środa, 11 czerwca 2014

R13/88: Nine Inch Nails (10.06.2014, Spodek, Katowice)


Napisał: Łukasz "Babirs" Babski

Dawno niczego tak nie wyczekiwałem jak koncertu Nine Inch Nails. Kapela, z którą jestem bardzo emocjonalnie związany i która po dziś dzień definiuje mój sposób postrzegania muzyki zawitała wczoraj (piszę relację w nocy w drodze powrotnej do Gdańska) do Katowickiego Spodka w ramach kończącej się Europejskie trasy. Powiem Wam szczerze… była miazga. Ale zacznijmy od początku...

Równo o 20 na scenie pojawili się Cold Cave, którzy supportują Trenta i spółkę na tegorocznej trasie. Przyznam, że mam bardzo mieszane uczucia odnośnie ich występu. Muzycznie jest to mieszanka elektroniki, muzyki tanecznej i czegoś w rodzaju zimnej fali i pewnie nie byłoby w tym nic złego, ale w wypadku supportowania Depeche Mode, albo Davida Bowiego w latach 80. Przede wszystkim nie pasowali stylistycznie do gwiazdy wieczoru i nie potrafili rozgrzać zebranego pod sceną tłumu. Znaczna część widowni była po prostu znudzona tym występem, który bardziej przypominał grany z laptopa set z żywym wokalistą niż porządny kopniak na rozgrzanie zebranych pod sceną. Przykro mi to stwierdzić, ale wokalista jest chyba sam swoim największym fanem.

Na szczęście po zejściu supportu na gwiazdę nie musieliśmy długo czekać. Równo o 21 NIN rozpoczęło swój występ. Z bólem serca muszę wyznać, że nie byłbym w stanie przytoczyć wszystkich utworów, które zostały zagrane, ale setlistę Polscy fani mieli chyba jedną z najlepszych podczas tej trasy koncertowej. Trent nie poszedł utartą ścieżką promocji nowego albumu. Z Hesitation Marks usłyszeliśmy może ze 3 kawałki, które rzeczywiście na żywo robią piorunujące wrażenie, ale i tak nie zastąpią starego NIN, na które wszyscy zgromadzeni z utęsknieniem czekali. Closer, Eraser, Wish, Hand That Feeds, The Wretched, March of the Pigs, a nawet nieśmiertelne Burn z Urodzonych Morderców, to tylko część z klasyków, które mogliśmy usłyszeć. Chłopaki, pomimo że dali dość krótki występ (w sumie około 90 minut) nie pozwolili publice ani na moment zwolnić tępa. Każdy utwór był po prostu naszpikowany mocą i to się czuło! Muzycy świetnie skakali między agresywnymi utworami wypełnionymi gitarową siłą, a tymi naszpikowanymi mroczną elektroniką. Gigantyczne wrażenie na wszystkich zebranych zrobiła elektroniczna improwizacja, którą Trent zaproponował w ramach rozwinięcia The Great Destroyer, zaś kończące ten niesamowity występ Hurt było wzruszające jak nigdy przedtem.

Polscy fani również nie zawiedli i chociaż z przykrością muszę powiedzieć, że było nas niewielu jak na taki koncert to na bank położyliśmy na kolana nie jedną widownię z jaką NIN się zmierzyło w ramach ostatniej trasy. Pod sceną było tak gorąco, że szef ochrony nie szczędził wody i co chwila wędrował zraszać publiczność. Trent po takim przyjęciu raczej nie będzie długo się zastanawiał nad ponownym powrotem do Polski.

Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną koncertu to można by napisać na ten temat pewnie nie jeden osobny artykuł. Nie bez powodu NIN jest zaliczane do wąskiego grona najlepszych koncertowych zespołów świata. Oprócz świetnej muzyki fani otrzymują niesamowite widowisko. Wszystko było perfekcyjne, światła idealnie zgrywały się z dźwiękami, wizualizacje perfekcyjnie podkreślały charakter utworów, a sam Trent miotał się po scenie przez cały występ jak dzika bestia wypuszczona z klatki. 

Było to niesamowite przeżycie, pełne emocji i nieskończonych pokładów energii. Chociaż sam doskonale o tym wiedziałem to muszę to podkreślić. Nine Inch Nails na płytach i na żywo to zupełnie dwa odrębne byty. Ten pierwszy to kawał świetnie zrealizowanej i niesamowitej muzyki, zaś drugi…  po prostu sceniczny potwór.

3 komentarze:

  1. Świetna relacja, aż mi szkoda że mnie tam nie było.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobra relacja! :)
    Dziękuję za towarzystwo, do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry koncert daje życiowego kopa :) przynajmniej u mnie tak to działa :)
    Też już byłam dwa razy na takim koncercie, gdzie support W OGÓLE nie pasował do głównego zespolu i sie zastanawiałam skąd ich ktoś wyciągnął....

    OdpowiedzUsuń