebijał się bas, kilka ciekawych miażdżących wejść, przyprawiona balladka… Grali może pół godziny, ale co rusz deklarowali, że już kończą. Po co? Naprawdę nie wiem, ale szczerze mówiąc, dobrze, że skończyli szybko, bo nie było to dobre granie. Przynajmniej mi się nie podobało, mój kumpel Grzesiek podzielił moje zdanie („Tu nie ma piekła” – powiedział, mając na myśli pogo, którego wcale nie było).
            Chwila przerwy i na scenę wkroczył drugi zespół tego wieczoru. Psychollywood… i tu dopiero zaczęła się jazda, przynajmniej jeśli chodzi o muzykę, bo piekiełka znów zabrakło, choć na ten zespół zebrało się najwięcej ludzi. Początki tej formacji podobno sięgają 2004 roku. Przez zespół przetoczyli się muzycy trójmiejskich grup Blindead (Konrad Ciesielski, Patryk Zwoliński), a nawet Behemoth (Rafał Brauer). Ostateczny skład grupy wykrystalizował się w 2008 roku i w obecnym kształcie Psychollywood tworzą: Dominik Koziura na basie, Marcin Krzymański na gitarze oraz Dawid Zwolan przy mikrofonie i Tomek Wyrąbkiewicz na perkusji. A grają, jak sami określają rock’n’roll, chociaż ja bym raczej powiedział, że to stoner metal albo heavy’n’roll jak już.
Ewentualnie nawet można ich styl określić mianem „black’n’roll” – terminem wymyślonym przez muzyków grupy Black River na potrzeby drugiej płyty, a muszę podkreślić, że wzorowanie na graniu BR jest bardzo wyczuwalne w twórczości Psychollywood, zresztą nie tylko nimi…
Utwory ciężkie, miażdżące energią i dopracowane nie tylko melodycznie, ale również kompozycyjnie.
Obok Black River, przyszły mi skojarzenia z Black Stone Cherry, AC/DC, Motörhead, a nawet z Metallicą z okresu płyt „Load” i „Re-Load”. Wokalista miał, a przynajmniej próbował mieć, dobry kontakt z publiką (ta w ogóle nie reagowała, poga też nie było… niestety, choć było wiele momentów idealnych do pogowania). Ponadto był bardziej ruchliwy i nie stał w miejscu. Szorstki, stoner-bluesowy, lekko drżący wokal w stylu Macieja Taffa (Rootwater, Black River) wypadał naprawdę świetnie i rewelacyjnie wpasowywał się w graną muzykę. Zagrali osiem fantastycznych i potężnych kawałków, po czym zachęceni przez nadal niemrawą publikę, zagrali na bis jeszcze jeden kawałek. Wraz z końcem grania tej formacji motocykl odjechał pustynną autostradą w dal, a szkoda, bo takiego grania to mógłbym słuchać bez końca. Czują chłopaki klimat, bawią się stylem i jednocześnie tworzą nową jakość, swój własny styl. Gdybym był w jury – to właśnie Psychollywood przeszłoby dalej. Tylko czekać na płytę i koncert obok Black River (które mam nadzieję rychło się reaktywuje, wszak Taff bidulek nadal zmaga się z chorobą…).
            Trzecim zespołem wieczoru, najmłodszym stażem i wiekiem muzyków, był Call the fire brigade. Formacja powstała pod koniec 2010 roku i debiutowała w sopockim „Starym Rowerze” 8 grudnia tegoż roku. W tym samym czasie wydali pierwszą epkę, zatytułowaną „Dockyard Session”.
Podobno już jest nagrana, ale jeszcze niewydana, druga epka CTFB pod enigmatycznym tytułem „2EP”.  Swoja muzykę chłopaki określają jako melodyjny post hardcore, ale przyznam się, że mi takie określenie stylistycznie kompletnie nić nie mówi. Jeż i spółka serwują po prostu dobre granie, które może się podobać lub nie. Ja należę do osób, które znajdują się pomiędzy.
Po pierwsze nie jest to do końca moja muzyka, choć nie można zaprzeczyć, że chłopaki grają naprawdę interesująco. A p drugie, zawsze będę kibicem Jeża, Jabola i reszty zespołu, bez względu na to co będą grali. No chyba, że zrobią totalną żenadę…w stylu słodki pop albo kiper ciężkie brzmienia… na razie jednak żenady nie ma. Jest po prostu dobre granie jako się rzekło. Na tym koncercie zespół zaprezentował zarówno utwory z debiutanckiej płytki, jak i te, które się na niej nie znalazły i jak sądzę, również jakieś nowe utwory. W każdym razie bardzo klimatyczny, mglisty wstęp zapachniał mi tak jakoś progresywnie, lekko nawet ambientowo… pozostałe kawałki wypadły ostro, chyba nawet potężniej niż w grudniu, nie tak surowo jak na płytce, a przede wszystkim jakoś tak właśnie mocniej. Ogromny postęp trzeba zauważyć u wokalisty, który nie kopiuje siebie z okresu Staina (to ten sam wokalista i na początku jeszcze coś tak Stainowo pachniało), szuka nowej ścieżki dla swojego głosu i wychodzi mu to dobrze, ale brakuje mi jeszcze chrypki i odrobiny więcej energii. Za bardzo tłumi w sobie głos tam, gdzie wyraźnie jest potrzeba mocniejszego zaakcentowania. Niestety, we wszystkim gubi się bas, bardziej bas wypchnąć i byłoby ciekawiej. Tu niestety też zabrakło poga, choć na końcówce coś się na chwilę ruszyło, a skaczący jako jedyny pod sceną Grzesiek (ludzie nadal bezczynnie stali) znalazł podobno godnego przeciwnika i rozpętał upragnione piekło. Nie bardzo wiem w którą stronę chce iść CTFB – jest pomysł, który może pójść w interesujące rejony, jest świeżość, ale brakuje większej ilości energii, jakiejś pewności siebie, siły przebicia… myślę, że przed CTFB jeszcze dużo pracy, na razie jest dobrze, ale zdecydowanie chłopaków stać na  znacznie więcej.
            Podsumowując, na trzy zespoły tak naprawdę podobał mi się tylko jeden: Psychollywood. Potężna dawka, naprawdę przemyślanej mocnej muzy. CTFB plasuje się na drugim miejscu. Tu jest potencjał, który jeszcze nie został w pełni wykorzystany. Najgorzej moim zdaniem, wypadł Madseed. Mad to na pewno grupa nie jest, Bad to już prędzej. Z tego ziarna długo nic nie wyrosło i obawiam się, że długo nie wyrośnie.
            Ogólnie jednak muszę powiedzieć, że koncert był udany, ale powinno się zadbać o lepsze dobranie zespołów towarzyszących, o podobieństwo stylistyczne, lub przynajmniej ostrzej dobierać przeciwników do konkursu. Na pewno nie wybrałbym Madseed, może się czepiam, ale naprawdę nie podobało mi się to granie, kompletnie... (może zmienię zdanie jak ich kiedyś jeszcze usłyszę, ale tu niestety dali przysłowiowej dupy). Nad CTFB porządnie bym się zastanowił, przed nimi w każdym razie długa droga, ale mam nadzieję, że i ona zaowocuje sukcesami nie tylko na scenie trójmiejskiej. I wreszcie Psychollywood, jako się rzekło najlepszy z trójki, zdecydowanie zasługujący na laur pierwszeństwa, a jestem przekonany, że jest to jeden z najpoważniejszych kandydatów do zmiecenia pozostałych grup występujących w ramach tegorocznej Gitariady. Po prostu bardzo dobry zespół.

2 komentarze:

  1. Czemu usunąłeś komentarze?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeden z komentarzy nie dotyczył opisywanej muzyki i tekstu - przypomnijmy: subiektywnego i krytycznego, tylko mnie w bardzo nieprzyjemny sposób atakował i obrażał - w wyniku pomyłki zamiast usunąć ten jeden usunąłem wszystkie, za co przepraszam. Kultura zobowiązuje, jednak nie wszyscy najwyraźniej ją mają.

    OdpowiedzUsuń