środa, 13 grudnia 2017

Cavalera Conspiracy - Psychosis (2017)


Są takie płyty, które z natury po prostu muszą być złe. Do takich z całą pewnością należy czwarty album studyjny Cavalera Conspiracy, w którym bracia Max i Igor udowadniają, że są całkowicie wyprani z pomysłów i jedynie co im zostało to rzucanie zapewnień o "najlepszym albumie od lat", o "powrocie do korzeni Sepultury" i o tym, że "tylko Sepultura z nimi była Sepulturą". Nic z tych rzeczy, bo "Psychosis" ma niewiele do zaoferowania i jest znacznie mniej zapamiętywalna niż to, co w tym roku wydała Sepultura na początku tego roku...

Bracia Cavalera, a zwłaszcza Max, należą do tego typu ludzi którzy są wiecznie zazdrośni oto czego już nie mają z własnej winy. Którzy niezmiennie uważają, że są lepsi od innych, a zwłaszcza od tych, którzy robią coś lepiej od nich, nie mówiąc już o strachu przed przyznaniem się, że dawno się wypalił i nie jest w stanie dorównać nie tylko swojej przeszłości, ale także temu, co obecnie reprezentuje stworzony przez niego przed laty zespół, który od dawna już do niego nie należy. To ludzie wiecznie narzekający na brak sukcesów, których nie osiągają bo patrzą w przeszłość, unoszą się dumą i potrafią tylko narzekać i boją się przyznać że w tym wypadku obecna Sepultura jest znacznie dalej i lepsza od wszystkich projektów w które angażuje się Cavalera. Każdy kolejny Soulfly sięga istnego dna, a Cavalera Conspiracy po dobrym debiucie "Inflikted" wydanego niemal dekadę temu wyraźnie nie potrafi dla siebie znaleźć kierunku. Po traumatycznie tragicznym "Blunt Force Trauma" przyszedł tylko niezły, ale i tak słaby, "Pandemoinium" sprzed trzech lat. Najnowszy swoją premierę miał 17 listopada i zalicza kolejny spadek formy, o ile w przypadku Cavalerów można mówić o jakiejkolwiek formie, bo tej nie widzę ani nie słyszę od dobrych kilku lat.

Jako pierwszy wchodzi niezły "Insane", w którym prymitywizm nagrania może się jeszcze nawet podobać. Echa Sepultury, a zwłaszcza płyty "Chaos A.D" rzeczywiście są słyszalne, ale na podobieństwach się kończy. Perkusja brzmi sucho i mechanicznie, riffy rzężą niemiłosiernie bez większego ładu i składu, a wszystko jest podkręcone do granic słuchalności. Jest jeszcze wokal Maxa, który znów brzmi jakby miał za chwilę wypluć wszystkie swoje wnętrzności. Po nim wpada "Terror Tactics", w którym pojawia się coś na kształt melodii i harmonii. Jest ostro, surowo, thrashowo i a jakże! prymitywnie do bólu. Nie sztuką jest grać szybko, surowo i brutalnie trzeba jeszcze umieć to zagrać tak, żeby wywoływało jakiekolwiek emocje. Tych w tych utworze nie sposób uświadczyć. W podobnych tempach i ze znacznie lepszym rezultatem brzmią nowe rzeczy, i to nawet nie od Sepultury, a od sludge'owych kapel w rodzaju Briqueville czy Ylva, które wydaje Pelagic Records. Co z tego, że Cavalerowie kombinują i urozmaicają kawałek niezłym zwolnieniem i nawet ciekawymi perkusyjnymi fragmentami jak ma się wrażenie, że ostatecznie całość jest posklejana z dwóch kompletnie różnych pomysłów, z których część pochodzi z poprzedniego albumu?

Zaskakująco dobrze na tym tle wypada "Impalement Execution", który zarówno pod względem brzmieniowym jak i melodycznym może przywodzić początki Sepultury, jak również początki Soulfly'a czyli czasów gdy Cavalera jeszcze miał coś do powiedzenia i nie zżerała go nienawiść do byłych kolegów z zespołu w którym już nie jest. Efekt psuje jednak jego wokal i przebijając się przez ten kawałek bolało mnie, że nie ma wersji instrumentalnej lub że jednak nie śpiewa tego... Derrick Green. Kolejnym udostępnionym na etapie promocji albumu jest "Spectral War", w którym kompletnie nie rozumiem zapętleń od tyłu. Instrumentalnie na pewno jest tutaj bardzo potężnie, pochodowo i ciężko, a nawet plemiennie w duchu wczesnego Soulfly'a. Ponownie jednak może drażnić zbyt mocno podkręcony dźwięk całości, swoisty prymitywizm i wokal Maxa, który nie ma co ukrywać, jest po prostu okropny, a w końcu nadmierne wydłużanie numeru, choć trwa on tylko... pięć minut.  Nie pomagają tu nawet doomowe, kryptowe wręcz zwolnienia i efekty odbijanej od ścian perkusji Igora. Na piątej pozycji znalazł się "Crom" który z początku ponownie sięga po plemienne zapędy Sepultury z początku lat 90tych i Soulfly'a z początków działalności, a potem się rozkręca do kolejnej porcji prymitywnych riffów, zagrywek i udającej monumentalną perkusji. Prędkością i solówkami Cavalerowie próbują nam wmówić, że są następcami death metalowej legendy jaką była bez wątpienia grupa Death, ale wypada to całkowicie nieprzekonująco i sztucznie. Na domiar złego, co w tym wszystkim robi przetwarzanie głosu vocoderem!


Znacznie krótszy, bo trwający już tylko trzy minuty i dziesięć sekund, jest "Hellfire" w którym zbliżamy się (chwała Bogom) powoli do końca. Niestety krótszy czas utworu nie idzie w parze z jakością. Znów jest prymitywnie, niby monumentalnie, a od przesterów aż chrzęści i bynajmniej nie jest to winylowy szum czasami dodawany jako retro efekt do nowych płyt. Nieco tylko dłuższy, bo niespełna czterominutowy "Judas Pariah", który ponownie nie zachwyca prymitywnym riffowaniem i perkusją tak szybką, że ma się wrażenie, że to wcale nie gra człowiek, a zaprogramowana maszyna. Tu również niespecjalnie pomagają zwolnienia w środku, które dla odmiany sięgają po industrial. To, co zrobił Morbid Angel na "Illud Divinum Insanus" to przy wypocinach CC istny majstersztyk. Płynne przejście do utworu tytułowego, gdzie witają nas bliżej nieokreślone dźwięki, powoli ustępujące plemiennej perkusji Igora i przeciągłym jękom liry korbowej. Numer całkiem fajnie się rozwija do instrumentalnego, dość progresywnego pasażu, który przywodzi znów na myśl Soulfly'a i wieńczące każdą płytę wariacje na temat szamanizmu. Te wypadają zaskakująco dobrze i aż dziw, że odpowiedzialni za niego są bracia Cavalera. Tu mógłby nastąpić koniec płyty. Mógłby, bo nie następuje. Na dziewiątej pozycji znalazł się niemal siedmiominutowy "Excruciating". Ponownie uderza się w nim udawanym monumentalizmem, rwanymi i surowymi prymitywnymi riffami oraz szczątkami melodyki. Jest jednak znacznie lepiej niż na zdecydowanej większości albumu. W nim także panowie sięgają po odrobinę egzotyki jaką w tym graniu jest lira korbowa, ale w momencie gdy całość nawet przyjemnie się wycisza Cavalerowie zaczynają zanudzać kolejnymi industrialnymi efektami, które już takie przyjemne nie są. A deklaracje końcowe o "brazylijskiej Godzilli" po prostu są śmieszne i żałosne.

Ocena: Nów
"Psychosis" to płyta dla masochistów albo dla tych którzy uważają, że Sepultura nie jest już Sepulturą. Przesłuchawszy ją całe dwa razy z poczucia obowiązku nie znajduje w niej żadnej wartości. Trzy dobre utwory i całkiem niezła okładka to za mało żeby powiedzieć, że jest to album zasługujący na jakąkolwiek uwagę. Te niespełna trzy kwadranse to istna mordęga i popis prymitywizmu o takiej skali że zaczynam się zastanawiać czy aby Max Cavalera jest w pełni poczytalny i świadomy swoich czynów muzycznych jeśli nie dostrzega totalnego wypalenia i zidiocenia swoich wypocin. Ten album to bowiem wypocina, posklejana z różnych często nie przystających do siebie pomysłów, wyprana z emocji i nawet krztyny talentu. Ten ostatni element tli się jeszcze nikłym światełkiem w grze Igora, który wyraźnie się u swojego brata marnuje, a te nikle przebłyski całkiem dobrej gry też niestety nie pomagają zawartości "Psychosis" i przy całym szacunku dla Igora, są niczym wobec bestii jaką jest Eloy Casagrande, czyli obecnym pałkarz obecnej Sepultury.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz