czwartek, 28 grudnia 2017

Podsumowanie roku 2017 według Jarka Kosznika




Rok 2017 dla mnie był nieco mniej obfity i przełomowy muzycznie niż rok 2016. Oczywiście miało miejsce kilka ciekawych premier jednakże żadna z nich nie zmieniła mojego życia tak jak to się w przeszłości zdarzało. Nie zabrakło także rozczarowań jak i miłych zaskoczeń czy niespodzianek. Oto moja subiektywna lista najlepszych i najgorszych płyt, odrobina wspomnień, a także oczekiwania względem roku 2018. Zapraszam!

Najlepsze płyty 2017:

10. Decapitated – Anticult

 Najnowsza płyta legend polskiego jak i światowego technicznego death metalu umocniła kierunek w jakim skierowała się grupa po płycie „Blood Mantra”. Jest to na pewno niezła płyta, choć odległa od korzeni zespołu z czasów „Nihility”. Oczywiście przyszłość i dalsza działalność zespołu stoi pod ogromnym znakiem zapytania ze względu na ciężkie zarzuty karne jakie zostały postawione członkom Decapitated. [recenzja naczelnego tutaj]

9. Cradle of Filth – Cryptoriana – The Seductiveness of Decay

Dwunasty studyjny album legend gotyckiego black metalu brytyjskiego Cradle of Filth nawiązuje w pewnym stopniu do najlepszych płyt grupy z lat dziewięćdziesiątych. Mamy tutaj do czynienia z podobnym klimatem, z ciekawymi melodiami i solówkami i tradycyjnie niepowtarzalnym wokalem Daniego Filtha’a. Miłe zaskoczenie względem kilku poprzednich, moim zdaniem słabiutkich płyt.

8. Moonspell – 1755

Portugalskie legendy metalu gotyckiego powróciły z najnowszym dziełem zatytułowanym „1755”. Jest to swego rodzaju album koncepcyjny, odnoszący się do autentycznych wydarzeń historycznych, a mianowicie do wielkiego trzęsienia ziemi w Portugalii z 1755 roku. Poza tradycyjnie ciekawymi choć mało skomplikowanymi riffami, okraszonymi etnicznymi wokalizami w stylu fado uwagę przykuwa fakt, że jest to pierwsza płyta w historii zespołu napisana w całości w języku portugalskim. Czekam z niecierpliwością na wspólny koncert grup Moonspell i Cradle of Filth w styczniu 2018, to będzie ciekawe doświadczenie. [recenzja naczelnego wkrótce]

7. Jakub Żytecki – Feather Bed EP

Pierwsza z dwóch solowych Ep-ek wydanych w tym roku przez młodego polskiego wirtuoza gitary Jakuba Żyteckiego, jest wydawnictwem bardzo różniącym się od poprzednich utworów Polaka. Postawiono tutaj na łagodne, przyjemne dla ucha kompozycje, chociaż też zdarzają się niebanalne, charakterystyczne dla Kuby przebłyski geniuszu. [recenzja tutaj]

6. Trivium – The Sin and the Sentence

Ósmy studyjny album zespołu Trivium, jest pewnym klimatycznym powrotem do czasów pierwszych dwóch płyt, do bezkompromisowych korzeni. Płyta obfituje w szybkie ciężkie riffy, charakterystyczne dla zespołu akordy, liczne solówki i harmonizacje, ponadto wokalista Matt Heafy zrobił postępy w śpiewaniu. Szczerze mówiąc po marnych i bardzo słabych „Vengeance Falls” i „Silence in the Snow” chętnie przesłuchałem „The Sin and the Sentence”. Moim zdaniem jest to najlepsza płyta grupy od czasów „Shoguna”.

5. Intervals – The Way Forward

Niemalże równo dwa lata musieli czekać fani Aarona Marshall’a na nowy longplay kanadyjskiego Intervals. Jest to zdecydowanie najlżejsza i najbardziej przebojowa płyta pionierów nowoczesnego gitarowego grania. Po raz kolejny uszy słuchacza są delikatnie stymulowane przez bardzo ładne, czasem nieco mdłe melodie, ale nie brakuje klasycznych, piorunujących momentów od których nie ma ucieczki. Mimo wrażenia pewnego „recyklingu melodycznego” nadal jest to płyta dobra. [recenzja tutaj]

4. Disperse – Foreword

Kuba Żytecki tworząc lub współtworząc aż 3 (!) wydawnictwa muzyczne jednego roku pokazał że jest tytanem pracy. „Foreword” jest przykładem niezwykle świeżego podejścia do muzyki progresywnej, a także próbą wyróżnienia się na rynku muzycznym nietypowym klimatem. Pomimo odejścia od djentowej otoczki płyta jest oszałamiająca zarówno technicznie jak i kompozycyjnie. Zgodnie z oczekiwaniami bardzo mocny punkt roku 2017. [recenzja tutaj]

3. Flux Conduct – Yetzer Hara

Drugie solowe wydawnictwo znanego z zespołu Monuments Johna Browne’a jest spójnym dziełem współczesnej muzyki metalowej.  Bardzo ciężka, brutalna wręcz momentami płyta, oparta o koncept biblijnych siedmiu grzechów głównych, razem z gościnnym udziałem wokalisty Renny Caroll’a, tworzy hipnotyzującą mieszankę awangardy jak i momentami genialnej prostoty. „Yetzer Hara” jest co najmniej tak samo dobra jak debiutancka „Qatsi”. Prawdziwa ucztą i zarazem przywilejem dla mnie była możliwość posłuchania kilku utworów z serii Flux Conduct na żywo! [recenzja tutaj]

2. Wintersun – The Forest Seasons

Moje osobiste największe nowe odkrycie muzyczne mijającego roku, jak i pozytywne zaskoczenie. Fiński Wintersun po kilku latach od premiery „Time I” wrócił z nowym albumem, opartym o cztery pory roku Vivaldiego. O dziwo początkowe wrażenie chyba każdego słuchacza jest dość mieszane, głownie ze względu na dość głębokie ukrycie gitar w miksie, co przeszkadza nawet osobom z wytrenowanym muzycznie słuchem, zrozumieć co się dzieje. Jednakże z czasem słuchacz się przyzwyczaja i zaczyna odkrywać piękno, głębię, liryczność i emocje wypływające z „The Forest Seasons”. Doprawdy polecam tą płytę z całego serca! [recenzja tutaj]

1. Veil of Maya – False Idol

Zwycięzcą mojego osobistego plebiscytu na najlepszą płytę roku 2017 jest najnowszy, koncepcyjny longplay amerykańskich progresywnych deathcorowców z Veil of Maya. Oczywiście ten album jest daleko  w tyle za czołówką z roku ubiegłego, jednakże jest to materiał najbardziej spójny z wydanych płyt w roku 2017. Mamy tutaj do czynienia ze wszystkimi klasycznymi elementami działalności artystów tj. połamane, oparte częściowo o harmonie jazzową riffy, wykręcające stawy breakdown’y, bardzo przebojowe i chwytliwe motywy, genialny, nieograniczony zasięg głosu wokalisty Lukas Magyar’a. Poza małymi, gorszymi fragmentami słucha się tej płyty od początku do końca jednym tchem. Fajna przygoda, a zarazem najlepsze i najbardziej dojrzałe wydawnictwo Veil of Maya. [recenzja tutaj]

Rozczarowania 2017:

2. Papa Roach – Crooked Teeth

Jeden z moich najbardziej lubianych zespołów z dzieciństwa, którego słucham obecnie bardzo rzadko, po nagraniu „F.E.A.R” w 2015 dawał nadzieje do powrotu do starych, dobrych dokonań grupy. Niestety „Crooked Teeth” jest chyba najgorszą płytą w dyskografii zespołu, ogólnie rzecz ujmując to szmelc i gniot całkowity. Nie jestem w stanie powiedzieć na jej temat nic pozytywnego. [recenzja redaktora Chamery tutaj]

1. Linkin Park – One More Light

Gdy 17 lat poznałem zespół Linkin Park moje zainteresowanie muzyką bardzo mocno się rozwinęło, dzięki czemu mam spory sentyment do tej grupy pomimo że od „Meteory” zespół mocno obniżył loty. Niestety „One More Light” jest strasznie słabą płytą, raczej lukrowanym elektronicznym popem niż jakąkolwiek muzyką rockową, nie mówiąc o metalowej. Nie wiem co zespół chciał tym albumem osiągnąć. Nie wiadomo czy zespół będzie dalej tworzył muzykę po strasznej śmierci charyzmatycznego frontmana Chestera Benningtona, bez niego to nigdy nie będzie to samo. [recenzja redaktora Chamery tutaj]

Ważne wspomnienia:

Do moich najważniejszych muzycznych wspomnień minionego roku na pewno należą:

- pierwszy w historii koncert projektu Flux Conduct w Starym Maneżu;

- dwa koncerty rzadko występującej w Polsce grupy Disperse;

- zaskoczenie i pozytywny szok po odkryciu zespołu Wintersun

Nadzieje na rok 2018:

- Trzeci, owiany już chyba mityczną sławą studyjny album brytyjskiego progresywno-djentowego zespołu Monuments, którego nazwa jeszcze nie jest znana, a premiera jest po raz kolejny przeniesiona, tym razem na nadchodzący rok. Oczywiście pomimo jakiś lakonicznych komunikatów w mediach społecznościowych nie mamy żadnej gwarancji, że w 2018 roku do tej premiery w końcu dojdzie;

- Jason Richardson ma niedługo zaprezentować nowy utwór, co daje szansę na drugą solową płytę;

- Komunikaty na stronie Mishy Mansoor'a wskazują na początek prac nad "Periphery 4"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz