sobota, 3 września 2011

Permanent Vacation Festival (Ucho, 31 VIII 2011)


Kolejne wakacje dobiegły końca, a wraz z nimi nadszedł wrzesień oraz nieuchronny powrót do szkoły. Ostatni dzień sierpnia został wykorzystany jako okazja do ich podsumowania i zasugerowanie, że wakacje tak naprawdę trwają nadal – w nas. A wszystko przy zróżnicowanych dźwiękach trójmiejskich zespołów.
Tym razem w gdyńskim Uchu wystąpiły następujące grupy: istniejący od niedawna Pomelo Taxi, zjechany przeze mnie poprzednim razem Pretty Scumbags, zawsze dobry Kiev Office, zaskakujący C4030 i zupełnie nieoczekiwanie, „prosto z Libii” przyjechał do nas solowy projekt Michała Miegonia, czyli Khaddafi.

Ten pierwszy składał się zaledwie z trzech osób – wokalistki, śpiewającego basisty i śpiewającego perkusisty. Zespół zagrał zaledwie pięć kawałków (na razie tylko tyle miał przygotowane, ale szykuje kolejne), które pachniały mi stylistycznie punkiem zmieszanym z Rage Against the Machine, reaktywowanym niedawno Illusion, momentami nawet trochę Ścianką. Utwory? Na pewno pomysłowe, energetyczne i na swój sposób minimalistyczne, czasami bardzo przestrzenne. Bardzo ciekawie wychodzi też dialog wokalny pomiędzy członkami grupy – łagodny, ale niepozabawiony pazura głos wokalistki świetnie współgrał z szorstkimi krzykami perkusisty. Jedyne do czego bym się przyczepił to, to że wszystkie utwory są po angielsku. Skoro to polski zespół, czemu nie tworzyć po polsku? Finowie mogą po fińsku a my nie? Mikołaj Rej przecież powiedział, że Polacy nie gęsi, iż swój język mają.
Pomelo Taxi

A tu znów ta durna moda na światowy język jakim jest angielski, no ale dobra czepiam się.
Ogólnie, gdybym miał wsiąść do takiej taksówki to zrobiłbym to w ciemno, zawiozą Cię gdzie chcesz szybko i w bardzo smaczny sposób (kto jadł pomelo, będące połączeniem pomarańczy, grejpfruta i melona, zrozumie aluzję).

Drugi wystąpił Pretty Scumbags, zespół, który już raz zjechałem i to dość ostro. Nastawiałem się, żeby tym razem znaleźć jakieś pozytywy, ale nie udało się to w pełni, niestety.
Kiedy chłopaki weszli na scenę z głośników poleciał bondowski gunbarrel z lat 60, który świetnie pasowałby do wykonywanej przez nich muzyki jako intro – gdyby tylko to oni go grali. Po chwili uderzyli swoim pierwszym kawałkiem – inspiracje latami 60 i 70 słychać bardzo wyraźnie, tylko podane w nowoczesny sposób.
Podoba mi się konstrukcja kawałków PS – ciekawe riffy, chwytliwa kompozycja, interesujący wokal i bardzo dobry perkusista. Niezwykle interesująco zespół wypadał wtedy, kiedy pojawiały się dłuższe instrumentale – dostawiłbym klawisze i skręcił w stronę Hawkwinda, albo wczesnego King Crimson. Chłopaki jednak nie ograniczają się tylko do złotego okresu muzyki rozrywkowej, ale z powodzeniem sięgają też po patenty awangardy lat 90, jak choćby w zaśpiewanym po polsku, chwała im za to, utworze „Trzy miasta”, w którym można się doszukać wpływu Pidżamy Porno, T.Lovu, czy nawet nowych grup takich jak Neony czy Neo Retros. Nie ukrywają też swoich ewidentnych inspiracji Beatlesami (nie tylko stylizowanie się wyglądem). Czy słuchając utworu zatytułowanego „Abbey Road” nie ma się poczucia, że to jakby hołd dla legendarnego studia i kultowego albumu czwórki z Liverpoolu?
Maks Krzywkowski

Nawet bym powiedział, że w tym kawałku wyraźnie słychać inspiracje takimi zespołami jak Muse, Coldplay czy Kings Of Leon. Gościnnie wystąpił z chłopakami (w jednym utworze zaledwie) Maks Krzywkowski, znany choćby z Timmy And the Drugs.
A co nie podoba? Nazwa. Ta jest po prostu koszmarna i przerażająca.
Pretty Scumbags
Wokalista ma świetny głos, ale momentami próbuje z siebie wydusić za wiele, szkoda też żeby zdarł sobie głos. Nadal śmieszy mnie gitarzysta, który gitarę ma niemal pod szyją, choć tym razem wisiała jakoś niżej. Basista garnie się do śpiewania, cały czas ruszał ustami – może dać mu drugi mikrofon? Tyleż. Mam też dziwne poczucie, że chłopaki za bardzo nie wiedzą, co właściwie chcą grać. Jeśli ma to być polski eklektyzm w rodzaju Muse, to trochę im to nie wychodzi. Życzę chłopakom żeby znaleźli swoją drogę, niszę i styl, zmienili nazwę i przede wszystkim dużo grali i nie poddawali się, bo poczynili ogromny postęp i chwała im za to.

Następnie zagrał doskonale znany w Trójmieście zespół Michała Miegonia, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, a mianowicie Kiev Office.
Kiev Office
Szczerze mówiąc ten koncert był zaledwie poprawny. Set składał się niemal wyłącznie z utworów z najnowszego wydawnictwa grupy „Antona Globby” (z poprzedniej zagrali tym razem tylko „Dance through the end Of night”. I tak po przebojowym, wyjątkowo zupełnie spłaszczonych, „Dwupłatowcach” zagrali „Przygodę na Mariensztacie”, następnie „Trust Me Jonas” i „Around the Globba”, w którym to zabrakło mi chórków Asi. Kawałek ten też zabrzmiał nieco bardziej przestrzennie niż na płycie.
Michał Miegoń

Zaraz potem „Mężczyźni w Strojach Kosmonautów”, który już nie pachniał mi Lemem i Ijonem Tichym, ani Pirxem (coś jakoś słabiej został zagrany). W nim na szczęście nie obyło się bez gestu zwycięzcy w stylu Rocky’ego Balboa. Kolejna była „Karolina Kodeina” – też jakoś słabiej zagrana i znów bez Asi na drugim wokalu. A potem jeszcze „Anton Globba” i „Hexengrund”. Zabrakło mi jakiegokolwiek utworu śpiewanego przez Asię Kucharską.
Tak naprawdę energią kipiał tylko Krzysiek Wroński, który jak zawsze bębnił tak, że było miło patrzeć i słuchać.

Czwartym zespołem był C4030. Pod specyficzną i podobno coś znaczącą nazwą kryje się projekt łączący w swojej muzyce elementy rocka, funky, jazzu oraz muzyki żydowskiej (klezmer). Zaskoczyła mnie ta grupa, nie spodziewałem się usłyszeć tak kapitalnych dźwięków – dość łagodnych, nastawionych bardziej na instrumentale niż na wokal, z dużą ilością oryginalnych pomysłów i niesztampowego podejścia.
Ludzi w tym czasie mocno ubyło, widać ludzie takich rzeczy nie lubią słuchać, a szkoda bo grali bardzo interesująco. Denerwuje mnie ta mentalność – przychodzimy na to, co znamy i lubimy, tudzież bo grają moi znajomi, a resztę po prostu olewamy, nie poznajemy niczego innego, bo po co… nie potrafię po prostu zrozumieć kompletnie takiego podejścia.
C4030

Grupie należą się duże brawa za niebanalne teksty śpiewane po polsku i korzystanie z wierszy Czesława Miłosza (a przypomnijmy aktualnie mamy Rok Miłosza).
Fantastycznie też wychodzi chłopakom łączenie klezmerskiej tradycji z lekkim, popowym nawet bym powiedział brzmieniem, melodyjnym i wpadającym w ucho.
Basista C4030 z flecikiem
Wiele do życzenia pozostawia wokal, który na początku wydał mi się dziwny, nie pewny i trochę niepasujący, jednak później można się przyzwyczaić i chyba trudno wyobrazić sobie innego wokalistę. Momentami była to bardzo liryczna, melancholijna i smutna muzyka, okraszona pięknymi dodatkami: flet, harmonijka.
Gdyby dodać jeszcze akordeon w ogól byłoby cudownie. Obok Pomelo Taxi, to właśnie ten zespół wypadł najciekawiej i najbardziej zachęcająco do dalszej obserwacji.

Na koniec została zalewie garstka słuchaczy. Można powiedzieć, że występ ostatniego artysty był tylko dla wybranych. Libijski dyktator przebrał się za Michała Miegonia i wyszedł na scenę w szortach, złotej peruce i czapeczce, a następnie za pomocą samplerów i tym podobnych zabawek zaczął wyczarowywać dźwięki z pogranicza techno i elektro.
Khaddafi

Dalej już było to, w czym Goran czuje się chyba najlepiej – miotanie się po scenie, radosne podskakiwanie i śmieszne miny. Fantastyczny klimat udzielił się chyba wszystkim, którzy również zaczęli tańczyć w rytm muzyki Khadaffiego.
Khaddafi
Na koniec był nawet chilloutowy kawałek oparty na motywach Gregoriana… Co tu dużo mówić, Miegoń jest geniuszem, a na pewno człowiekiem niezwykle dowcipnym i niepozbawionym humoru i autodystansu do samego siebie.

Podsumowując, był to niezwykle udany i ciekawy ostatni dzień kalendarzowych wakacji.
To prawda, że wakacje trwają nadal – w nas wszystkich, ale dla wielu nie zmieni to faktu, że następnego dnia trzeba było iść do szkoły. Kogo ten zaszczyt omija we wrześniu, nie ominie w październiku niestety. Naładowany pozytywną energią na cały kolejny miesiąc miałem ochotę zrobić tylko jedno, wyjść na ulicę i krzyczeć – zupełnie jak w piosence grupy T. Love.

1 komentarz:

  1. Doszły mnie słuchy, że Asia nie śpiewała z powodu niedyspozycji głosowej. Cóż zdarza się, ale trochę jej brakowało mimo wszystko. Życzę powrotu Asi do zdrowia.

    OdpowiedzUsuń