poniedziałek, 17 października 2011

Joe Bonamassa & Beth Hart – Don’t Explain (2011)


Bonamassa – niezwykle utalentowany, młody gitarzysta nie należy do artystów, którzy obrali sobie za cel wydawanie płyt, co jakiś czas. Ten człowiek pracuje i tworzy nieustannie od 2000 roku począwszy. W ciągu zaledwie czterech lat wydał sześć płyt: w 2009 roku powstała „The Legend of John Henry”, następnie dwupłytowa koncertówka z Royal Albert Hall, pierwsza płyta Black Country Communion to rok 2010, mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się kolejna jego solowa płyta zatytułowana „Black Rock”. Rok następny, czyli 2011 przyniósł najpierw „Dust Blow” – następcę „Black Rock”, w kilka miesięcy później drugą płytę BCC i następnie duet z wokalistką bluesową i jazzową Beth Hart. Wszystkie z nich trzymają niezwykle wysoki poziom i dosłownie porażają wszechstronnością stylów w jakich Bonamassa się porusza. Najnowsza płyta nie stanowi większego zaskoczenia, dla tych którzy znają tez wczesne albumy tegoż gitarzysty, ale może zdumiewać po rozbuchanych ostatnich dokonaniach, zwłaszcza po dwóch BCC i tegorocznym kapitalnym „Dust Blow”. Beth Hart pojawia się zresztą na tym krążku w numerze „No love on the street”. A ich najnowsze wspólne i pełnometrażowe dzieło? Cóż, trza posłuchać:

Pierwszy numer to „Sinner’s Prayer” – wolny, spokojny ale niepokorny blues rozpisany na perkusję, pianino i fantastyczną gitarę Bonamassy. I do tego rzucający na kolana zadziorny, czarny głos Beth Hart, a przecież ona jest biała… niesamowite. Pachnie trochę Dead Weather? Tak, bo White mocno czerpał i czerpie z takich właśnie bluesów…Następny jest „Chocalate Jesus” – żartobliwy, bujający, kroczący i krótki (2’40). Skojarzenia z Niną Simone czy Billy Holiday a nawet Tiną Turner jak najbardziej wskazane. Trójka nosi tytuł „Your Heart Is As Black As Night” i została rozpięta na fortepianowym wstępie, wolnej perkusji i delikatnej gitarze i do tego orkiestracjach w tle. Przecudny utwór w bondowskim stylu gdzieś z okresu Johna Barry’ego. Zresztą na płycie Bonamassy „Dust Bowl” również znalazł się taki kawałek, tylko że znacznie szybszy. Dziwię się, że nikt mu nie jeszcze zaproponował, aby napisał utwór do kolejnej części przygód najsłynnijeszego brytyjskiego agenta. I jeszcze ta genialna Moore’owa solówka…

Cztery: „For My Friends” – jest znacznie szybsza, bardziej drapieżna, można nawet powiedzieć, że rockowa. Ostry riff gitary wsparty organami Hammonda w stylu Deep Purple (MKIII) czy Dead Weather właśnie i kapitalny wokal Beth Hart… Kolejny majstersztyk.
Piątka to numer tytułowy. Zwalniając tempo wracamy do sennych, smutnych bluesów rozpisanych na orkiestrę i perkusję. Dochodzą do kolekcji dźwięków dęciaki i jest oczywiścia gitara – czy nie pachnie Ellą Fitzgerald albo twórczością Jobima? Cudo… Szóstka to najdłuższy na płycie numer (bo aż ośmiominutowy) noszący tytuł „I’d Ratehr Go Blind”. Tu jest nieco szybciej, ale nadal wolno, sennie i naturalnie bluesowo (bardziej jednak soulowo) z orkiestracjami w tle. Kolejny wspaniały utwór, kolejna niesamowita, magiczna solówka Bonamassy… Niewiele krótszy, bo sześciominutowy jest numer siódmy – „Something’s Got A Hold On Me”. Kolejny utwór w którym pojawiają się Hammondy, a stylem przypominający rozbuchane koncertowe wykonania Niny Simone – słychać tu elementy gospel, jazzu, swingu i oczywiście bluesa – takiego trochę jak z filmu „Blues Brothers”. Niemal się widzi tańczące czarnoskóre tancerki i muzyków, którzy ruszają się w takt. 

Numer ósmy to wydany jako singiel „I’ll Take Care Of You”. Smutny, fortepianowy wstęp, bujająca perkusja i drobne, rzewne akordy gitary, orkiestracje. Znów pachnie Gary’m Moore’em… czy to hołd dla zmarłego w lutym gitarzysty? Nie mam co do tego wątpliwości… Znów pachnie utworami ze starych części Bonda – czy w szybszym momencie nie śpiewa Beth Hart niczym Shirley Bassey? A i owszem… i jeszcze do tego wszystkiego kolejna oszałamiająca solówka… Dziewiąty jest utwór zatytułowany „Well, Well” – wspaniały duet z Bonamassą zahaczający stylem o Cream i Erica Claptona (riff gitarowy, klawisze), ale utrzymany w wolnych tempach i gospelowym rytmie. Przedostatni jest prawie siedmiominutowy „Ain’t No Way” – utwór, który zapachniał mi trochę bluesowymi eksperymentami Chrisa Rea a nawet utworami Celine Dion. Jest wolno, sennie i ewidentnie jest to utwór należących do tych przytulanych, co się tańczy z partnerką na parkiecie pod błyszczącą kulą – ale wcale nie ciągnący się jak guma i nie zalatujący cukrem i sztucznymi owocami. Na koniec otrzymujemy jeszcze skróconą, radiową, ale równie dobrą wersję „I’ll Take Care Of You”.

Na płycie nie ma miejsca na utwory złe, czy na wypełniacze. Jest pięknie, magicznie i jesiennie. To właśnie taka płyta na długie chłodne wieczory. To płyta niezwykła ze względu na niesamowity wokal Beth Hart i fantastyczna gitarę Joe Bonamassy, który po raz kolejny udowadnia swojej wszechstronności i genialnego talentu. Jestem pewien, że Gary Moore, od którego Bonamassa otrzymał kiedyś gitarę w prezencie, jest dumny. Siedzi sobie w niebie, obok innych tuz bluesa i muzyki rockowej i z uśmiechem na twarzy kiwa głową przeżywając każdy dźwięk, który stworzy jego następca, a takim Bonamassa jest bez wątpienia. Zastanawiający jest fakt, skąd ten człowiek bierze pomysły, energię i siłę, żeby każda, absolutnie każda jego płyta była różnorodna i niesamowita od pierwszego do ostatniego numeru, i to w dodatku bez ani jednego chybionego czy niepotrzebnego elementu. Absolutnie porażający i bez cienia wątpliwości jeden z najpiękniejszych, jeśli nie najważniejszych albumów tego roku – roku dwóch tysięcy jesieni. Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz