Srebrny Ford Shelby GT500
najnowszej generacji mknie ulicą, z piskiem opon przejeżdża przez niestrzeżony
przejazd kolejowy i z rykiem silnika wjeżdża na lotnisko, na który opada
myśliwiec F – 16. Wymija samolot i gwałtownie hamuje przed nim puszczając z nadal
rozpędzonych, rozgrzanych do czerwoności tylnich opon dym…
To wbrew pozorom nie fragment
pościgu z najnowszego odcinka przygód Jamesa Bonda, a kartka z bieżącego
kalendarza Top Gear na miesiąc wrzesień. Na samej górze obok nazwy brytyjskiego
programu motoryzacyjnego widnieje komentarz: „Jest subtelny jak atak całej
dywizji pancernej na mały kraj. Skuteczny atak, trzeba dodać”. Tak można by w
skrócie opisać koncert, a zwłaszcza szwedzkiej grupy Sabaton, który odbył się
pierwszego dnia września w Gdańskim CSG.
Na miejsce dotarłem przed 19,
jednak wężyk, który posuwał się bardzo powoli do bram hali uniemożliwił mi
wysłuchanie pierwszego supportu, którym była kanadyjska formacja Skull Fist. Panowie zaczęli punktualnie
(rzecz niespodziewana), po czym skończyli po około dwudziestu/trzydziestu
minutach grania, wedle tego, co powiedział mi zapytany o to chłopak, z którym
po koncercie się chwilę pogadało. Im bliżej hali przez ściany dobiegał nawet
jakiś dźwięk – rzężenie gitar i wokalne piski w stylu thrash metalu w
klasycznym wydaniu z lat 80. Taką bowiem muzykę panowie grają, jednakże jak się
zaprezentowali i czy ich granie ma ręce i nogi nie wiem, bo jako się rzekło nie
słyszałem ich, a usłyszenie przez ścianę to jak o dupę potłuc. Z debiutanckim
materiałem zespołu, płytą „Head öf the Pack” wydanym w tym roku również się nie
zapoznałem, ale prawdopodobnie straty nadrobię. Wydaje mi się jednak, że nie
jest to nic wielkiego, ot kolejna kapela, która gra w stylu starej Metallici i
pozostałych z Wielkiej Czwórki.
Nieco po godzinie 20 na scenie
pojawił się drugi zespół supportujący, a mianowicie niemiecki Primal Fear. Ten należący do drugiej
fali niemieckiego power metalu zespół nie należy do moich ulubionych, twórczość
grupy nie ukrywam znam słabo i nie popadłem w zachwyt przesłuchując płyty studyjne
zespołu przed koncertem. Nie mam wszak obowiązku znać wszystkich zespołów grających
klasyczny niemiecki power metal, a już zwłaszcza ich ubóstwiać. Do tych bowiem
(a zarazem pierwszej, najważniejszej fali niemieckiego poweru) należą Helloween
i Blind Guardian.
Ralf Scheepers |
Grupa dowodzona przez wokalistę
Ralfa Scheepersa (ex Gamma Ray) i basistę Matta Sinnera zaprezentowała się
jednak bardzo interesująco.
Po instrumentalnym wstępie
uderzyli utworem „Sign of Fear”. Gdy ten wybrzmiał zagrali kawałek
„Chainbreaker” przy którym poszła pierwsza fala poga.
Później Primal Fear zagrał dwa
starsze utwory, a mianowicie „Batalions of hate” oraz „Nuclear Fire”. Po nich
przyszła pora na „Running in the dust” oraz „Angel in Black”.
Po odśpiewanym wspólnie z
publicznością utworze „Six Times Dead”, Primal Fear zagrał kawałek „Final
Embrace” po czym zagrał na bis (obowiązkowy w repertuarze niemal każdego tego
typu zespołu) metalowy hymn „Metal is Forever”.
Matt Sinner |
Cóż można powiedzieć o tym jak
zagrał PF? Na pewno był to bardzo dobry, energetyczny koncert. Zagrali bardzo
ostro i przyjemnie. Podobnie jak mój kumpel z którym poszedłem na ów koncert,
jestem jednak zdania, że Scheepers średnio pasuje do stylu w jakim gra zespół –
a mianowicie w specyficznej mieszance power i heavy metalu wzbogaconego o
progresywne wędrówki. Głos ma świetny, tego się zaprzeczyć nie da i był w
znakomitej formie, ale czemu niemal wszędzie wstawia wysokie, piejące rejestry
to nie mam pojęcia, kiedy tego nie robił wychodził znacznie ciekawiej. Z całą
pewnością można też powiedzieć, że jako przystawka przed daniem głównym Primal
Fear odwalił kawał dobrej roboty i kapitalnie rozgrzał narastający z każdą
minutą tłum.
Joakim Broden |
Kilka minut po 21 z głośników
rozbrzmiały charakterystyczne orkiestracje i na scenę wśród okrzyków radości i
wiwatu publiczności wkroczył Sabaton, który od razu wytoczył ciężkie działa w
postaci „Ghost Division”. Zaraz
potem „In the Name Of God”, po nim „Aces In Exile”. Następnie „Screaming
Eagles”, „Final Solution” oraz dedykowany polskiemu fanklubowi zespołu Polish Panzer
Batallion – „Swedish Pagans” odśpiewany razem z publicznością.
Również odśpiewany został z
publicznością kultowy już kawałek „40:1”. Po nim zabrzmiał jeden z moich
najukochańszych utworów Szwedów „Cliffs Of Gallipoli’, a następnie „Into The
Fire” z dodanym cytatem z kawałka „Attero Dominatus”. Kolejnym utworem był
rzadko grany „Purple Heart”, a zaraz po nim „Coat Of Arms”. Na chwilę zmienili
klimat prezentując „Metal Rippera”, by następnie zagrać „Uprising” i na koniec
znów wrócić do „metalowej opowieści” w utworze „Metal Machine”.
Fire! |
Intensywny i dość nieoczekiwany
set Sabatonu zakończył się przed godziną 23, na próżno wołano o bis, panowie
nie wyszli ponownie zarzekając się, że spieszą się na samolot.
Cóż jeszcze? Joakim żartował i
cieszył się z naszej niespożytej polskiej energii, próbował zrozumieć
skandowane przez tłum polskie słowa („Jeszcze jedno piwo”), a na koniec nawet
rzucił się ze sceny w tłum. Fantastycznie pomyślane były efekty specjalne, raz
po raz bowiem na scenie pryskały w górę snopy iskier lub wybuchały ogniste
eksplozje, których żar był wyczuwalny nawet kilka metrów od sceny. Przyznać
trzeba, że byli w świetnej formie, choć jak uważa mój kumpel, Joakim momentami
śpiewał słabiej niż na poprzednim koncercie (kiedy grali w gdyńskim Uchu), ale
tego nie wiem, był to bowiem mój pierwszy koncert Sabatonu i będzie to jedna z
tych nocy, którą się będzie wspominać jeszcze długo. A że set krótki? Cóż, zawsze można
puścić sobie niedawno wydaną dwu płytową koncertówkę „World War Live – Battle
of the Baltic Sea”.
Lupus z Danielem Myhrem |
Wieczór, niewątpliwie należał do udanych. Właściwie to mało powiedziane,
był to jeden z najwspanialszych wieczorów mojego życia, który dopełnił się
wspólnym zdjęciem z Danielem Myhrem (klawiszowcem zespołu – reszta nie chciała
wyjść) i „jeszcze jednym piwem” wypitym po koncercie w pubie. Następna okazja,
żeby zobaczyć Szwedów w akcji podbijających swoją muzyką Trójmiasto?
Prawdopodobnie za rok - i wiem jedno: muszę tam być!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz