piątek, 15 marca 2019

LUminiscencje: Tool - Ænima (1996)


Napisała: Karolina Andrzejewska (The Superunknown)

Śmierdząca pięść”, „Jaja Szatana”, „Dziwka z penisem” - te tytuły brzmią jak wyjęte żywcem z katalogu filmów klasy C, a, co może być zaskakujące, są jednak tytułami utworów umieszczonych na drugiej długogrającej płycie Tool zatytułowanej „Ænima”...


Wydanie drugiego albumu wiąże się dla zespołu z reguły z dość wygórowanymi oczekiwaniami fanów, których rozbudzony apetyt wymaga zaspokojenia i nie zadowoli się odcinaniem kuponów od poprzednich dokonań. Ciężko przebić taki debiut, jakim był „Undertow”, a jednak każdy kolejny album Tool jest jedynie dowodem na to, w jak ciekawą stronę może ewoluować twórczość zespołu. Ænima” to jeden z tych albumów, za którymi stoi określona filozofia. Już jego tytuł to nieprzypadkowe zestawienie słów, „anima” – pojęcia odnoszącego się do filozofii Karla Junga oraz „enema”, czyli górnolotnego określenia lewatywy. Tym samym nabiera on symbolicznego znaczenia i nawiązuje do motywu otwarcia się, ale też oczyszczenia, a w konsekwencji pogodzenia ze światem i z samym sobą. Najbardziej ogólnym przesłaniem płyty jest umożliwienie ludziom wspomnianego otwarcia się i znalezienia w sobie tzw. „trzeciego oka”, czyli pierwiastka, który odpowiada za bardziej wnikliwe postrzeganie rzeczywistości.
 
W filozofii Junga składniki zwane anima i animus stanowią archetyp psychiki, która, zgodnie z założeniem tej teorii może rozwijać się harmonijnie tylko wtedy, gdy oba pierwiastki są w niej obecne. Funkcjonują one jednak obok cienia – komponentu będącego ciemną stroną osobowości, który odpowiada choćby za pojawianie się u nas agresywnych, czy nieakceptowanych społecznie zachowań. W trakcie rozwoju człowieka dochodzić powinno do tzw. integracji cienia, która daje możliwość wykorzystania nowych zasobów ludzkiej osobowości. Idee głoszone przez Junga przewijają się na „Ænima” stale. Do teorii cienia nawiązuje choćby utwór „46&2”. Dla mnie to jedna z tych kompozycji, które rozwalają mnie na kawałki i wprawiają w osłupienie w związku z tym, że można stworzyć coś tak genialnego. Jeśli zastanawia Was natomiast matematyczność jej tytułu, to wskazane tu równanie 46 plus 2 odnosi się do najwyższego poziomu rozwoju osobowości, na którym człowiek obok standardowych 46 wykształca dodatkowe 2 chromosomy. Niejako dla potwierdzenia powyższej teorii Maynard śpiewa:
I wanna feel the changes coming down. I wanna know what I've been hiding in my shadow.” (Chcę poczuć nadchodzącą zmianę, chcę wiedzieć, co chowam w cieniu.) oraz „Forty-six and two ahead of me.” (Na horyzoncie widzę 46 i 2).

O podobnych kwestiach usłyszymy w otwierającym album „Stinkfist”. Posądzenia o to, że opisywany jest tu brutalny akt seksualny są w tym przypadku zupełnie bezpodstawne. Uważam, że to jedynie metafora, rzecz, która ma nas uderzyć i przyciągnąć naszą uwagę. Dla mnie, „Stinkfist” to utwór o przekraczaniu własnych granic, powrocie do bolesnych wspomnień, poszukiwaniu uczuć głęboko w sobie. Słyszymy tu:
 „I'll keep digging till I feel something. Elbow deep inside the borderline. Show me that you love me and that we belong together.” (Będę kopał dopóki czegoś nie poczuję. Łokieć daleko poza granicą, pokaż, że mnie kochasz i że jesteśmy dla siebie stworzeni.)


Z kolei jeden z ważniejszych utworów na albumie - „Jimmy” (Maynard naprawdę ma na imię James), według słów samego autora tekstu jest kontynuacją tego, co wyśpiewał on w umieszczonym na debiutanckiej płycie „Prison Sex”. Kompozycja poprzedzona jest zagranym na keyboardzie identycznym co w „Jimmy” motywem muzycznym i rozpoczyna się ciężkim, tłustym riffem, by za chwilę przejść w nieco delikatniejsze brzmienie, a powrócić z całą mocą gitar, bębnów i krzyku w refrenie. Ewidentnym adresatem tej pieśni jest matka Keenana, a powtarzająca się w tekście liczba 11 to jego wiek w momencie, gdy Judith Marie dowiedziała się o swojej poważnej chorobie, która 30 lat później zabrała ją z tego świata. Był to początek niekoniecznie dobrych zmian w życiu małego Jamesa. Maynard w tekście “Jimmy” wyraża swą tęsknotę, żal i ból, choć napełnia się jednak również nadzieją śpiewając: 
“I'll move to heal as soon as pain allows, so we reunite and both move on together.” (Wyzdrowieję jak tylko ból mi na to pozwoli, abyśmy mogli się zjednoczyć i oboje ruszyć dalej.).

Jedną z najdłuższych kompozycji na albumie „Ænima” jest „Pushit”. Jej tytuł także jest grą słów (push i shit) więc gdy Maynard śpiewa „Push it on me”, co można tłumaczyć jako: wpychasz to na mnie, lub bardziej dosadnie - obrzucasz mnie gównem, brzmi to dość dwuznacznie a w kontekście całego utworu nabiera konkretnego znaczenia. „Pushit” jest wykonywany przez Tool na żywo i usłyszenie tego utworu live to czyste misterium, coś wspaniałego, prawdziwy dowód na istnienie doskonałości. 

Na „Ænima”, po raz pierwszy w twórczości Tool, pojawiają się „przerywniki” w postaci krótszych lub dłuższych utworów instrumentalnych, czy też zbitek dźwięków i słów, które wprowadzają dodatkowy element niepokoju („Cesaro Summability”, „(-) Ions”, „Message to Harry Manback”). Niektórzy twierdzą nawet, że najlepiej słuchać albumu będąc pod wpływem substancji psychoaktywnych gdyż wtedy ujawnia ona w pełnej krasie swoje piękno i swoją złożoność. W warstwie lirycznej nie sposób było uniknąć nawiązań do religii i postaci Jezusa, którego Keenan traktuje często z pobłażaniem i cynizmem. Umieszczony na albumie utwór „Eulogy” jest najlepszym tego przykładem. Mnóstwo tu obrazoburczych stwierdzeń, ironicznego podejścia do nauk Jezusa, ich znaczenia i głębi. Ironizująca strona twórczości Tool ujawnia się też w tym, iż album „Ænima” zadedykowany został nieżyjącemu już komikowi Billowi Hicksowi. Jego portret podpisany w wymowny sposób słowami: Another Dead Hero (Kolejny nieżyjący bohater) znajdziemy nawet we wkładce do europejskiego wydania płyty. Inspiracje postacią Hicksa słychać w tekście kompozycji „Ænema”, a fragment jego występu kabaretowego słyszalny jest w otwarciu wieńczącego album utworu „Third Eye”.

Choć „Ænima” traktuje o sprawach poważnych, Tool nie byłby Toolem, a Maynard Maynardem, gdyby nie było tu również śmieszkowania. Wydana w Europie wersja albumu zawierała wkładkę, w której obok podziękowań umieszczono także zdjęcia okładek nieistniejących albumów zespołu. Ich tytuły to, żeby wymienić jedynie kilka najciekawszych, „Iced Pee” (Mrożone Siki), „Gay Rodeo”, czy „I smell urine” (Czuję mocz). Oprawa graficzna amerykańskiego wydania była już natomiast zupełnie inna i stworzona techniką imitującą obrazy 3D doczekała się nominacji do nagrody Grammy w kategorii Best Recording Package. 

Jeśli „Undertow” był rozdrapywaniem ran i wyrazem buntu wobec zła, tak „Ænima” jest pierwszym krokiem na drodze do uzdrowienia. Keenan pisze o zrzucaniu skóry, pokonywaniu barier i zgłębianiu siebie. Tak dalece wnika do swego wnętrza również podczas koncertów promujących wydawnictwo, że zachowuje się wtedy jak odcięty od świata zewnętrznego autystyk. Ze wzrokiem wbitym w jeden punkt, z kamienną twarzą i przyjmując zamkniętą postawę. A przy tym – roznegliżowany, z opadającymi spodniami lub z makijażem kabuki i w staniku. 

 Ænima” przeleżała na mojej półce z płytami dobrych kilka lat zanim sięgnęłam po nią, intuicyjnie wyczuwając, że oto nadszedł jej czas. Wierzę, że na każdego czeka i kiedyś przyjdzie jego własna „Ænima”. Ja miałam to szczęście, że muzyka Tool w odpowiednim momencie trafiła na podatny grunt moich emocji kiełkując zachwytem i dojrzewając pełnią uwielbienia do tej wyjątkowej sztuki. 


Tłumaczenia: Karolina Andrzejewska 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz